Co nowego w muzyce: single 11/2013

Pora ponownie uporządkować moje przemyślenia na temat tegorocznych singli, o których od kilku tygodni nic na blogu nie pisałem, czyniąc to ewentualnie na społecznościowych profilach bloga. A sporo było we wrześniu kawałków będących tegorocznymi singlami, których w tym czasie słuchałem. Wspomnę tu o kilku z nich. Singlom z 2013 r. poświęcę również kolejny post.

  • Tomasz Makowiecki „Holidays in Rome”

Tomasz „E-L-E-C-T-R-O” Makowiecki? Czemu nie!

Biorąc się za nagrywanie swojego ostatniego longplaya (oj, dawno to było!), Reni Jusis charakterystyczne dla siebie electro schowała gdzieś na spód szafy. Po kilku latach najwidoczniej dokopał się do niego jej małżonek. Efekty są zaskakująco dobre! „Holidays in Rome” to rasowe electro, które bez wstydu moglibyśmy zaprezentować daleko poza granicami naszego kraju. Panowie z tria Kamp! byliby z Tomka (czy – jak widzę – już Tomasza) dumni (czyżby to również oni byli jakąś dla niego inspiracją?). To co dopiero musi czuć wspomniana Reni?!

Smutny chłopak śpiewający w „Idolu” przebój Wilków, „Son of the blue sky”, przeszedł jedną z bardziej interesujących metamorfoz w ostatnich latach na polskim rynku. Tomasz podjął odważną decyzję i wierzę, że nie będzie jej żałował. Album „Moizm” czeka na Wasz odsłuch. Mojego już się doczekał.

(posłuchaj)

okładka albumu „Moizm” Tomasza Makowieckiego

  • Britney Spears „Work bitch”

Bitwa na klubowe bangery między gwiazdami pop trwa w najlepsze. Wtem wyłania się Księżniczka tego gatunku i rozgania towarzycho, wykrzykując: „Work bitch!”. Co tam electropop! Co tam electro house! Tej jesieni przyjmijcie od niej coś z pogranicza techno! Przesada? A może strategicznie odważne posunięcie?

Po kilku dniach katowania się tym kawałkiem (cóż, sentyment do Britney znowu się odezwał) dostrzegam coraz więcej atutów tego mocnego tąpnięcia… Wbrew pozorom wybranie na pierwszego singla z albumu zapowiadanego na grudzień br. kawałka z tak przytłaczającym i agresywnym bitem może okazać się ryzykowne, bo stacje popowe mogą bać się go grać. Z drugiej strony może to być początek nowego trendu, by serwować nam single popowych gwiazd z jeszcze masywniejszym niż dotychczas podkładem (mimo iż wydawało mi się, że punkt kulminacyjny mamy już za sobą). Na razie jednak tegoroczne czołówki list przebojów sugerują, iż doszliśmy do etapu, w którym ponownie najlepiej sprzedają się utwory z mniej inwazyjnym tłem, choć nadal taneczne (patrz: „Get lucky”), albo podszyte przede wszystkim rytmem i z większym naciskiem na sposób prowadzenia wokalu, bez sztucznego modulowania go (patrz: „Mirrors” i „Blurred lines”). Czy Spears uda się ten trend zahamować? To wysoce wątpliwe. Abstrahując od tego, jak będzie, mnie podoba się to (nawet jeżeli koniec końców Spears ten krok się nie opłaci), że wokalistka zamiast wpisać się w obecne trendy (co byłoby najłatwiejsze) albo nagrać dokładnie to samo, co nagrywała przy okazji poprzedniego albumu, jakby nic się w muzyce od tego czasu nie zmieniło (a tak właśnie postąpiły teraz Katy PerryLady Gaga z singlami „Roar” i „Applause”, na czym wygrała tylko pierwsza z nich), zdecydowała się na śmiały krok i weszła głębiej w to, co słyszeliśmy na „Femme fatale”.

Aczkolwiek wybitnie zdziecinniała pioseneczka „Ooh la la” z uśmiechniętą, ugrzecznioną, dziewczęcą Britney w teledysku (niczym z czasów nieco zapomnianego już „Sometimes”) wypada wyjątkowo dziwacznie i mało konsekwentnie na tle dopiero co rzuconego internautom na pożarcie, wyuzdanego wideo do singla o mało przecież subtelnym (a nie zawsze możliwym do realizacji w dobie globalnego kryzysu) tytule: „Work bitch”. Przyjmijmy jednak uproszczenie, że „Ooh la la” miało nas jedynie zbić z tropu…

Hype wokół teledysku do „Work bitch” jest duży, zwłaszcza że chodzą słuchy, iż do najtańszych nie należał, a sama wokalistka prezentuje się w nim całkiem okazale. Britney, mimo że zawsze była bardziej produktem popkultury niż niezależną, mającą swoje zdanie i pomysł na siebie artystką, ma się zatem całkiem dobrze i wygląda na to, że (oczywiście dzięki wsparciu odpowiednich ludzi) ma dla nas przemyślaną ofertą. To zaś, czy zechcemy ją od Britney przyjąć, to już osobna historia… Póki co zapamiętajcie złotą myśl tego kawałka przyjmującą postać zalecenia: „You want a hot body? / You want a Bugatti? / You want a Maserati? / You better work bitch!”. Tymczasem 15 lat temu (30 września 1998 r. to data amerykańskiej premiery singla „…Baby one more time”) Spears śpiewała naiwnie:  „When I’m not with you I lose my mind / Give me a sign / Hit me baby one more time”.

PS Na zmrużenie oczu „Work bitch” nie polecam.

(posłuchaj)

kadr z teledysku do singla „Work bitch” Britney Spears

  • Juveniles „Washed away”

Międzygalaktyczny charakter głębokich, syntezatorowych dźwięków oraz posępny wokal – w wydłużające się z dnia na dzień, jesienne wieczory powinny sprawdzać się dużo lepiej niż w czasie wakacji, gdy premierę miał teledysk do singla „Washed away” francuskiego duetu Juveniles. Wtedy preferowałem wydane wcześniej, skoczne „Fantasy”. Teraz, gdy aura na zewnątrz jest zupełnie inna, polecam Wam „Washed away”. Choć ostrzegam, że piosenka może wprowadzać w lekko depresyjny stan.

(posłuchaj)

okładka albumu „Juveniles” Francuzów z Juveniles

  • Patrycja Markowska „Wielokropek”

Podczas gdy Kasia Kowalska od dawna nie nagrała żadnego radiowego przeboju, co z pewnością zasmuca naszych radiowców, którzy byli niezwykle przywiązani do jej poprockowego wydania, zwłaszcza z lat 2000 wzwyż, na jej miejscu zadomowiła się już inna wokalistka…

Patrycja Markowska od kilku lat lansuje radiowy przebój za przebojem. Sęk w tym, że jeden wypiera drugi, przez co przy większej ich liczbie trudno się w nich połapać, a stacje radiowe, promując te bardziej aktualne, lubią zapominać o tych nieco starszych. Ja nazywam to „syndromem P!nk„, która od lat nagrywa podobne do siebie kawałki i mimo że najczęściej stają się one przebojami, przeciętny słuchacz po jakimś czasie raczej ich już od siebie nie odróżnia. W rezultacie obojętne jest w zasadzie, który singiel P!nk zagrają nam w radiu… (Zastanawiam się, jak sama P!nk je od siebie odróżnia).

Do stacji radiowych trafił przed kilkoma tygodniami singiel „Wielokropek”. Moim zdaniem kompozycja ciekawie się rozwija, dlatego warto przynajmniej doczekać do refrenu. I chociaż nadal za najlepszy kawałek Patrycji uważam drapieżne i brudniejsze niż zwykle (w jej przypadku) „Alter ego”, w którym dosłuchałem się organów Hammonda (albo czegoś imitującego to brzmienie) przywołujących na myśl klasyki The Doors, „Wielokropek” również oceniam pozytywnie. Na tle piosenek polskich gwiazd, które do jesiennych ramówek wrzuciły rodzime radiostacje preferujące muzykę dla wszystkich, „Wielokropek” wypada całkiem dobrze. Choć czuję, że wielu się ze mną nie zgodzi… Może więc to ja dałem się w tym roku wyprowadzić Patrycji w pole? Nawet jeśli tak jest, mnie to zupełnie nie przeszkadza…

(posłuchaj)

okładka singla „Wielokropek” Patrycji Markowskiej

  • Koobra feat. Joanna „Something real”

Odpalając klipy na YouTube, często wpadałem na utwór, który był jedynie tłem muzycznym dla reklamy smartfona Nokia Lumia 925 poprzedzającej wyczekiwany teledysk. Najzabawniejsze jest jednak to, że owo „tło” przeważnie okazywało się znacznie fajniejsze niż piosenka, do której teledysk chciałem obejrzeć. Zastanawialiście się, co to za kawałek? Teraz już nie musicie! Przedstawiam Wam „Something real”. To czadowy, odświeżający, przebojowy numer. Być może Wam też się już spodobał, tylko nie mieliście odpowiedniej motywacji, by wyszperać go w sieci. Ja Wam to ułatwiam. Skorzystajcie, bo warto. Dla Waszej informacji: tajemnicza/-y Koobra to fiński DJ i producent, którego na potrzeby utworu „Something real” wsparła wokalistka Joanna.

(posłuchaj)

okładka singla „Something real” Koobry i Joanny