Domyślam się, że nawet jeżeli nie śledziliście z uporem maniaka poczynań uczestników pierwszej polskiej edycji programu „X Factor”, to przynajmniej obiło się Wam o uszy, że na liście finalistów rzeczonego show widniało nazwisko niejakiego Michała Szpaka. Być może słyszeliście także o Dziewczynach, a właściwie Zespole Dziewczyny – bo tak brzmi prawidłowa nazwa tego projektu. Tak się składa, że z Anną Karamon, członkinią wspomnianego zespołu, a także kontrowersyjnym Michałem Szpakiem łączy mnie pochodzenie. Chociaż z tym ostatnim nie mam, jak sądzę, zbyt wielu cech wspólnych, to nie mogę odżegnywać się od stawienia czoła faktowi, że obaj pochodzimy z tej samej miejscowości – podobnie jak i wymieniona tu z imienia i nazwiska sympatyczna niewiasta.
Wykorzystując fakt, iż finał „X Factora” przypadł na weekend poprzedzający doroczne wydarzenie zwane Dniami Jasła, władze miasta zamiast wydawać mnóstwo pieniędzy na kolejne gwiazdy, które pomimo znanego nazwiska nie zawsze przyciągają tłumy na jasielskie koncerty, tym razem postawiły na lokalne odkrycia. W ten sposób poza występami pochodzących z tego regionu mało jeszcze popularnych kapel (m.in. Krusher) w drugi dzień imprezy na scenie zagościli dużo bardziej rozpoznawalni: Michał Szpak oraz Ania Karamon wraz z Olą Nowak jako Zespół Dziewczyny. Do tego grona dołączył również Mateusz Mijal, wokalista grupy Chłopacy (nie jestem fanem tej nazwy), która może nie jest czołowym przedstawicielem polskiej sceny poprockowej, lecz ma na koncie sukces na Hit Sopot Festiwal 2009, gdzie z piosenką „Wiara” (graną m.in. na antenie Radia Eska) wywalczyła sobie 3. miejsce w konkursie na polski przebój lata („Wiara” zgromadziła więcej głosów widzów niż np. „Maskarada” Kasi Kowalskiej).
Wiedząc, że muzycy, których mogłem obserwować co tydzień w telewizji, zaśpiewają na żywo w moich rodzinnych stronach, nie zastanawiałem się zbyt długo nad tym, czy skorzystać z okazji na zweryfikowanie ich talentu. Jako pierwszy na scenę wybiegł – niemający akurat nic wspólnego z „X Factorem” – wokalista zespołu Chłopacy. Jego koledzy nie dotarli na koncert, dlatego podkłady były puszczone „z taśmy”. Jednakże sam wokalista starał się zrekompensować nam ten brak swoimi głosowymi popisami i podgrzewaniem atmosfery towarzyszącej mało jeszcze rozruszanej widowni. Wykonywane przez niego piosenki są wprawdzie dosyć schematyczne, jednak w moim odbiorze nie brakuje im niczego, by trafić na radiowe anteny. Na moje ucho utwory Chłopaków śmiało mogłyby konkurować z singlami wypuszczonymi w ostatnim czasie przez takie zespoły, jak choćby Video czy Volver. Mateusz Mijal, który kilka lat temu był liderem znanej w niektórych kręgach formacji Skangur, zapewniał, że po wakacjach ukaże się zapowiadany od dawna debiutancki longplay Chłopaków. Miejmy nadzieję, że nie zawiedzie promocja i o płycie grupy dowiemy się nie tylko z pomniejszych portali internetowych i blogów.
fot. Zespół Dziewczyny: Ola Nowak i Ania Karamon
Następny w kolejce był Zespół Dziewczyny. Ola i Ania, mimo puszczonych z playbacku podkładów, wokalnie nie potrzebowały żadnego dopalacza, bo i bez niego radziły sobie wystarczająco dobrze. Można mieć jednak wątpliwość, czy utwory z płyty „Dziewczyny z sąsiedztwa” na pewno należycie komponują się z charakterem tego typu imprezy. Mam poczucie, że taka estetyka bliższa jest występom zdecydowanie bardziej kameralnym. Poza własnymi piosenkami dwie wokalistki na sam koniec zaśpiewały jednak 1 cover. Wybór padł na „Szare miraże” Maanamu. I było to chyba najbardziej żywiołowe wykonanie podczas ich krótkiego koncertu.
Pisząc o Zespole Dziewczyny, warto docenić obie wchodzące w jego skład panie nie tylko za niewątpliwy talent wokalny, ale również za poczucie humoru i spory dystans do siebie. Widać, że bardzo cieszy je to, co dzieje się ostatnio wokół nich. Nadal są tym faktem nieco oszołomione. W tym kontekście chciałbym jednak podkreślić, że mnie ich muzyka znana jest już od dawna. Zespół dał się zauważyć podczas preselekcji eurowizyjnych w 2010 r. (utwór „Cash box”) oraz 2 lata temu w programie TVP – „Hit Generator” (utwór „Chimera”), a jego album zasilił moją domową kolekcję w grudniu 2010 r. Tym większą odczuwam satysfakcję, że zainwestowałem w płytę artystek, których kariera w końcu ruszyła z miejsca. To z pewnością właściwy kierunek. W ostatnich 20 latach rodzime wokalne grupy kobiece nie miały u nas dobrej passy. Zarówno te chwalone przez wielu (jak Dezire czy For Dee), jak i te będące girlsbandami w najgorszym tego słowa znaczeniu (np. Sweet Joy, Orange, Taboo czy późniejsze Queens), szybko zniknęły z pola widzenia. Zespół Dziewczyny również musi się liczyć z takim obrotem spraw. Niemniej liczę na to, że akurat dla niego los okaże się nieco bardziej łaskawy. Wiele zależy od nas – czy będziemy chcieli słuchać i podziwiać, jak Ola i Ania bawią się muzyką, dłużej niż do czasu kolejnej edycji „X Factora” (a ta na pewno dostarczy nam jakichś nowych, niekoniecznie lepszych idoli).
fot. Zespół Dziewczyny na scenie Dni Jasła 2011
Na finał koncertu zaplanowano popisy Michała Szpaka. A jeszcze kilka miesięcy temu kolejność byłaby odwrotna i to Mateusz Mijal wyszedłby na scenę jako największa z trójki pochodzących z Jasła gwiazd… Jak widać, los bywa przewrotny a rzeczywistość zmienia się jak w kalejdoskopie. Mimo że kibicuję Szpakowi, bo to bez wątpienia intrygująca, barwna postać w polskim światku muzycznym, to jego koncertowi daleko jest do miana najlepszego muzycznego widowiska, w jakim brałem udział. Zrzucam to jednak na barki małego scenicznego doświadczenia Szpaka. Wokalista przede wszystkim miał niewiele czasu na przygotowanie repertuaru, ponadto koncertowe realia są zgoła odmienne od tych panujących w studiu telewizyjnym.
W czasie koncertu Michał śpiewał wyłącznie covery, wśród których przeważały te znane nam już z „X Factora”. Dodatkiem do tego zestawu utworów był wykonany jako przedostatni hit grupy Guns N’ Roses – „Sweet child o’ mine”. Dobór muzyki dowodzi, że to właśnie w repertuarze dinozaurów (hard) rocka Michał Szpak czuje się najlepiej, ponieważ obok wspomnianego szlagieru kapeli Axla Rose’a usłyszeliśmy też jego interpretacje przebojów Aerosmith czy Red Hot Chili Peppers. Były też i chwile wytchnienia – mam tu głównie na myśli kompozycję „Czas nas uczy pogody”. Wszyscy czekali jednak na wykonany na (jak się domyślam, zaplanowany od początku) bis „Dziwny jest ten świat”. W istocie to właśnie ten numer w wersji młodego jaślanina najbardziej wzrusza tłumy. A takich tłumów, jakie ściągnęły na zeszłotygodniowy koncert, Jasło nie widziało od dawna…
fot. Michał Szpak
Moje zarzuty wobec koncertu Michała sprowadzają się przede wszystkim do tego, że plan jego występu, mimo że złożony z estradowych pewniaków pokroju „Californication”, trochę się nie kleił. Wyglądało to trochę tak, jakby ułożono go na kolanie. Podobnie było z zachowaniem wokalisty na scenie. Momentami nie miał on kompletnie pomysłu na to, co powiedzieć publiczności, przez co niektóre jego wypowiedzi były mało sensowne i trafiały tylko do tych, którzy najbardziej są w niego zapatrzeni (hitem okazał się komunikat Michała, w którym chłopak oznajmił, że musi sobie rozpiąć uwierające go body). Z drugiej strony w tej pewnej nieporadności widoczna była autentyczność. Nie był to bowiem występ, w którym wszystko było wyreżyserowane od wejścia Michała na scenę aż do ostatniej minuty, lecz większość reakcji wynikała z potrzeby chwili i rodzących się w jego głowie idei. Przemyślany był za to strój wokalisty. Szpak w krótkim czasie stał się jednym z najdziwaczniej ubierających się muzyków w naszym kraju, a warto zauważyć, że fundusze przeznaczane przez niego na ten cel są jak na razie dużo skromniejsze niż np. Dody, która również lubi inwestować w swoje sceniczne kreacje.
Jestem przekonany, że nad wymienionymi przed momentem niedociągnięciami młody artysta, jak i jego zaplecze (którego – jeżeli jeszcze go nie ma – niebawem się doczeka), będą stale pracować. Jeżeli zaś chodzi o warunki głosowe Michała, były momenty, w których swoim wokalem potrafił zaczarować publikę, a także i takie, gdy dawał się ponieść emocjom i skupiał się przede wszystkim na dzieleniu się nimi z odbiorcami (zwłaszcza liczną grupą piskliwych fanek gnieżdżących się tuż pod sceną), zwracając mniejszą uwagę na to, jak śpiewa. Co więcej, czasem (głównie przy bardziej drapieżnych utworach) doskwierał mi brak stopniowego przechodzenia w bardziej krzykliwe partie piosenki czy też – innymi słowy – nie zawsze właściwe budowanie nastroju. Chociaż nie jestem specjalistą w tym przedmiocie, myślę, że Michała czeka jeszcze trochę pracy nad emisją głosu.
fot. Michał Szpak na scenie Dni Jasła 2011
Jeśli Michał otrzyma od wytwórni, która ma wydać jego debiutancki album, odpowiednie wsparcie finansowe, możemy liczyć na to, że skromne (jak na niego) sceniczne początki przerodzą się w przykuwające uwagę widowiska. Wizerunek to wszak jego silna strona, więc warto byłoby uczynić z tego aspektu mocny punkt koncertowego programu Szpaka. Istnieje jednak pewne zagrożenie, a jest nim świat celebrytów. Nie byłoby wskazane, by ten całkiem wchłonął Michała. Miejmy zatem nadzieję, że jego osobowość i pomysł na siebie zaowocują kilkoma niebanalnymi albumami, nie zaś żenującymi, tabloidowymi historiami, których uczestnikami są liczne przygasłe już gwiazdeczki (dodajmy, że wiele z nich również miało w swoim czasie odmienić nasz show-biznes). Michałowi nie będzie łatwo oprzeć się tej pokusie, bowiem zdaje się, że dawanie pożywki paparazzi sprawia mu ogromną przyjemność. Na szczęście są gwiazdy (a wśród nich giganci pokroju Madonny), które sprytnie potrafiły wykorzystać zainteresowanie kolorowej prasy, by wypromować w ten sposób własną muzykę, nie degradując jej przy tym do drugorzędnej pozycji. Oby to właśnie z nich Michał Szpak wziął przykład. Życzę powodzenia…
fot. Michał Szpak
nagłówek i zdjęcia w tekście: zasoby własne