MUZYKO(B)LOGowe podsumowanie roku 2011 – SINGLE

Z małym poślizgiem, ale w końcu jest! Obiecywałem i dotrzymałem słowa. Przedstawiam Wam zestawienie 100 moich ulubionych singli z roku 2011. Nie będę Was przekonywał, iż jest to setka najlepszych moim zdaniem singli wydanych w tym okresie, bo to nieprawda. Wolę pozostać przy określeniu „ulubione”, zważywszy że pojawiła się tu garstka tytułów (dla przykładu – piosenki z miejsc 92., 88. i 60.), których jakość (o jako takiej oryginalności nie wspominając) pozostawia wiele do życzenia, ale nie będę ukrywał przed Wami faktu, że z pewnych względów się do nich przywiązałem.

Moje zestawienie, podobnie jak to zeszłoroczne, uwzględnia wyłącznie piosenki, które w roku 2011 uzyskały status singla, tj. (i tu opcji jest wiele) promowały album konkretnego artysty, były grane w radiu etc. (czym jest według mnie singiel, pisałem tutaj). Single sprzed 1 stycznia 2011 r. były dyskwalifikowane. Z tego względu nie mógł się tu znaleźć np. Jamie Woon ze znakomitym „Night air” ani ekstremalnie popularne „Rolling in the deep” Adele, które – nawiasem mówiąc – uwzględniłem już w podsumowaniu roku 2010. Nie było jednak przeszkód, by w rankingu pojawiła się piosenka, która gościła na albumie danego artysty wydanym jeszcze w 2010 r. (czy nawet wcześniej) a singlem stała się dopiero w roku minionym (np. „Sunday” duetu Hurts). Dzięki tak zakreślonym kryteriom stworzyłem listę moim ulubionych singli, których data wydania przypadła na rok 2011, nie zaś listę ulubionych piosenek, które trafiły do obiegu w 2011 r. Dokładniej tę „filozofię” opisałem rok temu w analogicznym singlowym podsumowaniu, do którego przeniesiecie się, klikając w ten link.

Wspomniany przed momentem Jamie Woon jest największym nieobecnym mojego zestawienia, ponieważ żadna z jego piosenek, którymi ujął mnie w 2011 r., nie spełniła wskazanych powyżej kryteriów. Niektóre singlami były bowiem już w latach wcześniejszych („Spirits” i „Night air”), a inne nie doczekały się tego statusu („Gravity”), aczkolwiek co do jednego tytułu pojawiały się w ciągu roku takie doniesienia, które ostatecznie się nie sprawdziły („Shoulda”). Z kolei jedyny wydany w 2011 r. singiel Woona, „Lady luck”, nie jest dla mnie ważny na tyle, bym go tu uwzględnił.

Mój ranking singli z 2010 r. składał się z 60 miejsc. Tegoroczne podsumowanie, jako że singli w 2011 r. przesłuchałem od groma, rozszerzyłem do 100 miejsc i tej granicy planuję się już trzymać (40 ulubionych albumów i 100 ulubionych singli). Dzięki temu będzie barwniej, momentami kontrowersyjnie, a Wy być może dowiecie się o mnie czegoś nowego.

Polska muzyka była mi w 2011 r. bliższa niż miało to miejsce rok wcześniej. Nie udało jej się co prawda wstrząsnąć moim rankingiem (polskich nagrań jest w nim zaledwie 13 – miejsca: 90., 88., 87., 77., 75., 48., 47., 40., 38., 32., 23., 21. i 18.), ale widzę jakiś postęp. Znalazła się tu mała kolekcja kawałków (w większości śpiewanych przez kobiety) nagranych przez rodzime gwiazdy, w której skład wchodzą zarówno utwory znane z fal radiowych (np. Kayah „Za późno”), jak i mniej wyeksploatowane propozycje (np. Rebeka „Fail”). Chciałbym, żeby za rok polskie nagrania stanowiły przynajmniej 1/5 zestawienia. Wszystko w rękach naszych muzyków…

Swoim komentarzem opatrzyłem top 60 rankingu (oraz wyjątkowo kilka piosenek z miejsc 61.-100., przy których moim zdaniem komentarz był niezbędny). Jeżeli o jakiejś piosence pisałem szerzej w ramach cyklu „Co nowego w muzyce” albo przy jakiejś innej okazji, zamieszczam przy niej stosowne odesłanie. Wszystkich singlowych nagrań możecie oczywiście posłuchać – wystarczy kliknąć w tytuł, który Was interesuje.

 

MUZYKO(B)LOGowe podsumowanie roku 2011 – SINGLE – top 100

100. Darren Hayes „Talk talk talk”

99. The Black Keys „Lonely boy”

98. Friendly Fires „Blue cassette”

97. Ricky Martin „Más”

96. Rihanna „Man down”

O ile w „What’s my name” „oh-na-na” mnie irytowało, tak w „Man down” „ram-pa-pa-pam” jest urzekające…

95. White Lies „Holy Ghost”

94. Take That „Kidz”

(Więcej o „Kidz” pisałem tutaj).

93. Firefox AK „Boom boom boom”

Piosenka z najbardziej idiotycznym tytułem w top 100 (bo nie ma „Papi”).

92. Jennifer Lopez feat. Pitbull „On the floor”

Dzięki (albo raczej przez) LMFAO słowo „żenada” nabrało w 2011 r. nowego znaczenia. Tym samym nie muszę się już wstydzić tego, że przy „Lambadzie” anno Domini 2011 świetnie się w minionym roku bawiłem. Cóż z tego, że to tania rąbanka?

91. Frank Ocean „Novacane”

90. Novika „Miss mood (Hot Toddy remix)”

89. Linkin Park „Burning in the skies”

88. Natasza Urbańska „All the wrong places”

87. Sorry Boys „Chance”

86. George Michael „True faith”

85. Lana Del Rey „Video games”

(O „Video games” pisałem tutaj).

84. Patrick Wolf „Together”

83. Austra „Lose it”

82. Marsha Ambrosius „Far away”

81. Hercules And Love Affair „My house”

80. Ed Sheeran „Lego house”

(O „Lego house” pisałem tutaj).

79. Cut Copy „Blink and you’ll miss a revolution”

78. Lana Del Rey „Born to die”

77. Rebeka „Fail”

76. Olly Murs feat. Rizzle Kicks „Heart skips a beat”

75. Siostry Melosik „Żeńsko-męska gra”

74. Florence + The Machine „No light, no light”

73. Chase & Status feat. Liam Bailey „Blind faith”

72. The Storm „Lost in the fire”

71. Beady Eye „The roller”

70. Britney Spears „Criminal”

69. Katy B „Broken record”

68. Jason Derülo „Don’t wanna go home”

Na majorkańskich imprezach didżeje bodaj w co drugą piosenkę wplątują charakterystyczny motyw z „Show me love” Robin S – tak było przynajmniej w 2009 r. Gdybyście byli na Majorce w tym czasie, co ja, dzisiaj z łatwością zrozumielibyście, dlaczego spodobała mi się piosenka Jasona Derülo, mimo tego, że do tej pory zupełnie nie kupowałem estetyki tego wokalisty…

67. Kelly Clarkson „What doesn’t kill you (stronger)”

66. Monarchy „I won’t let go”

65. Beth Ditto „I wrote the book”

64. Neon Indian „Polish girl”

63. James Morrison „I won’t let you go”

62. Two Door Cinema Club „What you know”

61. Katy B „Easy please me”

60. The Wanted „Glad you came”

Może i boysband, może i melodia wieśniacka, ale każdy ma prawo do odrobiny wieśniactwa. Ja słucham The Wanted, inni oglądają „Ranczo” a kiedyś „Złotopolskich”. Równowaga zachowana.

59. Noel Gallagher’s High Flying Birds „AKA… What a life!”

Chciało by się powiedzieć: co za nazwa! Piosenka nie jest zachwycająca, ale coś ciągle każe mi do niej wracać. Najwidoczniej musi być fajna.

58. Will Young „Come on”

Łagodny, swobodnie płynący electropop. Will Young powstał jak feniks z popiołów!
(Więcej o „Come on” napisałem tutaj).

57. Miles Kane „Rearrange”

Po wykorzystanym w spocie ramówkowym TVN „Come closer”, do którego klip pojawił się w sieci w grudniu 2010 r., Kane wydał kolejny dobry singiel. Wniosek nasuwa się sam: powinien częściej działać w pojedynkę.

56. Coldplay „Every teardrop is a waterfall”

Ich występ na MTV Europe Music Awards 2011 przekonał mnie, że charakteryzująca ich muzykę „ściana dźwięku” w dalszym ciągu może imponować. Pierwszy singiel z „Mylo Xyloto” nie zrobił takiej furory, jak swego czasu singlowe „Viva la vida”, ale według mnie „(…) waterfall” jest z 10 razy bardziej cool.

55. Yuksek „On a train”

Francuz o nazwisku Busson powinien był zmieść tym kawałkiem co najmniej połowę oferty muzycznej niektórych stacji radiowych. Nie udało się, ale najważniejsze, że ja go nie przegapiłem. Całkiem niezły jest jeszcze singiel „Always on the run”, który jednak nie zmieścił się w moim rocznym top 100.

54. Toro y Moi „Still sound”

Oczyszcza umysł, odpręża, ale na dłuższą metę potrafi wkurzyć. Dlatego wyżej znaleźć się nie mógł.

53. Kanye West feat. Rihanna, Kid Cudi, Tony Williams, The-Dream, Charlie Wilson, John Legend, Elly Jackson, Alicia Keys, Elton John, Fergie, Ryan Leslie, Drake, Alvin Fields & Ken Lewis „All of the lights”

Ego wielkiego Kanye Westa podpowiedziało mu, że trzeba obdzwonić wszystkich znajomych, coby wydusili z siebie przynajmniej jeden dźwięk na jego wielkim albumie. W przypadku tego singla było to zupełnie niepotrzebne, bo trio West-Rihanna-Kid Cudi zrobiło z „All of the lights” czadowy numer. Resztę towarzystwa odesłałbym do domu.

52. Destroyer „Kaputt”

Relaksująca melodia, uwodzicielski saksofon, tylko ten wokal jakiś taki troszkę nudnawy.

51. The Kick „Rubicon”

Elektronika ze Szwecji ma się ostatnio coraz lepiej…

50. SBTRKT „Hold on”

Intrygujący wokal wsparty podkładem przypominającym mi odbijająca się nieregularnie o różne powierzchnie małą piłeczkę, a klimat jakby z osadzonej we współczesnym, pokręconym świecie historii detektywistycznej. Jest w tym kawałku jakieś misterium.

49. Hard-Fi „Fire in the house”

Hard-Fi stępili gdzieś po drodze swoje pazurki, ale jestem w stanie im to wybaczyć, jeżeli nagrywają tak melodyjne, rockowe numery.

48. Kukulska & Dąbrówka „Wierzę w nas”

Ta 5-minutowa kompozycja ma w sobie subtelność, którą osiągnięto przez połączenie wibrującego i zdecydowanego, choć jednocześnie niezbyt krzykliwego, wokalu Kukulskiej z delikatnym, acz rytmicznym, lekko elektronicznym podkładem. Stosunkowo długie, instrumentalne zakończenie, w którym na pierwszy plan wybijają się smyczki i fortepian, stanowi doskonale zwieńczenie niby monotonnej, a w żadnym razie nie usypiającej linii melodycznej.
(Więcej o tym singlu pisałem tutaj).

47. Kukulska & Dąbrówka „Part of it”

Kukulskiej ciąg dalszy. Album „CoMix” miał kilka średnio interesujących momentów, ale single wybrano z niego pierwszorzędne! Oto kolejny z nich. Fajnie buja.

46. Shine 2009 „Graduation”

Przy „Graduation” towarzyszy mi zawsze jedna myśl: błogie lenistwo nigdy wcześniej nie było tak błogie…

45. Kylie Minogue „Put your hands up (if you feel love)”

Ostatni odprysk wypełnionej potencjalnymi i faktycznymi przebojami „Afrodyty”. Wprawdzie duże w nim podobieństwo do drugiego singla – „Get outta my way”, ale cóż z tego, skoro do zabawy jest jak znalazł!
(Recenzja albumu „Aphrodite” – tutaj).

44. Clare Maguire „The shield and the sword”

Kawałek jeszcze bardziej popowy niż „The last dance”, ale już nie tak wyjątkowy. Nadal jednak to pop na przyzwoitym poziomie, którego teraz w radiu jakby mniej…

43. Cut Copy „Need you now”

Wprowadzenie do pełnego atrakcji krążka „Zonoscope”. Jakie wprowadzenie, taki i cały album, który w moim rankingu zajął 12. miejsce.

42. The Cars „Sad song”

„Samochody” i ich „smutna piosenka” trafiły w 2011 r. na playlistę Radia ZET. Na to chyba nikt nie liczył. Ja nie liczyłem nawet na to, że dostanę od nich jakiś fajny singiel. A tu proszę – oto jest! I to z całkiem niezłą dawką dobrej energii – wbrew tytułowi.

41. The Strokes „Machu Picchu”

Album „Angles” (nie mylić z „Angels”) nie do końca wpasował się w mój gust, ale ten singiel do radiowej emisji nadawał się jak żaden inny. Poza tym ma świetny tytuł, nie sądzicie?

40. Brodka „Krzyżówka dnia”

Genialny teledysk. Piosenka nieco mniej, ale to w końcu jeden z bardziej skocznych momentów rewelacyjnej „Grandy”, więc nie mogło go tu zabraknąć.
(Więcej o albumie „Granda” pisałem m.in. tutaj).

39. James Morrison „Slave to the music”

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego najlepszy kawałek z albumu „The awakening” był singlem tylko w kilku krajach Europy. Pora to zmienić!

38. Natalia Lesz „That girl”

Pozytywny, wakacyjny, lekko zakręcony kawałek, który poprawiał mi nastrój w połowie minionego roku. Natalia Lesz wokalistką jest przeciętną, ale ta piosenka wyjątkowo jej się udała!
(Więcej o Natalii, singlu „That girl” i jej występie podczas koncertu Lata z Radiem pisałem tutaj).

37. Jessica 6 „White horse”

Disco 2011. Po co komu „Gorączka sobotniej nocy”, skoro jest Jessica 6!

36. GusGus „Over”

Ale niesie…!

35. Florrie „I took a little something”

Kobiecy, superprzebojowy electropop, który niestety szerokim łukiem omija listy przebojów. Spokojna głowa – to na pewno wkrótce się zmieni… Musi!
(O Florrie pisałem tutaj).

34. Will Young „Jealousy”

Przesłodzony głos Younga + intuicja i producenckie umiejętności Richarda X = ponadprzeciętny popowy kawałek.
(Więcej o współpracy Younga i Richarda X przeczytacie m.in. tutaj).

33. Metronomy „The look”

2:47 – obłędne!

32. Tatiana Okupnik „Spider web”

To mógł być naprawdę duży radiowy przebój, gdyby tylko RMF FM i Radio ZET wygospodarowały dla „Spider web” odrobinę miejsca na swoich antenach… Polecam zwłaszcza fanom Piasecznego, którym wydaje się, że „To co dobre” jest dobre…
(Więcej na temat Tatiany pisałem tutaj).

31. Panic! At The Disco „Ready to go (get me out of my mind)”

Im bardziej chwytliwe piosenki nagrywają, tym mniej mają fanów…

30. Holy Ghost! „Hold my breath”

Ci dwaj panowie zarazili mnie optymizmem i dobrą energią, które wylewają się z ich debiutanckiego longplaya. Najlepszy kawałek, „Jam for Jerry”, statusu singla wprawdzie się nie doczekał, ale „Hold my breath” tylko nieznacznie mu ustępuje. Jeszcze nie wiem czym, ale co to za różnica.

29. Friendly Fires „Hurting”

Banda wariatów z Friendly Fires zaserwowała nam w ubiegłym roku album wypełniony pokręconymi kawałkami. Spośród 4 wypuszczonych z tego krążka singli ten zakręcił mnie zdecydowanie najmocniej! Niech mnie ktoś teraz odkręci!

28. Snow Patrol „Called out in the dark”

Może mało tu rocka, a więcej jakichś elektronicznych sztuczek, ale mnie to absolutnie nie przeszkadza.

27. Britney Spears „I wanna go”

Sentyment do pani Dzidy staje się powoli moją piętą achillesową. Cóż ja jednak poradzę na to, że przy tym kawałku skaczę wyżej niż najlepszy skoczek w dziejach – niejaki Tygrysek.

26. Gil Scott-Heron & Jamie xx „I’ll take care of U”

Przebój zrobili z tego dopiero Drake z Rihanną, ale to najlepszy dowód na to, że piosenka miała potencjał. Wersja z Rihanną jest co najwyżej niezła. Za to połączenie charakterystycznego, zachrypniętego głosu zmarłego w minionym roku Gila oraz aranżacyjnego kunsztu pana xx tworzy z tego kawałka klubowy banger, który potrafi roznieść niejeden dancefloor. Niesie kapitalnie.

25. Adam Lambert „Sleepwalker”

W marcu ub.r. (tutaj) pisałem, że w „Sleepwalker” rozleniwiony sposób śpiewania Lamberta, rytmiczny podkład, zapewniające efekt wielopłaszczyznowości chórki oraz gitarowa solówka w przełomowym momencie w zestawieniu z niezłym refrenem tworzą niebanalną, smakowicie przyrządzoną całość. Wprawdzie Ryan Tedder chyba zbyt mocno odcisnął na tej piosence swoje piętno, a ja – pisząc tamtą recenzję – dałem się ponieść emocjom, ale to nie zmienia faktu, że cały ten miszmasz jakoś wyjątkowo mi się spodobał…

24. Maroon 5 feat. Christina Aguilera „Moves like Jagger”

Najbardziej chwytliwy popowy numer ubiegłego roku. Wpada w ucho już po kilkunastu sekundach, a frajdy daje więcej niż wszystkie pozostałe piosenki Maroon 5 razem wzięte. Niby trochę prostacko, niby mało odkrywczo, ale „Moves like Jagger” to przykład na to, że w czasach, w których triumfy święcą  LMFAO i mierne wokalistki pokroju Lauren Bennett, Nayer i Kalenny, można nagrać skoczną, popową piosenkę, która nie jest przy tym idiotyczna i zawstydzająco tandetna.

23. Pati Yang „Near to God”

Klimat psychodelii nadal jest obecny w muzyce Patrycji Hilton aka Pati Yang, tyle że tym razem zamiast w wyciszonych, ociężałych, tworzących atmosferę grozy nutach objawia się on w agresywnym szturmie dźwięków – dźwięków, od których aż dudni w głowie a ciarki przechodzą po plecach. Pati poszła na całość i nagrała elektryzujący, energetyczny numer, który przywiódł ją na 23. pozycję mojego rankingu.
(Więcej o tym singlu pisałem tutaj).

22. M83 „Midnight city”

Album „Hurry up, we’re dreaming” nieco mnie zawiódł. Obok kilku świetnych albo przynajmniej bardzo udanych kawałków („Intro”, „Reunion” czy „New map”) znalazło się na nim niemało zapychaczy. Na szczęście mamy jeszcze singlowe „Midnight city” stanowiące imponującą, wielowymiarową kompozycję, brzmiącą jakby nagrali ją przybysze z innej planety. I jeszcze ta saksofonowa solówka… Brawo!

21. Kayah „Za późno”

Nim usłyszałem ten singiel bałem, że Kayah ma w głowie straszliwy plan, by przejść do kategorii „muzyka dla zgredów”, bo gdy artyści po czterdziestce zaczynają na milion sposobów przerabiać swoje przeboje (wersja akustyczna, wersja smyczkowa, wersja taneczna, wersja z melorecytacją etc.), to znaczy, że – cytując klasyka – „coś się dzieje!”, a muzyczna emerytura już za pasem. Na szczęście pani Katarzyna się opamiętała i postanowiła dać wszystkim nam, parszywym złośliwcom, prztyczka w nos, wypuszczając – jak się szybko okazało – jeden z niewielu polskich tanecznych kawałków z 2011 r., którym udało się odnieść radiowy sukces nie tylko w stacjach młodzieżowych. Co więcej, wydaje się, że nie kosztowało ją to zbyt wiele wysiłku, co nie jest już tak oczywiste choćby w przypadku piosenek Mariny. Jak widać, na pisanie nośnych, a przy tym nieocierających się o kicz, kawałków nigdy nie jest ZA PÓŹNO!

20. Duran Duran „Girl panic!”

Ci, którzy odsyłali ich na emeryturę, musieli mieć mocno skwaszone miny, oglądając odjechany, zrobiony bez jakichkolwiek ograniczeń i na pewno kosztowny klip do „Girl panic!”. Simon Le Bon i jego ekipa nie stracili jeszcze wigoru i nie dość, że nadal wypuszczają przykuwające wzrok klipy, to jeszcze stać ich na nagrywanie tak dynamicznych, przebojowych kawałków! Pierwszorzędny numer nadal dobrze brzmiącej kapeli!

19. Melanie C „Think about it”

Gdyby Melanie C nazywała się Katy Perry, jej „Think about it” byłoby jednym z zeszłorocznych „numerów jeden” w Stanach. Różnica jest jednak taka, że była Spicetka nagrała od swojej amerykańskiej koleżanki po fachu lepszą piosenkę, a nikt nie chciał jej słuchać tylko dlatego, że interesowanie się muzyką Melanie jest dzisiaj passe. Nie jest to co prawda wybitna wokalistka, utalentowana kompozytorka czy Bóg wie jak charyzmatyczna postać, ale ktoś powinien w końcu dostrzec to, że piosenki nie są fajne dlatego, że nagrały je Katy Perry czy Rihanna, ale dlatego, że dobrze brzmią. Przypuszczam, że jesteście bardzo zdziwieni faktem, iż „Think about it” aż tak namieszało w moim rankingu, ale uwierzcie mi – ja też zupełnie nie wiem, jak to się mogło stać…
(Więcej na temat „Think about it” pisałem tutaj).

18. Kamp! „Cairo”

Trzej panowie tworzący polski (!) zespół Kamp! poszli za ciosem i zaserwowali swoim coraz liczniejszym fanom (w tym mnie i autorowi Pop Goes the Blog) kolejny więcej niż udany singiel. Wprawdzie ich elektroniczne „Cairo” nie zachwyca aż tak jak kapitalne „Distance of the modern hearts”, ale dzięki temu, że utrzymane jest w wolniejszym tempie, doskonale odpręża – choć do tańca również się nadaje. Od sierpnia, gdy pisałem o tym utworze na blogu, notowania „Cairo” mocno u mnie wzrosły i dlatego Kamp! mogą się pochwalić najwyższą pozycją w moim rocznym podsumowaniu spośród artystów znad Wisły.
(Więcej o „Cairo” pisałem tutaj).

17. Gypsy & The Cat „Jona Vark”

Jest to ten rodzaj elektronicznego brzmienia, który cieszy uszy odtwarzany nawet po raz sto pięćdziesiąty trzeci. Z jednej strony wydaje się, że aranż nie jest tu nazbyt wymyślny, z drugiej czuć (i słychać) tu pewną, niczym nieograniczoną przestrzeń, którą miałoby się ochotę przemierzyć – przestrzeń, która orzeźwia umysł i ciało. Ta piosenka zbudowana jest na łatwym do zapamiętania refrenie oraz prostej, a jakże świetnie „zaprojektowanej” melodii, która rozbrzmiewa w głowie jeszcze po wyłączeniu odtwarzacza. Polskie rozgłośnie radiowe nie zdają sobie sprawy z tego, jaki to wstyd, że nie dały szansy „Jona Vark”. Kiedyś może jeden z drugim w końcu się obudzą…
(Więcej o tym singlu pisałem tutaj).

16. Patrick Wolf „The city”

Saksofon, bębny, dziwnie znajomy wokal (czyj głos przychodzi Wam na myśl?), wspomnienie minionej epoki, ogromne pokłady energii i bijąca z tego numeru apoteoza życia! Oto „The city”!

15. The Sound Of Arrows „Wonders”

Biorąc na warsztat szeroko rozumianą muzykę pop z roku 2011, trudno mi w tym momencie wyobrazić sobie potężniejszą dawkę syntetycznych, superprzestrzennych dźwięków i bardziej bezczelne odwołania do Pet Shop Boys oraz muzyki z lat 80. „Wonders” tych cech ma w nadmiarze, ale właśnie dlatego nie sposób nie zakochać się w tym kawałku – kawałku, który momentami jest bardziej ejtisowy niż same lata 80. Jest moc, jest rozmach! To taki barok XXI wieku.

14. The Horrors „Still life”

Widzisz mroczki (nie Mroczków) przed oczami, tracisz kontakt z rzeczywistością i lewitujesz. Oto „Still life”. Trójwymiarowa muzyka brzmi właśnie w ten sposób.

13. Gotye feat. Kimbra „Somebody that I used to know”

Czegoś takiego listy przebojów nie doświadczyły już od dawna. Piosenka nie musi nas sobie podporządkować, miażdżąc siermiężnymi dźwiękami nasz słuch i zagłuszając myśli (pozdrowienia dla Rihanny, Lady Gagi, Davida Guetty etc.). Co więcej, nie trzeba mieć też głosu jak dzwon (uśmiech do Adele). Gotye żongluje prostymi środkami wyrazu, przychodząc nam z odsieczą w tych kryzysowych czasach, gdy inni muzycy prześcigają się w tym, kto nagra bardziej mięsisty bit, a jedyną przeciwwagą jest Adele. Unikat!

12. Erik Hassle „Are you leaving”

Elektryzująco-pulsujący podkład, barwny wokalista, melodyjny refren i mamy kolejny uzależniający numer. Pochodzący ze Szwecji, niezbyt urodziwy rudzielec imieniem Erik połączył siły z dwoma dżentelmenami z kapeli Kent, co zaowocowało jednym z najbardziej niesłusznie niezauważonych kawałków minionego roku. Ja się tylko zastanawiam, czy muzycy stanowią w Szwecji tylko 50% społeczeństwa, czy może 75…?
(Więcej o tym singlu pisałem tutaj).

11. Hurts „Sunday”

Nie jest to dzieło na miarę pamiętnego „Wonderful life” (mojej ulubionej piosenki co najmniej ostatnich 2 lat!), ale na trackliście albumu „Happiness” stanowi jeden z jaśniejszych punktów. Nagranie wyraźnie odbiega od tego, z czego Theo Hutchcraft i Adam Anderson są w naszym kraju najbardziej znani („Wonderful life” i „Stay”), ma bowiem inny charakter, w tym znacznie przyspieszone tempo. Ale gdy przypomnimy sobie „Better than love”, ta zmiana dynamiki nie będzie dla nas żadnym zaskoczeniem. Wokalna maniera Theo, typowy dla Hurts patos, syntezatorowe granie – z tego jednak w „Sunday” nie zrezygnowano. Piosenka w radiu brzmi jeszcze lepiej niż słuchana przez komputer, a świetnym jej dopełnieniem jest klip opowiadający unowocześnioną wersję historii mitycznego Orfeusza. Cóż, czekam na drugi album!
(Więcej o „Sunday” pisałem tutaj).

10. Kid Cudi „Marijuana”

„Marijuana” – paradoksalnie – brzmi jednocześnie przygnębiająco i chilloutowo. Jak narkotyk? Wokal Kid Cudiego w refrenie poddany został efektowi „poszatkowanego” oddalania się i przybliżania (tak jakbyśmy mieli trudności z dostrojeniem radioodbiornika). Przez cały utwór towarzyszy mu ponadto wpadająca w ucho, prosta, fortepianowa sekwencja dźwięków. Niepokojąco i zarazem fascynująco komponuje się z tym słyszany momentami chór, przez który możemy poczuć się tak, jakbyśmy byli w domu, w którym straszy. Charakteru tej piosence dodają z kolei gitarowe riffy. Nałożenie na siebie tych wszystkich płaszczyzn oraz ta specyficzna dwutorowość (z jednej strony chillout, z drugiej wyjątkowo minorowa aura) musiały dać intrygujący rezultat. Skądinąd, „Marijuana” robi wrażenie już samym tytułem. Jak stwierdził to jeden z moich Czytelników – wprowadza w stan „pozytywnego załamania”.
(Więcej o tym singlu pisałem tutaj).

9. Bon Iver „Calgary”

O albumie „Bon Iver, Bon Iver” napisałem ostatnio (tu) w ten sposób: „Magiczny album. Bogactwo instrumentów, piękne melodie, unikalny, posępny klimat, umiejętne budowanie nastroju. To wszystko imponuje”. Najlepszą wizytówką przedstawionego przeze mnie obrazu są: singlowe „Calgary” oraz track „Beth/rest”. Rzeczone „Calgary” to na tym krążku prawdziwy jednorożec! Wystarczy tylko odrobina skupienia, a kompozycja Justina Vernona przenosi mnie do równoległego świata, odurza, pogrąża w zadumie, nostalgii. Niekiedy dają znać o sobie skrywane od dawna emocje. Przepiękna muzyka. Nadmiar słów mógłby wpłynąć w jakiś sposób na Wasze odczucia. Sami spróbujcie odkryć w tej kompozycji coś dla siebie.

8. Bombay Bicycle Club „Lights out, words gone”

Przydzielając piosenkom miejsca w rankingu, przy żadnej nie miałem tylu wątpliwości, co przy „Lights out, words gone”. Jak usłyszałem po raz pierwszy ten klimatyczny numer, straciłem głowę. Zupełnie zwalił mnie z nóg. Nie wiem, czy nie przeceniłem tej kompozycji, ale coś podpowiada mi, że właśnie na tym miejscu powinna się znaleźć. Zaryzykuję i posłucham intuicji…

7. White Lies „Strangers”

Z początku uznałem „Strangers” za nie najlepszy materiał na singla promującego wydany przed rokiem album „Ritual”. Szybko dojrzałem jednak do tego, że to fantastyczny kawałek. Co prawda ciężko przyswajalny za pierwszym, drugim, a nawet trzecim razem, lecz mający wszystko to, za co cenię White Lies. Mrok i bijący z wszystkich stron chłód + głęboki głos Harry’ego McVeigh – to stałe elementy, bez których nie wyobrażam sobie ich muzyki. Na tym jednak w „Strangers” nie poprzestano. Uzależniłem się od tego kawałka m.in. ze względu na sposób, w jaki zbudowano w nim nastrój. Piosenka powoli się rozwija – refrenu wyczekujemy niemal do jej połowy. Dzięki temu uwagę zwraca surowe, syntezatorowe przejście między tymi zwrotkami, których nie oddzielono refrenem (ten charakterystyczny motyw pojawia się w piosence nie tylko w takich momentach). Za ogromny atut uważam ponadto przestrzenność tego nagrania. Zbudowany na dźwiękach gitar, perkusji i wszechobecnej dziś elektroniki podkład przenosi mnie w sam środek ogromnego stadionu, na którym z wszystkich stron dociera do mnie ich kotłujące się brzmienie. Ten kawałek głośno gra w mojej głowie, sprawiając, że czuję się nim w pewien sposób osaczony.
(Więcej o „Strangers” pisałem tutaj).

6. Washed Out „Amor fati”

W rankingu albumów (tu) pisałem, że krążek „Within and without” jest jak baśń. Taki też jest ten utwór. Przy nim czuję się… jakbym widział świat z lotu ptaka. Trochę to dziwne, ale momentami czuję wręcz… jakbym był powietrzem. Dźwięki „Amor fati” są ulotne niczym najpiękniejsze chwile w życiu. Jestem pewien, że właśnie tak brzmią marzenia!

5. Adele „Set fire to the rain”

Mam już dość Adele, ale za tak genialne wykonanie nie sposób jej nie kochać. „Set fire to the rain” bije na głowę wszystkie ballady z roku 2011 – pod wieloma względami. W „Someone like you” nie ma już takiej dramaturgii i siły.

fot. okładka singla: Adele „Set fire to the rain” (spotify.com)

4. Clare Maguire „The last dance”

Niski, kuszący głos Clare uwodzi mnie od samego początku, a magia melodii jej najpopularniejszego singla udziela mi się już od roku. Sobie i Wam życzę więcej tak dobrze brzmiącego radiowego popu. Pod względem liczby odtworzeń to jeden z moich zeszłorocznych liderów.
(Więcej o tym singlu pisałem tutaj).

fot. okładka singla: Clare Maguire „The last dance” (spotify.com)

3. Sophie Ellis-Bextor „Starlight”

Porcelanowa uroda Mademoiselle E.B., jej kuszący, chłodny wyraz twarzy, urzekający, brytyjski akcent i plecak pełen przyjemnych dance-popowych melodii tworzą atrakcyjny produkt, który może nie zwala z nóg (co np. udało się piosence z pozycji 8.), ale niejednokrotnie potrafi przyprawić o nieco szybsze bicie serca. A przy singlowym „Starlight” poczułem to szczególnie mocno. To jeden z tych utworów, których nie należy ograniczać do najniższych stopni skali głośności, bo tylko odpowiednie natężenie dźwięku zapewni nam ten cudownie relaksujący, transowy stan, w który – przynajmniej mnie – wprowadza numer Sophie. W samochodzie żaden utwór nie towarzyszył mi w minionym roku tak dzielnie, jak ten.
(Więcej o „Starlight” pisałem tutaj).

fot. okładka singla: Sophie Ellis-Bextor „Starlight” (spotify.com)

2. The Pierces „You’ll be mine”

Słuchając „You’ll be mine”, ma się wrażenie, że cofamy się w czasie o kilka muzycznych epok. Takiej estetyki próżno szukać w piosenkach gwiazd, które podbijają dzisiaj listy przebojów. To staroświeckie brzmienie to jednak wielki atut singla Catherine i Allison Pierce – singla, który skradł moje serce wiele miesięcy temu i od tego czasu nie daje mi spokoju. Jest dla mnie kobiecą odpowiedzią na „1000 years” Brytyjczyków z The Coral oraz nagraniem, które przez prawie cały rok pracowało na tak wysoką lokatę w rankingu. Oto rezultat.
(Więcej o tym singlu pisałem tutaj).

fot. okładka EP-ki: The Pierces „You’ll be mine” (spotify.com)

1. Shine 2009 feat. Paula Abdul „So free”

Od wczesnej wiosny „So free” niewinnie rozbrzmiewało w głośnikach mojego komputera, w samochodowym odtwarzaczu lub w telefonie aż końcem roku zdałem sobie sprawę, że to powinien być lider mojego rankingu singli! Do żadnego innego singlowego nagrania z roku 2011 nie przywiązałem się tak mocno, jak do niecodziennej kolaboracji nieznanych szerszej publiczności dwóch Finów z Shine 2009 i gwiazdy przełomu lat 80. i 90. poprzedniego stulecia – Pauli Abdul. Gdy dodacie do tego fakt, iż promowany przez ten utwór album „Realism” zajął 2. miejsce w moim rankingu płyt wydanych w minionym roku, konkluzja będzie oczywista – Shine 2009, mimo wprowadzającego w błąd „2009” w nazwie, są dla mnie synonimem roku 2011 w muzyce (nie zapominajcie jednak o panu Woonie, którego brak w top 100 to wynik opisanych na wstępie kryteriów).

„So free”, poza powściągliwością wokalisty, wyróżnia wpadający w ucho główny, chilloutowy motyw muzyczny. Do tego dochodzi wyraźnie zaznaczony rytm i efekt nawarstwienia różnych innych dodatków, przez co to trochę leniwe z początku nagranie po chwili nabiera rumieńców i ostatecznie wypada na tyle przebojowo, że aż nóż się w kieszeni otwiera, że znają go tylko tacy nadgorliwcy, jak ja, oraz osoby, których ci pierwsi zdołali nim zaintrygować. „So free” to bajecznie przyjemny, bosko relaksujący kawałek, który dopisuję do czołówki listy: „muzyka mojego życia”. Nie będę jednak ukrywał, że nie jest to tak pewne zwycięstwo, jak to sprzed roku, gdy liderem mojego rocznego rankingu został singiel innego debiutującego duetu – „Wonderful life” (Hurts). Nie oznacza to jednak, że rok 2011 pod względem liczby udanych singli był mniej dorodny niż ten poprzedni. Po prostu tym razem trudniej było mi wskazać faworyta. Ale teraz wszystko jest już jasne. „So free” to mój ulubiony singiel z roku 2011!

(Więcej o „So free” napisałem tutaj).

fot. okładka singla: Shine 2009 feat. Paula Abdul „So free” (spotify.com)

 

Suplement

*Suplement do podsumowania roku 2010:

a) single wydane w 2010 r., których wtedy nie doceniłem, chociaż zdecydowanie na to zasługiwały: Bag Raiders „Way back home”, Jamie Woon „Night air”, Novika „Lovefinder”, The National „Anyone’s ghost”, Wolf Gang „The king and all of his men”;

b) piosenka, która nie była singlem ani wtedy, ani w roku 2011, czego nie mogę odżałować: Florrie „Left too late”.

*Suplement do podsumowania roku 2011:

– piosenki pochodzące z albumów wydanych w 2011 r., które nie były w tym okresie singlami, ale gdyby nimi się stały, najpewniej pojawiłyby się w moim rankingu ulubionych singli:

Adele „Turning tables”
Bon Iver „Beth/rest”
Clare Maguire „I surrender”
Coldplay feat. Rihanna „Princess of China” (pisałem o niej tutaj)
Foster The People „Warrant”
Frank Ocean „Nature feels”
Friendly Fires „True love”
Hercules And Love Affair „Step up”
Holy Ghost! „Jam for Jerry”
Iza Lach „Chociaż raz” (piosenka została singlem w styczniu br.)
Jamie Woon „Shoulda”, „Gravity” i „Street”
Kasabian „I hear voices”
Lady Gaga „Bloody Mary”
Mona „Pavement”
Noel Gallagher’s High Flying Birds „AKA… Broken arrow”
Tatiana Okupnik „Bottom line”
Washed Out „You and I”
Will Young „Good things”

*Inne moje rankingi:

albumy roku 2011,
single roku 2010.