Co nowego w muzyce: single 4/2011

  • Shine 2009 feat. Paula Abdul „So free”

Chociaż nigdy nie nazwałbym siebie fanem Pauli Abdul, to mimo upływu lat nadal mam przed oczami walającą się po domu kasetę „Spellbound”, z której pochodzi klasyczna popowa ballada sprzed 20 lat w wykonaniu tejże pani o prostym tytule: „Rush rush”. To, że główną rolę w teledysku do tego nagrania grał Keanu Reeves, nie miało dla mnie nigdy większego znaczenie, bo na początku lat 90. była to postać raczej mało przeze mnie rozpoznawana. Utwór jednak mocno zapisał się w mojej pamięci i stanowi dla mnie miłe wspomnienie dziecięcego okresu. Poza „Rush rush” pani Abdul miała kilka innych wartych uwagi przebojów (choć niezbyt dużo), jednak od 15 lat twórczo próżnuje, spełniając się raczej w roli celebrytki tudzież jurora w programach telewizyjnych. Gdy w 2008 r. niespodziewanie wypuściła nowy singiel – „Dance like there’s no tomorrow”, o dziwo bardzo się z tego ucieszyłem. Potem był jeszcze jeden singiel („I’m just here for the music”), a obiecywanego albumu jak nie było, tak nie ma. Uznałem zatem, że Paula Abdul nie ma już ochoty być postrzegana jako wokalistka, skoro z takim trudem przychodzi jej zabranie się do nagrania czegokolwiek, a mnie pozostaje raczenie się kilkoma jej hitami sprzed lat, których da się posłuchać bez zgrzytania zębami – czasem i z przyjemnością (notabene, jakbyście słuchali tylko RMF FM, moglibyście odnieść wrażenie, że Abdul miała tylko jeden szlagier – „Straight up”; ja Wam jednak mówię, że miała ich ciut więcej). Ale właściwie nie o tym miałem tu pisać…

Kilka tygodni temu wyszukałem w sieci utworu fińskiego duetu Shine 2009. To był mój pierwszy kontakt z tą formacją. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dwaj panowie tworzący Shine 2009 (tj. Sami Suova i Mikko Pykäri) w tak fortunny sposób oddają klimat muzyki z przełomu lat 80. i 90. Dostrzegamy go chociażby w prymitywnie zrobionym, acz mimo wszystko przyciągającym oko, teledysku. Co więcej, nie sposób nie zwrócić uwagi na podobieństwa do niedawnych początków Brytyjczyków z Hurts, a sięgając głębiej – przede wszystkim do dorobku i wizerunku Pet Shop Boys (nimi z kolei inspiruje się wspomniane Hurts). Poza faktem, iż we wszystkich wymienionych kapelach mamy do czynienia z męskimi duetami, wygląda na to, że każda z grup lubuje się w dźwiękach z podobnych regionów gatunkowych, nie obce jest im bowiem syntetyczne brzmienie klawiszy. Ponadto wokaliście Shine 2009, podobnie jak głównemu głosowi Hurts, przyjemność sprawia nieco rozwleczone, leniwe wręcz wydobywanie z siebie dźwięków, a i rzeczony skromny wideoklip przywołuje na myśl pierwotną wersję obrazka do „Wonderful life”.

Utwór, o którym tu mowa, nosi tytuł „So free”, a poza wokalną powściągliwością wokalisty, wyróżnia go wpadający w ucho główny, chilloutowy motyw muzyczny. Do tego dochodzi wyraźnie zaznaczony rytm i efekt nawarstwienia różnych innych „smaczków”, przez co to trochę leniwe z początku nagranie po chwili nabiera rumieńców i ostatecznie wypada na tyle przebojowo, że aż nóż się w kieszeni otwiera, że dołączy do grona nagrań, które nie zrobiły furory w masowym airplayu. Jakiż ma to jednak związek z nie najmłodszą już wokalistką, Paulą Abdul, o której rozpisywałem się na wstępie? Otóż, to właśnie tę piosenkarkę obsadzono w roli drugiego głosu w „So free”. W klipie jej wprawdzie nie dostrzeżemy, a i w samym nagraniu jej głos wydobywa się jakby z oddali; niemniej wytrawne ucho, które słyszało go już wcześniej choć raz, jest w stanie wyłapać wokalną obecność pani Abdul w singlu Shine 2009. Nie spodziewałem się, że Amerykanka wspiera młode, niszowe projekty z Europy, dlatego jej pojawienie się w tym kontekście budzi mój respekt. Nie oszukujmy się jednak – jej nazwisko nie zapewni nikomu takiego rozgłosu, jaki zapewniłoby dwie dekady temu, ale być może zaowocuje tym, iż znajdzie się jeszcze kilku takich fanatyków, jak ja, którzy nie oprą się pokusie zapoznania się z utworem anonimowego artysty głównie z tego względu, że w „featuringu” pojawia się popularna niegdyś wokalistka.

Podsumowując, „So free” to przyjemny, relaksujący kawałek, który śmiało mógłby śmigać w radiostacjach z muzyką dla żądnych muzycznych wrażeń odbiorców. Nie jest to bynajmniej pierwszy numer sygnowany nazwą Shine 2009, który krąży po internecie (posłuchajcie np. „New rules”). Wszystko to, co słyszałem do tej pory, sugeruje, że fonograficzny debiut Finów będzie wydarzeniem wartym odnotowania przez ważne pisma i serwisy muzyczne. Wyczekuję tego krążka z wypiekami na twarzy… Obym się nie zawiódł.

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Shine 2009 feat. Paula Abdul „So free” (spotify.com)

 

  • Ricky Martin „Más”

O matko, ile to już czasu minęło od szczytowego momentu kariery „dzikiego Marcina”… Dziewczyny szalejące na kolonijnych dyskotekach w takt „Livin’ la vida loca” są już dorosłymi kobietami. Zbliżający się do czterdziestki Ricky (jego urodziny przypadają na dzień wigilii) nie składa jednak broni. W tym roku wydał swój kolejny longplay zatytułowany „Musica + alma + sexo”, z którego odsłuchaniem zwlekam od dnia premiery. Na razie znam tylko 2 promujące go single. Po radosnym, ale mało żywiołowym „The best thing about me is you” uznałem, że wokalista upuścił trochę swojej latynoskiej krwi i zgubił gdzieś swój temperament. Myślałem tak do dnia, w którym sięgnąłem po singlowe „Más”. Szybko musiałem zweryfikować swój niesprawiedliwy pogląd, ponieważ okazało się, że nowa propozycja Martina jest dynamiczna, przebojowa, idealna do tańca (a przy tym nie jest to taka łupanka, jak np. ostatni singiel Gagi) i przypomina nam o czasach, gdy gwiazdor podbijał wszystkie imprezy swoimi gorącymi hitami – z „Maria”, „Livin’ la vida loca” i „La copa de la vida” na czele. „Más” brzmi jednak bardziej współcześnie niż muzyka Ricky’ego z końca lat 90. zeszłego stulecia. Przy większej promocji spokojnie mogłoby konkurować z popularnymi w ostatnich miesiącach nasyconymi komputerowym brzmieniem singlami Enrique Iglesiasa, Taio Cruza czy Ushera. Przeszkody nie powinien stanowić tu nawet język hiszpański. Czasem jest on atutem nagrania – każdy z nas zna przecież ogólnoświatowe hity zaśpiewane po hiszpańsku. Najczęściej jednak język inny niż angielski stanowi pewną barierę. Amerykanie czy Brytyjczycy wolą rozumieć, o czym się do nich śpiewa, nawet jeżeli w rzeczywistości historia przedstawiona w tekście nie ma dla nich większego znaczenia (wyobraźcie sobie „Call on me” Erica Prydza śpiewane po niemiecku…).

Jako że wokalista nie jest już dziś tak wziętą gwiazdą, jak choćby wymienieni powyżej topowi konkurenci, przebicie się do masowego słuchacza prawdopodobnie okaże się dla niego zadaniem niemal niewykonalnym (nie licząc krajów, w których mówi się po hiszpańsku). A szkoda, bo popowo-taneczny Ricky Martin jest – jak sądzę – bardziej przekonujący (wszak to jego naturalne muzyczne środowisko) niż Usher udający króla danceflooru. „Más” nie jest oczywiście piosenką najwyższych lotów, ale boski Ricky nigdy nie pretendował do roli artysty z repertuarem tylko dla wybrednych. Moim zdaniem na lato numer jest jak znalazł.

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Ricky Martin „Más” (spotify.com)

 

  • Kate Ryan „LoveLife”

Mówiąc najkrócej, Kate Ryan to belgijska wokalistka z piosenkami na jedno kopyto, która szczególnie upodobała sobie sztukę robienia coverów. Nowymi wersjami przebojów sprzed lat są bowiem niemal wszystkie jej hity: „Desenchantee” (oryginał: Mylene Farmer), „Libertine” (oryginał: Mylene Farmer), „La promesse” (oryginał: Cock Robin), „Voyage voyage” (oryginał: Desireless) czy „Ella elle l’a” (oryginał: France Gall). W istocie nie ma w tym jednak niczego złego, ponieważ Kate Ryan konsekwentnie nagrywa piosenki w tanecznym klimacie, nie siląc się na udowadnianie światu, że jest Bóg wie jak utalentowaną wokalistką. Jej muzyce przyświeca jeden, główny cel – jest przeznaczona do zabawy. Gdy co druga wokalistka R&B przerzuca się dziś na house, wmawiając nam, że wynika to z potrzeby serca i ze zmian, które zaszły w jej życiu, Kate Ryan kurczowo trzyma się tego, w czym zawsze najlepiej się sprawdzała. Właśnie wyszedł jej nowy numer pt. „LoveLife”, który muzycznie nie odbiega od poprzednich hitów. Mnie jednak nieszczególnie przypadł do gustu i właściwie nie jest to wina 30-letniej Kate, a piosenki, której w rzeczonym nagraniu użyto jako fundamentu. „LoveLife” jest bowiem zlepkiem sampli z jedynego hitu niemieckiej grupy Liquido „Narcotic”, którego nigdy nie lubiłem. W związku z tym, słuchając „LoveLife”, czuję się, jakbym obcował z remiksem utworu Liquido, a to z góry skazuje singiel Kate na porażkę – przynajmniej w moich oczach. Nie twierdzę jednak, iż bez wątpienia jest to singiel gorszy od poprzednich. Przyznaję się bez bicia, że ja po prostu jestem do niego uprzedzony. Ale jeżeli lubicie Kate Ryan i podrygi w takt jej kawałków, a jednocześnie nie razi Was, że jej najnowsza propozycja to „Narcotic” volume 2, to posłuchajcie „LoveLife”. Gdybym jednak postarał się spojrzeć na ten numer bardziej obiektywnym okiem (na tyle, na ile to możliwe), pewnie nie zmieniłoby to mojego odczucia, że bardziej chwytliwe były single z wydanego w 2008 r. krążka „Free” – w szczególności: „L.I.L.Y.”, „Ella elle l’a” i „I surrender”.

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Kate Ryan „LoveLife” (spotify.com)

 

  • Pati Yang „Near to God”

Mój wpis byłby niekompletny, gdybym nie poświęcił odrobiny miejsca artyście pochodzącemu z pewnego uroczego kraju położonego nad Wisłą. Tym bardziej, że ów artysta (a właściwie artystka) nagrał numer, który zbiera same dobre recenzje. Nie ma się jednak czemu dziwić – ten kawałek to prawdziwy dynamit! Patrycja Hilton (nazwisko po mężu) występująca pod tajemniczym pseudonimem Pati Yang w pewnych kręgach odbiorców jest doskonale znana, bo chociaż nie zaliczamy jej do mainstreamu, ma już na swoim koncie 3 solowe albumy, które cieszyły się uznaniem nie tylko zatwardziałych poszukiwaczy nietuzinkowych artystów. Stacjonująca na co dzień w Anglii wokalistka udzielała się także w kilku innych ciekawych projektach (współpracowała m.in. z twórcami muzyki filmowej).

Na Pati Yang zwróciłem uwagę w 2005 r. zaintrygowany budzącym niepokój, tajemniczym singlem „All that is thirst”. Numer był niemałym przebojem w radiowej Trójce. Promowana przez niego płyta „Silent treatment” przyzwoicie radziła sobie w notowaniach OLIS-u, a undergroundowa Patrycja gościła nawet na stroniącym od takich postaci festiwalu w Opolu (niestety musiała stawić czoła kłopotom technicznym, które pojawiły się, gdy tylko wyszła na scenę). Depresyjne „All that is thirst”, jak i cały album „Silent treatment”, to jednak zupełnie inna bajka niż singiel „Near to God” zwiastujący długogrające wydawnictwo „Wires and sparks”. Pati zamieniła psychodeliczną, trip-hopową aurę na muzykę przesyconą mocnym, elektryzującym brzmieniem. „Near to God” to bowiem niezwykłe nagromadzenie głośnych, syntetycznych, docierających do najodleglejszych zakamarków uszu dźwięków. Można więc stwierdzić, że klimat psychodeli nadal jest obecny w muzyce wokalistki; tyle że tym razem zamiast w wyciszonych, ociężałych, tworzących atmosferę grozy nutach objawia się on w agresywnym szturmie dźwięków – dźwięków, od których aż dudni w głowie a ciarki przechodzą po plecach. Kontrowersje może ponadto wzbudzać nakręcony do tej kompozycji teledysk, którego akcja toczy się… w kościele.

Nie trzeba być psychologiem, by słuchając i obserwując Pati Yang, zdać sobie sprawę z tego, iż mamy do czynienia z odważną, pewną siebie artystką, która zamiast opowiadać o swoich życiowych perypetiach skupia się na tworzeniu oryginalnej muzyki. Ciągle nas czymś zaskakuje, a jej najnowszy singiel, choć ze względu na swoją pewnego rodzaju dźwiękową nachalność niektórych zmęczy już po minucie, jest moim zdaniem najlepszym dowodem na to, że zapowiedziany na 17 maja br. album „Wires and sparks” będzie wydawnictwem wyprodukowanym na światowym poziomie. Zresztą, Pati Yang przyzwyczaiła nas do tego, że nagrywa tylko według najwyższych standardów. Na koniec pokuszę się o stwierdzenie, iż „Near to God” to jeden z najlepszych polskich kawałków wydanych jak dotąd w 2011 r. Dziewczyna dała czadu!

(posłuchaj)

fot. okładka albumu: Pati Yang „Wires and sparks” – promowanego przez singiel „Near to God” (spotify.com)