Lato to dobry czas, żeby spędzać wolne chwile przy czymś lekkim i przyjemnym. Może właśnie za taki uznacie mój dzisiejszy wpis, który wyjątkowo będzie uboższy w treść, a znacznie bogatszy w grafikę.
Większość albumów pojawiających się na światowym rynku muzycznym ma raczej przeciętne okładki. Ich wygląd sprowadza się przeważnie do przedstawienia konkretnego artysty w modnych ciuchach, z odpowiednią fryzurą oraz lepiej lub gorzej wykonanym makijażem (co ciekawe, coraz częściej ten ostatni element dotyczy nie tylko pań, ale i również śpiewających/grających panów). Nie może, rzecz jasna, zabraknąć retuszu, cobyśmy – nie daj Boże! – przypadkiem nie dostrzegli jakiejś zmarszczki czy innej niedoskonałości u naszego idola. Zapewne większość uzna, że nie jest niczym złym to, aby okładka płyty prezentowała wypielęgnowaną przez dziesiątki wizażystów i tym podobnych specjalistów twarz gwiazdy. Racja – ja również nie widzę w tym nic złego. Jednakże, sami przyznajcie, że gdy od czasu do czasu naszym oczom ukaże się okładka z nieco oryginalniejszym, niekonwencjonalnym widokiem, od razu wzrasta poziom naszego zainteresowania owym obrazkiem. Niejednokrotnie podejmujemy wówczas próbę ustalenia, co właściwie autor zdjęcia tudzież malowidła miał na myśli. Innymi słowy, nietypowa okładka zmusza nas do refleksji. W ten sposób pogłębiane są nasze odczucia związane z odbiorem trzymanego przez nas krążka. Tak właśnie działa sztuka!
Oczywiście wcale nie jest powiedziane, że – dla osiągnięcia efektu nietuzinkowości – konieczne jest posłużenie się jakimś cudacznym ujęciem. Niekiedy wystarczy pozostać przy prezentacji wizerunku wykonawcy, byle tylko jakoś mocno go uatrakcyjnić (z kontrowersyjnych okładek przedstawiających samą siebie zasłynęła Grace Jones). Można stwierdzić nawet, że w tej dziedzinie niemal wszystkie chwyty są dozwolone. Nawet nagość nie stanowi już od dawna tematu tabu. Częściej na skandalizującą okładką decydują się gwiazdy alternatywnego, ciężkiego czy undergroundowego grania. Na szczęście w każdym sezonie trafia się nam jakaś popowa persona, która skandali nie ma zamiaru się wystrzegać, i w ten oto sposób możemy być pewni, że ona również zaserwuje nam płytę z wizjonerską okładką.
Poniżej przedstawiam subiektywnie sporządzony przegląd okładek płyt – na różny sposób dziwnych, ciekawych, oryginalnych, barwnych czy wyróżniających się. Ponieważ materiałów do publikacji zgromadziłem znacznie więcej, obiecuję, że niebawem zamieszczę ciąg dalszy poniższej prezentacji. Kolejność okładek jest przypadkowa. W najbliższym czasie zaprezentuję Wam m.in. okładki, które – choć niecodzienne – nigdy ukazać się nie powinny, bowiem wyglądają wręcz niesmacznie. Póki co przejdźmy jednak do pierwszej części okładkowego przeglądu. Ciekaw jestem, czy podoba się Wam któraś z poniższych fotografii. Czekam na komentarze.
okładka: Yeah Yeah Yeahs „It’s blitz!” (2009)
(fot. pitchfork.com)
okładka: The Strokes „Is this it” (2001)
(fot. clashmusic.com)
okładka: Grace Jones „Nightclubbing” (1981)
(fot. clashmusic.com)
okładka: Lenny Kravitz „Baptism” (2004)
(fot. spotify.com)
okładka: Michael Jackson „Dangerous” (1991)
(fot. yellowbreak.com)
okładka: Paloma Faith „Do you want the truth or something beautiful?” (2009)
(fot. themusic-world.com)
okładka: Madonna „Like a prayer” (1989)
(fot. spotify.com)
okładka: Pink Floyd „The dark side of the moon” (1973)
(krótka historia albumu została przedstawiona przeze mnie na blogu: tutaj)
(fot. allaboutmusic.p)
okładka: t.A.T.u. „Waste management” (2009)
(fot. amazon.com)
okładka: James Blunt „All the lost souls” (2007)
(składa się z setek zdjęć Jamesa z różnych etapów jego życia)
(fot. spotify.com)
okładka: The Cranberries „Bury the hatchet” (1999)
(fot. metro.gazeta.pl)
okładka: The Prodigy „Music for the jilted generation” (1994)
(fot. galeon.com)
okładka: Seal „Seal” (1994)
(płyta nazywana jest „Seal II”, ponieważ wcześniejszy krążek wokalisty nosił identyczny tytuł)
(fot. iheart.com)
okładka: Scissor Sisters „Night work” (2010)
(fot. stereogum.com)
okładka: Nirvana „Nevermind” (1991)
(fot. spotify.com)