Whitney Houston „All the man that I need”
Wierzę, że śmierć Whitney Houston była ciosem dla wielu z Was. Nawet jeżeli nieszczególnie interesowaliście się muzycznymi poczynaniami tej wokalistki, chyba każdemu z nas na którymś etapie życia rozbrzmiewała w głowie miłosna pieśń z repertuaru Dolly Parton odświeżona przez Houston na potrzeby filmu „The Bodyguard”. Pieśń, którą urodziwa Amerykanka na długi czas zmiotła z list przebojów wszystkie potencjalne konkurentki.
Przymierzając się do analizy dokonań tej artystki, a już na pewno przyglądając się jej życiowym perypetiom, nie sposób odciąć się od osoby Bobby’ego Browna. Gwiazda podporządkowała mu swoje dorosłe życie i, o czym niedawno się przekonaliśmy, nie najlepiej na tym wyszła. Trudno nam, stojącym z boku, oceniać, na ile życie Whitney Houston było sterowane przez jej byłego małżonka, jednak ze świecą szukać osoby, która zdecydowanie odmówiłaby słuszności powszechnie stawianej tezie, iż to Brown w największym stopniu przyczynił się do tego, że wokalistka straciła kontrolę nad przebiegiem swojego życia.
Nie byłbym z Wami szczery, gdybym napisał, że ze śmiercią Whitney Houston przeszedłem do porządku dziennego już po kilku godzinach od momentu, gdy dotarła do mnie ta przygnębiająca wieść (tu ukłon w stronę Radia Złote Przeboje). Bardzo mnie ta informacja zabolała. Jedyną artystką, której śmierć wstrząsnęła mną jeszcze mocniej, była Aaliyah, której sylwetkę przybliżyłem Wam tutaj.
Jeszcze dzień przed śmiercią Whitney słuchałem jej piosenek i dopiero wtedy – po wielu podejściach – przekonałem się do jednego z jej amerykańskich „numerów jeden” – singla „So emotional”. Nie przeszło mi wówczas przez myśl, że słowami tego krótkiego tytułu (tyle że w niezbyt pozytywnym kontekście) będę mógł podsumować kolejny dzień – 11 lutego 2012 r. W ciągu tamtego dnia w internecie zaroiło się od artykułów, blogowych notek, facebookowych i twitterowych statusów, których centralną postacią była Whitney Houston; artystka, o której nagle wszyscy sobie przypomnieli. Szybko jednak emocje opadły, pojawiły się aktualniejsze (ciekawsze?) tematy. Właśnie na taki moment postanowiłem poczekać z moim wpisem poświęconym Whitney.
Houston była już bohaterką kilku moich blogowych publikacji. Niedługo po powstaniu bloga pisałem bowiem o soundtracku do pamiętnego filmu „The Bodyguard” (tutaj), który po dziś dzień nosi miano najlepiej sprzedającej się ścieżki dźwiękowej do filmu w dziejach. W podobnym czasie krótko przedstawiłem na blogu historię singla „I will always love you” (tutaj), bez którego Whitney pewnie i tak byłaby ikoną muzyki, ale domyślam się, że nie aż na taką skalę. Dzisiaj chciałbym napisać o utworze, który kilka lat temu na stałe zagościł w moim sercu, pomimo tego, że w Polsce nie uchodzi za jeden ze znaków rozpoznawczych Whitney. W planach na najbliższą przyszłość mam jeszcze wpis poświęcony Bobby’emu Brownowi, któremu od dłuższego czasu w show biznesie przypisywany jest głównie status kontrowersyjnego byłego męża Whitney Houston z niemal zupełnym pominięciem faktu, że Brown to człowiek, który w swoim czasie zaliczył kilka wartych odnotowania muzycznych sukcesów.
Piosenka, która jeszcze przed śmiercią Whitney miała dla mnie duże znaczenie, by w ostatnich tygodniach nabrać jeszcze bardziej szczególnego charakteru, nosi tytuł „All the man that I need”. Utwór wspierał promocję trzeciego studyjnego albumu Houston pt. „I’m your baby tonight”. Podniesiono go do rangi drugiego singla z tego wydawnictwa (pierwszym była piosenka o tym samym tytule, co album). Singiel światło dzienne ujrzał tuż przed gwiazdką roku 1990, by „rozwinąć skrzydła” w pierwszych tygodniach roku następnego. A „rozwinął” je zwłaszcza na kontynencie amerykańskim. Europa najwidoczniej przygotowywała się już do ery ścieżki dźwiękowej do filmu „The Bodyguard”, ponieważ singiel „All the man that I need” przyjęła raczej chłodno. Ale więcej na ten temat napiszę nieco później.
Whitney nagrała „All the man that I need” jeszcze w 1989 r. To jednak nie ona była pierwszym wykonawcą tej kompozycji. Jej autorzy, Dean Pitchford i Michael Gore, efekt swojej współpracy zaprezentowali amerykańskiej publice niemal dekadę wcześniej. Pierwotnie utwór wykonywała inna wokalistka – Linda Clifford. Oryginał zatytułowany „All the man I need” znalazł się na albumie Clifford wydanym w 1982 r. Longplay „I’ll keep on loving you” nie był nawet notowany na The Billboard 200, a piosenka przeszła właściwie bez echa. Następnie przebój z utworu napisanego przez Pitchforda i Gore’a próbowała zrobić – jeszcze w tym samym roku – kobieca formacja Sister Sledge (znana z hitu „We are family”), wspomagana przez Davida Simmonsa. Jednakże i to wykonanie „All the man I need” nie zaowocowało triumfalnym pochodem po listach przebojów.
*Posłuchaj „All the man (that) I need” w wykonaniu:
– Lindy Clifford
– Sister Sledge i Davida Simmonsa
Kompozycja „All the man (that) I need” była utworem na tyle wartościowym, że grzechem byłoby niepodjęcie kolejnej próby wykorzystania jego potencjału. Skądinąd nazwiska jego autorów już za czasów, gdy utwór wyśpiewała Linda Clifford, nie były zupełnie anonimowe. Na początku lat 80. XX w. Dean Pitchfod i Michael Gore mieli już na koncie Oscara, Złotego Globa i nominację do Grammy za przebój „Fame” Irene Cary pochodzący z filmowego musicalu o takim samym tytule. Pitchford, zawiedziony nie najlepszym przyjęciem pierwszych wykonań piosenki, postanowił znaleźć artystę, który wskrzesi jego niedocenione dzieło. Na skutek rozmów z nieprzypadkowymi osobami demo z „All the man (that) I need” trafiło w ręce szefa wytwórni Arista, w której wydawała Houston, a ta koniec końców w 1989 r. zarejestrowała swoją wersję piosenki.
„All the man that I need” (bo tak zatytułowane jest wykonanie Whitney) przyniosło Houston kolejny triumf na The Billboard Hot 100, stając się w lutym 1991 r. dziewiątym singlem w jej karierze, który dotarł na szczyt najważniejszej listy przebojów w Stanach Zjednoczonych. Wprawdzie dwutygodniowy pobyt na czołowej pozycji zestawienia nie jest wynikiem szczególnie imponującym (zwłaszcza gdy porównamy go z 14-tygodniową dominacją „I will always love you”), jednak całkowity pobyt w Hot 100 finalnie zapewnił piosence 4. miejsce w dokonanym przez „Billboard” tuż po śmierci Houston specjalnym podsumowaniu mającym na celu wyłonienie 20 największych przebojów wokalistki na przedmiotowej liście (ranking skonstruowano, przeliczając na punkty pozycje poszczególnych piosenek artystki zajmowane przez nie w kolejnych tygodniach pobytu na liście). Nagranie wyprzedziły 3 (bezsprzecznie) popularniejsze tytuły: „Greatest love of all” (#3), „I wanna dance with somebody (who loves me)” (#2) i oczywiście „I will always love you” (#1).
*Ranking 20 największych przebojów Whitney Houston w USA (sporządzony na podstawie notowań listy The Billboard Hot 100) – tutaj
Dzięki „All the man that I need” Whitney zebrała wiele pochlebnych opinii amerykańskich krytyków muzycznych, a w późniejszym czasie otrzymała nawet nominację do nagrody Grammy w kategorii noszącej obecnie nazwę „Best Female Pop Vocal Performance”. Statuetka Grammy poszła jednak w ręce Bonnie Raitt, którą wyróżniono za wykonanie utworu „Something to talk about” (moim zdaniem Raitt równie dobrze mogła z tym utworem ubiegać się o nagrodę w kategorii dedykowanej muzyce country albo nawet i rockowej, natomiast Houston prędzej widziałbym w kategorii poświęconej R&B).
Przepiękne, przejmujące wykonanie „All the man that I need” Houston doskonale uzupełnia saksofonowe solo Kenny’ego G, które tej soulowej kompozycji nadaje cieplejszego brzmienia. Z drugiej strony dzięki temu mocnemu akcentowi wzrasta dramaturgia utworu. Intensyfikuje ją ponadto włączający się w finalnej fazie utworu chór gospel, który niejako odpowiada na wokalne „zaczepki” Whitney. Podobną konstrukcję (choć bardziej rozbudowaną) ma piosenka, którą opisywałem na blogu w pierwszej części tego cyklu – „Anytime you need a friend” Mariah Carey (tu). W nagraniu Carey nie pojawia się jednak saksofon, który – jak pewnie dobrze wiecie – nie raz już powodował, że rozsmakowałem się w jakiejś piosence. Oczywiście nie ma potrzeby pisać o wokalnym kunszcie Houston w kontekście „All the man that I need”, bo kto chociaż raz słyszał, jak ta kobieta śpiewa, a właściwie śpiewała, wie o tym, że swoim głosem potrafiła wprawić w osłupienie wielu zatwardziałych przeciwników nadzwyczaj śmiałych, wokalnych popisów. Nie inaczej jest i tym razem. Amerykanka swoją wersją po prostu „zabiła” wszystkie poprzednie. Nie dała szans swoim poprzedniczkom, które niby wyśpiewywały tę kompozycję bez większego zarzutu, ale nie potrafiły wyciągnąć z niej całego tkwiącego w niej piękna. Należy wspomnieć, iż nad produkcją tej najlepszej moim zdaniem wersji czuwał Narada Michael Walden – człowiek, który odpowiedzialny jest za produkcję także kilku innych wielkich hitów Whitney, w tym wspominanych już wcześniej singli: „I wanna dance with somebody (who loves me)” i „So emotional”.
Whitney Houston wykonywała „All the man that I need” podczas kilku tras koncertowych. Prezentowała ten utwór także przy okazji niektórych swoich telewizyjnych występów. Wykonaniem tej kompozycji w 1996 r. uświetniła nawet uroczystość zaślubin księżniczki Brunei. Co ciekawe, powstała również męska odpowiedź na „All the man that I need”, a jej „sprawcą” był nieżyjący już od 2005 r. Luther Vandross. Piosenkę w jego wykonaniu zatytułowano „All the woman that I need” (posłuchaj). Najdorodniejszym okazem pozostaje jednak wersja Houston.
Żal serce ściska, że nie mam już co się łudzić, iż kiedykolwiek usłyszę „All the man that I need” wykonywane przez Whitney Houston na żywo. Nawet gdybym został milionerem (co pewnie mi nie grozi) i był zdeterminowany, by przebyć pół świata tylko po to, aby posłuchać, jak Houston śpiewa ten utwór na koncercie, to i tak go nie usłyszę. Nigdy. Ale sama piosenka ze mną pozostanie. Już na zawsze. I będę mógł jej słuchać, kiedy tylko tego zapragnę. Właśnie teraz jest taki moment. I Wy jej posłuchajcie…
fot. okładka albumu: Whitney Houston „I’m your baby tonight”, z którego pochodzi singiel „All the man that I need” (thatgrapejuice.net)
nagłówek – fot. okładka singla: Whitney Houston „All the man that I need” (1990 r.) (perezhilton.com)