Co nowego w muzyce: single 8/2013

Miesiąc lipiec 2013 r. zamykam 2 blogowymi wpisami dotyczącymi singli z ostatnich tygodni, na temat których mam coś dobrego do powiedzenia. Wszystkie z nich załączałem wcześniej w social mediach bloga.

  • Clean Bandit „Dust clears”

Zespół, o którym usłyszałbym po raz pierwszy później niż to faktycznie miało miejsce, gdyby nie playlista BBC Radio 1. Wiosną słuchałem kilku kawałków Clean Bandit, które grano w tej stacji, ale rzeczony zespół mało mnie wtedy sobą zainteresował. Przyszedł w końcu czas na drugie podejście. Naszło mnie bowiem, by obejrzeć teledysk do aktualnego singla londyńskiej grupy zatytułowanego „Dust clears”. Okazało się, iż to połączenie metaforyczno-poetyckiego obrazu z pięknie skomponowaną i wykonaną fonią stanowiło dla mnie jedno z najprzyjemniejszych muzyczno-estetycznych doznań ostatnich miesięcy.

„Dust clears” określiłbym jako przyjemny, nienachalny numer, pełen subtelności, dobrego smaku i wielu pięknych nut. Zderzają się w nim elektroniczne triki z bogactwem dźwięków generowanych m.in. przez instrumenty smyczkowe. Wszystko pozostaje w dobrych proporcjach, a całość cechuje oryginalność i wyjątkowa dbałość o detale. Istotny jest tu każdy szelest.

Nie mówimy tu jednakże o utworze, który jest swego rodzaju muzycznym dziwolągiem pozbawionym znamion ewentualnego radiowego przeboju. W istocie bowiem momenty, w których wchodzi głos kobiecy, a następnie pojawia się bardziej żywiołowy, wyłącznie instrumentalny motyw, są wystarczająco przebojowe, by „Dust clears” mogło trafić w gusta choćby garstki słuchaczy odpornych co do zasady na zabawy z dźwiękiem serwowane przez bardziej wyszukane muzyczne formacje.

Moim zdaniem znakomity utwór.

(posłuchaj)

formacja Clean Bandit – zdjęcie oddające w pewnym stopniu poetyckość utworu „Dust clears”

  • Austra „Painful like”

Kanadyjska formacja Austra swój najnowszy (drugi w karierze) longplay pt. „Olympia” promowała początkowo singlem „Home”, w którym partie wokalne mogły przypominać wokalizy Florence Welch. W gruncie rzeczy był to utwór interesujący, ale w większym stopniu moim oczekiwaniom sprostał bardziej synthpopowy singiel „Painful like”. W szczególności podoba mi się w nim budowanie napięcia poprzez wytworzenie wrażenia, iż pulsujący rytm i prosta melodia skradają się w naszym kierunku. Na to nałożyły się skojarzenia z mocno syntezatorową EP-ką „Pleasure victim” zespołu Berlin, wydaną w 1982 r., która uświadomiła mi, iż formacja znana z nieśmiertelnej ballady „Take my breath away” w istocie nagrywała muzykę o znacznie bardziej różnorodnym charakterze niż można by sądzić na podstawie miłosnego hymnu z filmu „Top Gun”.

„Painful like” swoim tajemniczym, ejtisowym podkładem oraz nawiedzonym sposobem prowadzenia wokalu przez Katie Stelmanis niejednego może lekko wystraszyć, ale innych, którzy ponury, mało ludzki klimat syntezatora oraz niepodręcznikowy kobiecy śpiew poczytują jako coś, co elektryzuje, a nie odpycha, może jak najbardziej wkręcić, stając się jednym z ulubionych nagrań letniego sezonu 2013.

(posłuchaj)

okładka singla „Painful like” zespołu Austra

  • Mutya Keisha Siobhan „Flatline”

Nie byłbym sobą, gdybym nie odnotował na blogu, że oto 3 pierwotne ogniwa jednego z najpopularniejszych brytyjskich girlsbandów w XXI w. powracają z pierwszym oficjalnym singlem.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że panie, choć z jakichś powodów po kolei odchodziły z zespołu Sugababes (Keisha Buchanan podobno została z niego wyrzucona), nie tyle pragnęły, co bardziej musiały, połączyć siły, by chociaż podjąć próbę ponownego zrobienia małego zamieszania na listach przebojów. Nie mam przez to na myśli, że w pojedynkę były kompletnie bezradne. Siobhan Donaghy nagrywała przecież muzykę, która nierzadko cieszyła się uznaniem tych, którzy zdecydowali się po nią sięgnąć (wielu zainteresowanych jednak się nie znalazło), a Mutya Buena, również mająca na swoim koncie długogrające wydawnictwo (Siobhan miała ich nawet 2), nagrała np. piękny duet z Georgem Michaelem czy mniej interesujący, ale nie byle jaki przecież, z Amy Winehouse… Keisha od czasu opuszczenia Sugababes zdążyła zrobić najmniej, ale miała na to także i mniej czasu od swoich koleżanek. Wszystko to było jednak zbyt mało, by można było mówić tu o jakimś długotrwałym sukcesie (czy może o sukcesie w ogóle).

Wymienione panie najpewniej cały czas postrzegane były przez pryzmat swoich wcześniejszych dokonań z Sugababes, a to nie ułatwiało im budowania swojej pozycji w branży jako pełnowartościowych artystek (choć Siobhan była tego statusu najbliżej – wystarczy poszperać w sieci, by przekonać się, że jej muzyka zdaniem niektórych była nietuzinkowa). Jednocześnie mocno słabnąć zaczęła pozycja nowego składu Sugababes. Ktoś zatem, być może słusznie, podpowiedział wokalistkom, które razem zdołały nagrać jedynie pierwszy longplay zespołu pt. „One touch”, że można te okoliczności wykorzystać i spróbować raz jeszcze zrobić to, w czym każda z nich w którymś momencie przestawała brać udział.

Tym sposobem mamy 2 składy Sugababes. A może jednak jeden, skoro ten posługujący się nadal popularną nazwą od kilku lat zapowiada nowy longplay, którego coraz mniej fanów grupy zdaje się w istocie wypatrywać. Tymczasem panie, które dały podstawy dla doniosłości nazwy „Sugababes”, od pewnego czasu działają równolegle, tyle że jako nowa marka. Kilka miesięcy temu mogliśmy posłuchać ich interpretacji przeboju Kendricka Lamara, „Swimming pools (drank)”, a w tym miesiącu otrzymujemy w końcu utwór, któremu powierzono status pierwszego singla.

Przyznam, że po coverze utworu Lamara miałem wrażenie, iż panie postawią na ambitniejsze klimaty, choćby dlatego, że wiele się mogło zmienić na płaszczyźnie ich muzycznych inspiracji przez te kilkanaście lat od czasu singla „Overload”, który zresztą ambitniejszy – niż większość utworów popowych girlsbandów w tym czasie – w minimalnym stopniu był. W singlowym „Flatline” tej oryginalności niestety trochę mi zabrakło, ale nie jest to bynajmniej kolejna prostacka melodyjka, a tym bardziej łupanka, która ma na 1 tydzień wskoczyć do brytyjskiego top 10, a po 3 tygodniach, przy dobrych wiatrach, zamykać tygodniowe top 100.

Tym singlem Mutya, Keisha i Siobhan nie odcinają się zupełnie od dokonań zespołu, który kiedyś tworzyły, ale tego faktu wstydzić się nie muszą. Choć moim zdaniem piosenka nie wpada w ucho w takim tempie, jak np. „Round round” czy „Hole in the head” (w obu tych nagraniach na miejscu Siobhan była już Heidi Range), po emisji drugiej, trzeciej czy kolejnej wzrastają szanse na to, że jej melodia gdzieś w tyle naszej głowie pozostanie. Dodatkowo unosi się nad tym nagraniem jakaś magiczna aura (to z pewnością efekt pracy producenta), która podpowiada mi, iż na konto „Flatline” należy dopisać jeszcze jeden punkcik.

Wiele wskazuje na to, iż sukces singla zależeć będzie od jego rozegrania przez odpowiednie media (zwłaszcza że Europa raczej aż tak bardzo na ten comeback nie czekała…), a moim zdaniem warto piosence dać taką szansę. Cóż, nie powiem, że jest to utwór szczególnie obiecujący, ale nawet jeżeli nieco ostudził on mój zapał do bacznego śledzenia nowej muzyki wypuszczanej przez MKS, na pewno na kolejne produkcje zespołu również zechcę się skusić.

(posłuchaj)

powrót pierwotnego składu Sugababes stał się faktem

(c.d.n.)