Ulubione piosenki #9: Madonna „Live to tell”

Madonna „Live to tell”

Nie jest łatwo być pierwszoplanową gwiazdą światowego formatu. I to jeszcze przez długie lata. Jest jednak wiele zalet takiego stanu rzeczy. Gwiazda utrzymująca się na szczycie przez kilka dekad może liczyć na ciągłe zainteresowanie jej najbardziej przebojowymi singlami choćby ze strony rozgłośni radiowych – i to zarówno tych czołowych, jak i tych o małym zasięgu i niewielkiej liczbie stałego audytorium. Niestety w obliczu ogromu hitów rzeczonej gwiazdy, które w swoim czasie szturmowały listy sprzedaży, radiowe playlisty czy ramówki kanałów muzycznych, znacząca część z nich trafia w końcu do archiwum, z którego wydobywana jest co najwyżej okazjonalnie, a najczęściej w ogóle. Tak dzieje się z pokaźną liczbą przebojów firmowanych marką Madonna.

Wokalistka regularnie dostarczająca swoim sympatykom nowe piosenki musi być świadoma tego, że jej nowsze, chwytliwe propozycje wypierają te starsze, a w konsekwencji stale powiększa się grono nagrań trafiających do lamusa. Taki smutny los, przynajmniej w naszym kraju, spotkał jeden z najbardziej poruszających singlowych numerów tej artystki – utwór „Live to tell”, który ćwierć wieku temu był przecież obowiązkową pozycją w jej repertuarze. Dzisiaj piosenki praktycznie nie da się usłyszeć w polskich mediach, a i zagraniczne kanały muzyczne nie dają nam szansy obcowania z nią – co najwyżej w ramach programów, które w całości poświęcone są Madonnie (chociaż i w tych okolicznościach „Live to tell” przeważnie przegrywa z konkurencją).

Mimo że „Live to tell” nie jest dzisiaj utworem, z którym osoby niebędące oddanymi fanami pani Ciccone przede wszystkim kojarzą tę artystkę, dla mnie od lat jest to kompozycja o szczególnym znaczeniu – wyjątkowa niemal w każdym calu. Podobnie jak inny kapitalny szlagier Madonny, który był już bohaterem cyklu „Ulubione piosenki” (mowa o nieśmiertelnym „Like a prayer”), tak i rzeczony utwór jest owocem współpracy Madonny z Patrickiem Leonardem. Wokalistka, łącząc z nim swe siły, niejednokrotnie była w stanie zaoferować swoim zwolennikom dzieła ważne nie tylko dla nich, ale także z perspektywy całej popkultury. Trudno wprawdzie oczekiwać, by „Live to tell” powszechnie było uznawane za dzieło o tak dużej doniosłości, skoro konsekwentnie od lat nie poświęca mu się tyle uwagi, na ile w moim przekonaniu zasługuje, jednakże wśród osób sprawnie poruszających się po twórczości Madonny pojawiają się głosy, iż „Live to tell” to jeden z dorodniejszych okazów w dorobku Amerykanki.

Pierwotnie utwór autorstwa Patricka Leonarda miał posłużyć jako element ścieżki dźwiękowej do melodramatu „Ogień z ogniem” z Virginią Madsen i Craigiem Shefferem w obsadzie, jednak po odrzuceniu go przez przedstawicieli wytwórni filmowej Leonard postanowił zaprezentować go Madonnie. Ta żywo zainteresowała się kompozycją. Utwór z jej tekstem, wyprodukowany z pomocą Patricka, finalnie wykorzystano jako główny motyw muzyczny w obrazie Jamesa Foleya, „W swoim kręgu”. Odtwórcami głównych ról w filmie byli: Christopher Walken i Sean Penn. O ile obecność tego pierwszego nie ma tu większego znaczenia (aczkolwiek aktora możemy oglądać w nakręconym 7 lat później teledysku „Bad girl”), tak nazwisko Penna nie powinno być zaskoczeniem dla nikogo, kto zna przynajmniej kilka podstawowych faktów z życia prywatnego Madonny. W 1986 roku, gdy film wprowadzono do amerykańskich kin, a singiel „Live to tell” trafił do radiostacji i sprzedaży detalicznej, aktor był wszak jej małżonkiem.

Obraz Foleya trudno uznać za wielki hit kinowy, nie dedykowano mu nawet wydanego na nośniku fonograficznym soundtracku. Muzycznie towarzyszył mu jedynie singiel „Live to tell” wydany na początku wiosny (koniec marca 1986 r.). Film na ekrany trafił niedługo po pojawieniu się singla (połowa kwietnia 1986 r.), a w połowie tego samego roku piosenka stała się jedną z pozycji tracklisty albumu „True blue” – najlepiej sprzedającej się globalnie płyty roku.

Twórcą teledysku do „Live to tell” został reżyser filmu „W swoim kręgu”. W klipie sceny przedstawiające Madonnę znajdującą się w zaciemnionym pomieszczeniu i wyśpiewującą poszczególne słowa poruszającego tekstu poprzeplatano urywkami filmu. Przeważają tu mroczne, przygnębiające barwy, aczkolwiek twarz Madonny w wielu ujęciach jest mocno rozświetlona. Wokalistka na potrzeby teledysku musiała (i podobno chętnie to uczyniła) poskromić swój temperament, by jej powaga dodała mu autentyczności. W oczy rzuca się zwłaszcza jej skromny ubiór i stonowany makijaż.

fot. kadr z teledysku do utworu: Madonna „Live to tell” (typepad.com)

Wykonanie Madonny spotkało się z pozytywną reakcją środowiska muzycznego. Wielu doceniło ją za umiejętne operowanie głosem (co nie było nigdy jej największym atutem), dzięki któremu piosenka brzmiała szczerze i przekonująco, a ponadto zyskała na dramaturgii. Nie dla wszystkich czytelny jest jednak przekaz, jaki zawarto w tekście, mimo że Madonna kilkukrotnie wypowiadała się na temat jego znaczenia, wskazując m.in. iż traktuje on o jej relacjach z ojcem i macochą. Sądzę, iż wsłuchując się w ten tekst, można doszukiwać się wielu jego znaczeń. Pewne jest jednak to, że piosenka ma minorowy charakter. Madonna wykreowała tu nastrój tajemnicy i niepokoju. Słuchając tego nagrania, z pojawiającej się już w pierwszej minucie melancholii z łatwością można popaść w nieco depresyjny stan, a tak mocnego oddziaływania nie możemy przypisać zbyt wielu piosenkom artystki. W jej głosie, w sposobie wyśpiewywania niektórych fraz jest coś, co rodzi w moim sercu ogromne rozżalenie, odbiera mi nadzieję, zabija dobre emocje.

Największy niepokój w sercu rodzi moment kulminacyjny utworu („mostek”), w którym Madonna nagle milknie, a słuchacz pozostaje jedynie z ograniczoną do minimum melodią, którą dwukrotnie zakłóca przeraźliwy dźwięk przypominający mi odgłos, jaki wydobywa się, gdy mijają się dwa pędzące pociągi (nawet jeżeli nie jest to najtrafniejsze porównanie, mnie trudno znaleźć bardziej obrazowy przykład). Po chwili znowu pojawia się mocno akcentująca rytm perkusja, a Madonna ponownie zaczyna śpiewać. Piękny moment, piękny utwór, piękna melodia.

„Live to tell” z sukcesem rozpoczęło dla Madonny erę albumu „True blue”. Piosenka w krótkim czasie dotarła na szczyt amerykańskiego zestawienia The Billboard Hot 100, stając się trzecim (po „Like a virgin” i nieco „zaniedbywanym” w polskich mediach „Crazy for you”) utworem w karierze gwiazdy, któremu udała się ta sztuka. Piosenka zastąpiła na 1. pozycji przebój Whitney Houston „Greatest love of all”, by po jednotygodniowym pobycie na najwyższej lokacie ustąpić miejsca wspólnemu nagraniu Patti LaBelle i Michaela McDonalda„On my own”. Na sukcesie na Hot 100 na szczęście się nie skończyło. Piosenka zawojowała również inne kraje, w tym Kanadę, gdzie była „numerem jeden” i jednym z największych hitów roku, oraz kilka ważnych europejskich rynków muzycznych, na skutek czego przez krótki czas była nawet najpopularniejszym singlem na Starym Kontynencie (m.in. 2. miejsce w Wielkiej Brytanii i 1. we Włoszech). Później, o czym doskonale wiemy, Madonna regularnie lansowała wielkie międzynarodowe przeboje, w efekcie czego „Live to tell” przestało być jednym z jej sztandarowych numerów.

Mimo że piosenka wykonywana była przez nią na kilku trasach koncertowych, najwięcej szumu wywołała dopiero na tej przedostatniej – „Confessions Tour”. Wszystko to za sprawą anturażu, w jakim Madonna śpiewała ten utwór. Podczas wspomnianej trasy była ona bowiem (niejako) ukrzyżowana niczym Jezus Chrystus, a jej głowę „zdobiła”… korona cierniowa. Taka oprawa występu musiała rozgniewać niektóre katolickie środowiska, co zwiększyło tylko zainteresowanie świata tournée artystki, a piosence zapewniło na moment drugie życie. Kontrowersje miały jednak zwrócić uwagę widowni (i nie tylko) na los afrykańskich dzieci osieroconych przez pandemię AIDS (za plecami przytwierdzonej do gigantycznego krzyża Madonny znajdowały się telebimy, na których wyświetlano szokujące dane liczbowe dotyczące małych Afrykańczyków). To wydarzenie dodało „Live to tell” nowego, symbolicznego wymiaru. Przypomniało nam również o tym, jak poważnie traktuje tę kompozycję sama Madonna.

fot. Madonna śpiewająca „Live to tell” podczas „Confessions Tour” (tattletailzz.com)

„Live to tell” nie należy do grona często coverowanych przebojów pop. Ja najpewniej z obawą stawiałbym czoła tanecznym wersjom tego bolesnego nagrania. Własną interpretację tego utworu „popełniła” np. Ania Dąbrowska, urozmaicając jego brzmienie poprzez dodanie do niego rytmu reggae. Polka, mimo nietypowego w kontekście jej wcześniejszej twórczości podkładu, wykonuje ten utwór w charakterystyczny dla siebie sposób. Efekt jest całkiem interesujący i zaskakujący. Dla mnie jednak w pierwszej kolejności zawsze istnieć będzie wersja Madonny – jedna z najlepszych moim zdaniem piosenek Królowej Pop oraz jedna z moich ulubionych ballad w ogóle.

Linki:
posłuchaj „Live to tell” w wykonaniu Madonny – wersja albumowa (wersja teledyskowa jest krótsza od albumowej)
posłuchaj „Live to tell” w wykonaniu Ani Dąbrowskiej

fot. okładka singla: Madonna „Live to tell” (1986 r.) (playbuzz.com)

nagłówek – fot. kadr z teledysku: Madonna „Live To Tell” (it.wikipedia.org)