Co nowego w muzyce: single 6/2011

  • Metronomy „The bay”

Po delikatnie odurzającym, subtelnie elektronicznym i tajemniczym „The look” Brytyjczycy z Metronomy na wakacje postanowili zwrócić na siebie uwagę singlem „The bay”. Problem w tym, że ten numer nie zostawia w głowie trwałego śladu, jak czynił to jego poprzednik, a nadto z początku wydaje się wręcz nudnawy. Mimo że zyskuje z każdym kolejnym przesłuchaniem (choć niewiele), to nadal pozostaje co najwyżej znośną dawką średnio relaksującej (bo na pewno nie porywającej) elektroniki. W tym kawałku nieco ględliwy głos wokalisty nie jest już atutem, jak było to w przypadku singla „The look”, a raczej piątym kołem u wozu. Może gdybym nie słyszał wcześniej „The look”, wobec „The bay” byłbym dzisiaj mniej krytyczny. Na szczęście słyszałem. Jeżeli zatem nie znacie Metronomy i koniecznie chcecie ich poznać, sięgnijcie raczej po poprzedni singiel – wątpię, by przekonali Was do siebie tym aktualnym.

(posłuchaj)

fot. okładka albumu Metronomy „The English Riviera”, z którego pochodzi singiel „The bay” (zamazingoo.com)

  • Melanie C „Think about it”

Gdyby Melanie C nazywała się Katy Perry, to jej najnowszy singiel „Think about it” byłby dzisiaj w top 10 w Stanach. A i 1. miejsce na liście Hot 100 wydaje się w zasięgu ręki. Niestety Melanie to nie Katy, lecz była Spicetka, a te – jak wiadomo – są dziś passe, zatem pani znana kiedyś jako Sporty Spice (współczuję jej tego tytułu) nie ma dziś absolutnie żadnych szans, by zawojować Amerykę. Europa też raczej nie padnie do jej stóp. Trochę szkoda, bo chociaż nie jest to wybitna wokalistka (a Katy Perry takową jest???!!!), jej 2 ostatnie numery („Rock me” i „Think about it”) dowodzą, że Mel jest ostatnio w formie i potrafi nagrywać utwory, które śmiało mogą konkurować na listach przebojów z najpopularniejszymi obecnie kawałkami popowymi. Musimy jednak pogodzić się z tym, że jej nowa, chwytliwa piosenka (podobnie jak szykowany bodaj na wrzesień album „The sea”) z pewnością przepadnie z kretesem. Melanie C wydaje się jednak świadoma tego, że szczyty list przebojów są już poza jej zasięgiem, i może właśnie to daje jej komfort tworzenia. Życzę powodzenia, bo „Think about it” to naprawdę fajny, radiowy kawałek (najmocniej przywołuje na myśl aktualny amerykański „numer jeden” – „Last Friday night (T.G.I.F.)”). A może jednak uda mu się zaistnieć w polskim airplayu…?

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Melanie C „Think about it” (wersji z remiksami) (poponandon.com)

  • Kim Wilde „It’s alright”

Kim Wilde, wielkiej gwieździe muzyki lat 80. zeszłego stulecia, najwidoczniej powoli kończą się pomysły na skuteczne wskrzeszenie swojej podupadłej kariery i dlatego, idąc tropem licznego grona gwiazd w średnim wieku, których dotyka podobny problem, wokalistka postanowiła nagrać album z coverami. O ile jednak najczęściej na warsztat bierze się klasyki soulowo-jazzowe, tak Wilde postanowiła sięgnąć po inny – w większości mniej wyszukany – repertuar. Nie często się bowiem zdarza, by szanowana swego czasu gwiazda nagrywała własną wersję przeboju z dorobku (młodszego od niej) boysbandu.

„It’s alright” to jeden ze sztandarowych hitów brytyjskiej chłopięcej (męskiej?) grupy East 17 święcącej triumfy na Wyspach w latach 90. „It’s alright” w oryginale to wprawdzie dosyć przyzwoity numer (jego mocną stroną była zaskakująca zmiana dynamiki), ale przyzwyczailiśmy się do tego, że to raczej boysbandy bazują na przebojach innych gwiazd, a nie na odwrót. Może jednak nie należy czynić Kim Wilde zarzutu z tego tytułu, bo to, że wokalistka postawiła na – nazwijmy to podniośle – klasyki muzyki pop, czyni z jej nowego wydawnictwa, które światło dzienne ujrzy w przyszłym tygodniu, dzieło w pewien sposób oryginalne.

Na najnowszym singlu obok „It’s alright” Kim zamieściła jednocześnie drugi cover – „Sleeping satellite” wykonywane pierwotnie przez Tasmin Archer, a to przecież solidny popowy kawałek. Na krążku „Snapshots” pojawią się ponadto nowe wersje takich przebojów muzyki pop, jak choćby „About you now” Sugababes czy „Wonderful life” Black, ale również rockowych – np. „In between days” The Cure. Wydawnictwo „Snapshots” zapowiada się zatem interesująco, dlatego na pewno je przesłucham. Tyle że w „It’s alright”, o którym postanowiłem dziś napisać, Kim jest jak dla mnie mało przekonująca i zbyt sztywna. Wiem, że wobec 50-letniej kobiety należy mieć nieco inne wymagania niż wobec dwudziestokilkulatek. Wydawało mi się jednak, że Wilde jest trochę bardziej charakterna i dlatego liczyłem na nieco mniej podniosły ton tego coveru. Tymczasem ona momentami zdaje się nie nadążać za podkładem, rozciągając niepotrzebnie niektóre frazy. Nie jest jednak aż tak źle, więc nie tracę nadziei, że pozostałe covery wyjdą jej przynajmniej przyzwoicie. Cokolwiek bym mówił o nowej wersji „It’s alright”, faktem jest, że cieszy mnie, iż Kim Wilde nie siedzi załamana na kanapie przed telewizorem, zajadając chipsy i oglądając z zazdrością teledyski młodego pokolenia, lecz nadal nagrywa. Życzę sukcesów.

(posłuchaj)

fot. okładka albumu: Kim Wilde „Snapshots” – promowanego przez singiel „It’s alright” (pascalm.co.uk)

  • James Blunt „Dangerous”

Nie cierpię jego głosu. Bardziej wkurza mnie już tylko Daniel Powter (no dobra, może kilku gorszych wokalistów byłbym jeszcze w stanie „wyłowić”). Na szczęście Blunt, mimo wybitnie skrzeczącego głosu, potrafi nagrywać (ale tylko czasem) dobre kawałki. Oczywiście najsłabszym ich punktem jest sam Blunt, ale fajny numer potrafi pozostać fajny nawet wtedy, gdy nie wykonano go najlepiej (aczkolwiek nie wszystkim się ta sztuka udaje – patrz: „Everytime we touch” w wykonaniu Cascady). Do piosenek, które Jamesowi się udały, od dawna zaliczam np. „1973”. Natomiast na jego ostatnim jak dotąd albumie, niespodziewanie radośniejszym od poprzednich (czyżby Blunt przestraszył się, że w dobie electropopu/electro-hopu/electro house’u/etc. płaczliwe kawałki nie będą mu już przynosić pieniędzy, dlatego postanowił mianować się męskim odpowiednikiem wokalistek pokroju Colbie Caillat i Lenki?), James najlepiej spisał się w utworze „Dangerous”. Tym większa moja radość, że piosenka (podobno) zostanie podniesiona do rangi kolejnego singla z longplaya „Some kind of trouble” (to nic, że dopiero piątego…). Numer nie jest spektakularnie chwytliwy, nie ma mięsistego bitu (jeszcze tego by brakowało!), nie pobudza, nie usypia, ale mnie (też byłem tym faktem zdziwiony) i tak się spodobał. Fajny jest w nim zwłaszcza podkład łączący muzykę pop z elementami blues-rockowego pobrzdękiwania spod znaku Chrisa Rea. Zgrabnie skonstruowany refren zapada w pamięć (przynajmniej moją) i czyni z „Dangerous” materiał na przebój. Mam nadzieję, że nim zostanie (aczkolwiek piątym singlom rzadko się to udaje), bo to jeden z niewielu kawałków Jamesa, który urzekł mnie po pierwszym przesłuchaniu. Nie jest zatem z nim (Jamesem, rzecz jasna) tak najgorzej. Ale głos ma dziwny – przyznajcie!!

(posłuchaj)

fot. okładka albumu: James Blunt „Some kind of trouble”, z którego pochodzi piosenka „Dangerous” (timford.co.uk)

  • Kamp! „Cairo”

Trzej panowie tworzący polski (!) zespół Kamp! idą za ciosem i serwują swoim coraz liczniejszym fanom kolejny niezły singiel. Wprawdzie ich elektroniczne „Cairo” nie zachwyca aż tak jak kapitalne „Distance of the modern hearts”, ale dzięki temu, że utrzymane jest w wolniejszym tempie, doskonale potrafi odprężyć (z kolei „Distance…” bardziej rozrywało niż odprężało). Jednocześnie stanowi obiecującą zapowiedź debiutanckiego longplaya Kamp!. Premiera już niedługo. To jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów tego roku. „Cairo” tylko uprzyjemnia mi to czekanie. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że główny głos projektu (Tomek) mógłby w tym kawałku udoskonalić swój wokal, ale może się czepiam (tak już mam)… I tak ich uwielbiam!

(posłuchaj)

fot. Kamp! (polskieradio.pl)