24 lutego 2015 r. Muzykoblogerowi udało się spełnić jedno z muzycznych marzeń jego chrześnicy (co napełnia jego serce radością), a przy tym zapewnić niecodzienną rozrywkę na wieczór także i sobie.
Było widowiskowo, kolorowo i fluorescencyjnie, bardzo przebojowo, popowo i tanecznie, a chwilami dla urozmaicenia – musicalowo, akustycznie bądź rockowo, różnorodnie i na bogato (czasem jednak nazbyt cukierkowo) – jeśli idzie o scenerię, kostiumy i rekwizyty, tłumnie i gwarno, akrobatycznie i… pryzmatycznie, a wokalnie – nieco lepiej, niż przypuszczałem. Mimo że machina organizacyjna tak starannie przemyślanego i przećwiczonego show nie sprzyja łapaniu dobrego kontaktu z widownią, w tym przypadku dystans udało się skrócić z dużą łatwością. Tymczasem support (podpowiem: Charli XCX), choć w porównaniu z tym, co nastąpiło później, zaserwował występ typu low-budget i mało zróżnicował setlistę, dzięki bijącej ze sceny dzikości serca w pełni wywiązał się ze swojego zadania.
Tak najkrócej podsumowałbym show, które w ramach „The Prismatic World Tour” dała w Tauron Arenie Kraków jedna z czołowych gwiazd pop ostatniej dekady – Katy Perry.
fot. widok z trybun na scenę podczas występu Charli XCX
Mimo że wspomniana wokalistka nie należy do grona artystek, które najbardziej lubię, cenię i po których muzykę najchętniej sięgam, nigdy nie unikałem kontaktu z jej muzyką, nie miałem problemu ze statusem supergwiazdy, który z czasem zyskała, a także szanuję jej dokonania, nawet jeżeli czasem z ich powodu zdarza mi się kręcić nosem. Wystarczyło zresztą zmierzyć się z liczbą hitów, które Katy zaserwowała podczas koncertu, by uzmysłowić sobie (o ile nie zorientowaliśmy się znacznie wcześniej), że od czasu jej pełnoprawnego debiutu więcej radiowych przebojów miała co najwyżej Rihanna.
To nic, że wizerunek Katy jest może aż nadto słodki (nie dziwi zatem, że niemały odsetek odbiorców jej krakowskiego show stanowiły kilkuletnie dzieci). Jest w tym pewien konsekwentnie realizowany zamysł, który – jak dowodzi choćby popularność jej trasy – spotyka się z uznaniem albo przynajmniej zainteresowaniem szerokiego grona melomanów. Każde jej wyjście na scenę małopolskiej areny skutkowało ogłuszającym piskiem nastoletnich fanek, a i opiekujące się swoimi pociechami mamusie nie pozostawały obojętne na to, co Katy wyczyniała na scenie, i nuciły sobie pod nosem niektóre jej szlagiery.
Nieco starszą widownię (ale sądzę, że nie tylko tę jej część) mogło ucieszyć, że mimo dużego nasilenia przywołujących wspomnienia z dzieciństwa, często też cyrkowych, elementów Perry podczas swojego widowiska wygospodarowała odrobinę miejsca na akustyczny set, a w nim nacisk położono już na inne czynniki. Choć gdy patrzyło się na całość z większej odległości, anturaż tej rzekomo skromniejszej części występu zdecydowanie nie był pozbawiony rozmachu.
Tak sobie jednak myślę, iż najsympatyczniejsze było to, że Katy, mimo że w swój wielopłaszczyznowy performance musi każdorazowo wkładać wiele wysiłku, nie jest skupiona jedynie na realizowaniu planu, lecz potrafi co jakiś czas z uśmiechem i życzliwością podejść do swoich fanów. Dla przykładu – bardzo pozytywnie odebrano moment, gdy z dowcipem ustosunkowała się do rzuconego jej na scenę zaproszenia na osiemnastkę (ciekawe, czy nocleg też w nim zaoferowano), gdy próbowała ustalić, jak po polsku nazywamy „selfie”, czy kiedy zaprosiła na scenę nastoletnią fankę i widząc nieco paraliżującą ją euforię, chwyciła za jej telefon i pstryknęła rzeczone selfie, które wyszło lepiej niż większość zdjęć z koncertu wykonanych przez akredytowanych fotoreporterów.
Jeśli zaś wziąć pod lupę piosenki – rozumiem ideę promowania trasą koncertową konkretnego albumu (w tym przypadku „Prism”) i potrafię podporządkować się zasadom, które się z tą ideą wiążą. Nie będę jednak ukrywał, że uwzględnienie podczas show Katy niemal wszystkich jej wcześniejszych przebojów wyjątkowo mi odpowiadało. Setlistę pryzmatycznego widowiska zaplanowano zatem bardzo rozsądnie, dbając również o to, by rozpoczął je nie jakikolwiek – byle żywiołowy – utwór, lecz jeden z największych hitów gwiazdy wieczoru („Roar”). A że ja większość piosenek Katy toleruję, ale rzadko się w nich zasłuchuję, tym bardziej muszę uwypuklić moje zadowolenie z tego tytułu, że setlista koncertu uwzględniała 3 kawałki, których z jej kolekcji singli i niesingli słucham najczęściej – „Teenage dream”, „Walking on air” i „Unconditionally”.
Czy były jakieś wyraźne minusy? A jakie to ma znaczenie?! Najważniejsze jest to, że zrealizowałem cele (a właściwie jeden główny cel), o których wspomniałem w zdaniu wprowadzającym. Mogę jedynie żałować tego, że gdy ja byłem na etapie, kiedy koncert mojego idola wywoływałby we mnie euforię o dużym nasileniu, takich koncertów nie organizowano… Nadrabianie tego w moim wieku nie zapewnia już takich emocji.
Setlista – support Charli XCX:
1. „London queen”
2. „I love it”
3. „Famous”
4. „SuperLove”
5. „Break the rules”
6. „Breaking up”
7. „Die tonight”
8. „Doing it”
9. „Boom clap”
Setlista – Katy Perry:
1. „Roar”
2. „Part of me”
3. „Wide awake”
4. „This moment” / „Love me”
5. „Dark horse”
6. „E.T.”
7. „Legendary lovers”
8. „I kissed a girl”
9. „Hot n cold”
10. „International smile” (z elementami „Vogue” Madonny)
11. „By the grace of God”
12. „The one that got away” (z elementami „Thinking of you”)
13. „Unconditionally”
14. „Walking on air”
15. „It takes two”
16. „This is how we do” (z elementami „Last Friday night (T.G.I.F.)”)
17. „Teenage dream”
18. „California gurls”
19. „Birthday” (pierwszy bis)
20. „Firework” (drugi bis)
fot. plakat promujący „The Prismatic World Tour” (genius.com)
nagłówek i zdjęcia w tekście: zasoby własne