Co nowego w muzyce: single 1/2013

Lada dzień będziemy mieli już za sobą 1/12 roku 2013, a ja nadal żyję muzyką z roku 2012, co – jak łatwo zgadnąć – wynika z poczynionych wcześniej założeń, że na blogu pojawią się zestawienia, w których podsumuję miniony rok. Ten, przy którym najbardziej się napracowałem (ranking singli), aktualizowany był od 17 stycznia, by ostateczna wersja ujrzała światło dzienne 23 stycznia. A przed nami jeszcze ranking albumów. W tym roku skupię się przede wszystkim na przedstawieniu Wam przesłuchanych tytułów oraz tych wyróżnionych, mniej zaś na uzasadnienia, dlaczego dokonałem takiego, a nie innego wyboru. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Punkt ciężkości przeniosłem na ranking singli, gdzie po raz pierwszy opisałem każdą z pozycji.

Tymczasem do obiegu trafia coraz więcej kawałków opatrzonych datą wydania 2013. Trochę jestem teraz zmęczony chorobą, która mnie dopadła, oraz wspomnianym podsumowaniem roku w kontekście singli, dlatego nie będę rozpisywał się na temat kawałków, o których chciałem dzisiaj wspomnieć na blogu. Za priorytet uznałem zasygnalizowanie Wam, że się takowe single ukazały i – co ważniejsze – że są warte uwagi, do czego, na co liczę, sami dojdziecie (o ile już to nie nastąpiło). O 5 napisałem trochę więcej, resztę wymieniłem na końcu.

  • Hurts „Miracle”

Słusznie zauważył Kordian z Pop Goes the Blog (wybacz Kordian, jeżeli kradnę Ci pomysł na wpis), że najnowszy singiel głośnych debiutantów z roku 2010 oraz autorów MUZYKO(B)LOGowego singla tamtego okresu zaczyna się bardzo po fińsku, tj. jakbyśmy obcowali z nowym nagraniem zespołu Nightwish tudzież HIM. I w zasadzie te skojarzenia pozostają aktualne do końca piosenki. Powrót Theo i Adama z nowym utworem oraz drugim albumem pt. „Exile” niezwykle mnie cieszy. Nie będę wychwalał „Miracle”, ponieważ na razie do tego singla podchodzę z rezerwą. Cóż, „Wonderful life” to dla niego niedościgniony wzór. Ale jak po pierwszym odsłuchaniu skusicie się na drugie, trzecie czy czwarte, nie powinniście być bardzo rozczarowani. Mnie póki co średnio „Miracle” się podoba, ale na pewno będę często go słuchał, ponieważ czuję, że warto. Oby nie był to tylko przykry obowiązek.

Theo i Adam z Hurts

W tym przypadku odczucia są zgoła odmienne niż przy „Miracle” Hurts. Wstyd się przyznać, ale The Pigeon Detectives to grupa, którą z nazwy kojarzę od dawna, ale zawsze jakoś brakowało okazji i inspiracji, by się z nią zbratać. Z tego względu wobec jej najnowszego singla nie miałem kompletnie żadnych oczekiwań. Tymczasem „Animal” to skoczny, melodyjny, rockowy numer z bardzo chwytliwym refrenem, który błyskawicznie się do mnie przykleił i dlatego słuchałem go dzisiaj bodaj 6 razy, a ja tego typu zajawek na jedną piosenkę nie miewam każdego dnia. Gdyby ktoś odpalił mi ten numer na imprezie, to chociaż większości fanów One Direction w mgnieniuoka najpewniej zrzedłyby wówczas miny, ja byłbym zachwycony. To pierwszy kawałek z roku 2013, który dodałem do „ulubionych” na Last.fm. Mam nadzieję, że nie przeje mi się tak szybko, jak mi się spodobał… Polecam!

panowie z The Pigeon Detectives

Przeszukując aktualne notowanie The UK Albums Chart, na jednej z odległych pozycji dostrzegłem album „Out of touch in the wild” mało znanej mi formacji. Szybko zatem obczaiłem, czy przypadkiem czegoś nie tracę, nie orientując się zanadto w repertuarze Holenderskich Wujków (co za nazwa!). Po 2 minutach odpaliłem sobie ich najnowszy singiel „Flexxin” na YouTube. Moja pierwsza myśl: męska odpowiedź na pamiętne „Straight up” Pauli Abdul. Nie chodzi mi oczywiście o to, że obie piosenki należałoby postawić w jednym rzędzie pod względem linii melodycznej czy sposobu prowadzenia wokalu (w czym akurat Abdul nigdy mistrzynią nie była), lecz o choreografię. W „Flexxin” jest ona zaprezentowana z przymrużeniem oka, a przy tym w sposób jakże uroczy! Być może pozytywny odbiór klipu miał wpływ na odbiór samej piosenki, a tę odbieram… no właśnie, pozytywnie!

Tak sobie myślę, że skoro w ub. roku udało się zespołowi fun. zrobić wokół siebie tyle szumu, Brytyjczykom z Dutch Uncles w związku z singlem „Flexxin” niczego nie brakuje, by spotykać się z podobną reakcją. Co prawda wątpię, by w istocie tak się stało (już sam fakt, że to nie amerykański zespół, stanowi pewną przeszkodę), ale nie spodziewam się również, by Dutch Uncles szczególnie na to liczyli (choć zapewne zdołaliby to wziąć na swoje barki, gdyby stało się to faktem). Posłuchajcie, rzućcie okiem na klip i przekonajcie się, że z singlowego „Flexxin” płynie dobra energia.

kwintet Dutch Uncles w pokoiku niczym z „Czterech kątów”

A już zaczynałem się bać, że Justin (ten właściwy), o ile wróci do muzykowania, zdecyduje się na to jako stary dziad… W świecie, w którym megakariery robią dzieciaki, 32-letni (od 31 stycznia br.) wokalista ze „starego dziada” już coś mógłby mieć, ale akurat Timberlake o „zdziadzienie” martwić się, jak zakładam, nie powinien. Na pewno na plus jest to, że sir Justin, jak o nim mówią, pozostaje wierny brzmieniom R&B, które w 2012 r. delikatnie zaczęły się odradzać. On jest jednak w stanie sprowadzić je tam, gdzie ich miejsce, czyli do czołowych dziesiątek list przebojów.

Zaniepokoiło mnie to, jak „Suit & tie” się rozpoczyna, ponieważ, co tu dużo mówić, nie na tego typu rhythmandblues liczyłem. Ale po chwili piosenka przechodzi w nową fazę i w niej pozostaje już do końca (choć pewnym oderwaniem od niej jest featuring Jaya-Z). W moim odbiorze „Suit & tie” nawiązuje do soulu z czasów popularności takich legend, jak Marvin Gaye. Pojawiają się tu żywe instrumenty. Nie jest to zatem zwykła kontynuacja hitów pokroju „SexyBack” czy „My love”. Na pewno można się przy „Suit & tie” pobujać. Nie będę jednak ukrywał, że piosenka średnio mi się podoba i wierzę w to, że kolejne kawałki wydawane w ramach promocji albumu „The 20/20 experience” bardziej przypadną mi do gustu. Oby moje czekanie na tę płytę nie poszło na marne.

nowy look JT

Electropopowy duet Monarchy rodem z Wysp Brytyjskich był obecny zarówno w moim singlowym (z singlem „I won’t let go”), jak i albumowym (z albumem „Around the sun”), podsumowaniu roku 2011. Być może i w tym przyszłorocznym się pojawi, ponieważ 10 dni temu na świat wyszła zapowiedź ich nowego longplaya w postaci teledysku do utworu „Disintegration”. Udziela się w nim aktorka filmowa i burleskowa – Dita Von Teese. Co ciekawe, aktorka nie tylko zdobi klip, ale również w nim śpiewa.

Od „Disintegration” wieje elektronicznym chłodem. Charakteryzują go: pulsujący, monotonny podkład towarzyszący śpiewanym uwodzicielsko (kobiecym) zwrotkom, a nadto masywne bity i podkręcone tempo występujące w tych momentach, gdy zwrotki przechodzą w śpiewany (wykrzyczany?) falsetem (męski) refren. Nie jest to najbardziej melodyjny kawałek Monarchy, ale moim zdaniem dosyć intrygujący. Nadmienię, iż do „Disintegration” nakręcono teledysk, który nie należy do najgrzeczniejszych, jakie widzieliście…

fotos promujący współpracę duetu Monarchy z Ditą Von Teese

Inne nowe single warte posłuchania:

  • Bastille „Pompeii” – coraz ciekawszy wydaje się mi się ten zespół, co bardzo dobrze wróży w kontekście debiutanckiego albumu „Bad blood” zapowiadanego na marzec br.
  • Disclosure feat. AlunaGeorge „White noise”
  • Kamp! „Melt” – Kamp! nadal brzmią fantastycznie, ale pisałem to już tyle razy, że nie widzę potrzeby, by się powtarzać w związku z wydaniem najnowszego singla (lepszego od tego poprzedniego); jest to jeden z najfajniejszych fragmentów albumu „Kamp!”
  • Kodaline „High hopes”
  • Novika „Who wouldn’t”
  • Patrycja Markowska „Alter ego” – brudniejsze niż ostatnio brzmienie, jeszcze bardziej zachrypnięty głos i wyzywający teledysk; Patrycja odważnie rozpoczyna promocję nowego albumu