W sobotę 25 lutego 2012 r. do krakowskiego Empiku usytuowanego w samym sercu Krakowa (kto był w Krakowie, ten wie, którą siedzibę Empiku mam na myśli) odbyło się kilkugodzinne spotkanie Edyty Górniak z fanami. Z tego typu eventami nie byłem do tej pory za pan brat i nadal nie planuję spędzać na nich każdego weekendu. Niemniej jako że w tych godzinach, na które przewidziano przyjazd Edyty, i tak miałem być na Rynku Głównym, zrodziła się w mej głowie myśl, by skorzystać z tej niecodziennej okazji. Przyświecał mi jeden cel – chciałem zrobić Wam miłą niespodziankę. I chociaż nie mam dla każdego z Was płyty z autografem gwiazdy, jestem w posiadaniu czegoś, co również skierowane zostało bezpośrednio do Was.
To nie było moje pierwsze spotkanie z Edytą Górniak. Po raz pierwszy stanąłem z nią twarz w twarz przed dwoma laty na gali 20-lecia RMF FM w Warszawie. Dowodem na naszą konfrontację jest zdjęcie, które dołączyłem do relacji z tamtego wydarzenia (byłem wtedy nieco okrąglejszy). Z wczorajszego wydarzenia także posiadam podobną pamiątkę. To jednak nie dla niej powstał ten wpis. Podczas mojego krótkiego spotkania z Edytą Górniak powiedziałem jej, że prowadzę muzycznego bloga a moim Czytelnikom (tak, to o Was!) byłoby miło, gdyby dostali od niej jakiś drobny suwenir. Wokalistka stwierdziła, że to bardzo fajny pomysł, po czym napisała Wam, „Muzyko(B)logowcy” :-), coś, co widzicie w nagłówku tego wpisu…
Niech to będzie dowód na to, że ten blog nie powstaje wyłącznie po to, bym realizował tu jakieś swoje niespełnione ambicje czy kreował się na lidera opinii. Interakcja z Czytelnikami ma dla mnie znaczenie nie do przecenienia i dlatego wczoraj ważniejsze niż autograf z dedykacją dla autora bloga (którego ostatecznie nie wziąłem) było dla mnie zdobycie pisemnych pozdrowień dla Was.
Edyta podczas spotkania w Krakowie nie spieszyła się, dzięki czemu dla każdego fana znalazła odrobinę czasu (dla niektórych nawet więcej niż odrobinę) na rozmowę, chętnie podpisywała płyty, fotografie etc., wręczała swoje zdjęcia, pozowała do nich oraz… rozdawała cukierki i czekoladki.
Edyta w kontekście albumu „My”
Korzystając z okazji, chciałbym w kilku zdaniach odnieść się do zarzutów padających pod adresem Edyty w recenzjach albumu „My”, który swoją premierę miał 14 lutego br.
Wiem o tym, że jest to popowa płyta, która nie zrewolucjonizuje polskiego rynku, nie przedefiniuje pojęcia „polska muzyka”, jak po części zdziałał to fonograficzny debiut Edyty – „Dotyk”, czy wydany niewiele później debiutancki longplay innej wokalistki (która również nie ma już tak dobrej prasy, jaką miała wtedy) – „Dziewczyna szamana” Justyny Steczkowskiej. Warto sobie jednak uzmysłowić, że zbliżająca się do czterdziestki Edyta (mam nadzieję, że nie będzie miała mi za złe wypominania jej wieku) jest od kilku lat w dosyć trudnym położeniu. Bądźmy racjonalistami – Górniak, nagrywając patetyczne pieśni, czego wielu od niej oczekuje, nie ma co liczyć na miłość setek tysięcy (milionów?) młodych, którzy wykazują małe zainteresowanie taką muzyką, a widać, że na takim audytorium wyjątkowo jej zależy. To zresztą zrozumiałe, że Edyta walczy o młodych, ponieważ bez sympatii tego pokolenia, które jest generacją wykazującą najmocniejsze zainteresowanie muzyką, najintensywniej szukającą własnych idoli, szybko zaczęłaby funkcjonować na podobnej zasadzie, jak od lat działają tacy artyści, jak choćby Halina Frąckowiak czy Zbigniew Wodecki.
Starsi słuchacze, którzy najgłośniej protestują przeciwko aktualnej muzyce Edyty, w moim przekonaniu w większości i tak by jej nie słuchali – nawet jakby Górniak nagrała taką płytę, jakiej się od niej wymaga. Edyta co prawda lubi występy na uroczystościach pokroju wybory Miss Polonia czy specjalny koncert TVP ku pamięci jakiegoś legendarnego artysty, ale tacy muzycy z nurtu pop, jeżeli w tym samym czasie nie nagrywają już przebojów skrojonych pod radiowe playlisty, szybko przestają się liczyć na rynku wydawniczym i koncertowym (nie mówię tu o darmowych koncertach na dniach małych miast i wsi, gdzie nawet przebrzmiała gwiazda to zawsze duża gwiazda, ani o snobistycznych uroczystościach, gdzie mało aktywni muzycy często są w cenie).
Co więcej, podniosłych pieśni, w których Edyta pokazywałaby pełną skalę swego głosu, mocno sformatowane dziś radio promować nie zechce. Po pierwsze, polska muzyka od lat nie może liczyć na przychylność radiowców (co podobno wynika z niechęci społeczeństwa do takich nagrań); po drugie, w tzw. komercyjnych stacjach (choć tak naprawdę wszystkie stacje są w jakimś stopniu komercyjne), o ile zapada decyzja o graniu jakiejś polskiej piosenki, najmilej widziane są utwory lekko rockowe (Patrycja Markowska, Video), taneczne (Agnieszka Chylińska, Robert M) albo miałki pop (Alexandra, Paulla). Artyści stawiający przede wszystkim na głos, piękne kompozycje i szczerość przekazu rzadko mogą dziś liczyć na realny sukces (a Adele traktuję jako odosobniony przypadek; poza tym ten sukces to jak dla mnie klasyczny efekt domina, w którym Polska nie jest pierwszym elementem). Współczesne trendy nijak się zatem mają do wokalnych możliwości Edyty. Czy w związku z tym ta powinna szukać jakiegoś złotego środka, co – wydaje mi się – próbuje czynić, czy jeszcze przed 40. rokiem życia zostać drugą Ireną Santor?
Jak śpiewał pewien artysta (za którego muzyką nieszczególnie przepadam): „Los się musi odmienić”, a to może mieć wpływ na to, jaki charakter przyjmą kolejne produkcje Edyty. Niemniej miejmy na uwadze to, że Edyta była, jest i najwyraźniej nadal chce być topową gwiazdą pop. Usiłuje zatem dostosować się do wymogów rynku. Może za kilka lat to rynek w końcu dostosuje się do niej i ułatwi jej prezentowanie wszystkich jej wokalnych walorów, które notabene już przecież dobrze znamy. Zważmy wszak na to, że na początku kariery Edyta musiała wszystkim dowieść, jakim talentem dysponuje. Teraz jest już na innym jej etapie. Czy naprawdę chcielibyście, żeby w każdej piosence krzyczała w niebo głosy tylko dlatego, że jest w stanie to zrobić? To też jest sztuka, by trzymać swój głos na wodzy (a w niektórych kawałkach na „My” momentami i tak daje popis swoich umiejętności). Wszystkim wokalistkom po czasie obrywa się za nadmiar wokaliz. Z nią nie byłoby inaczej…
Być może nie mam racji, a płyta „My” nie jest udana (mimo że mnie nie przyprawia o palpitacje serca, przez ostatni tydzień słuchałem jej już wielokrotnie – ani trochę się do tego nie zmuszając). Denerwuje mnie jednak to, że wszyscy uważają się za specjalistów, jeśli idzie o to, co i z kim Edyta Górniak powinna nagrywać. Wszelkie sugestie proponuję kierować bezpośrednio do zainteresowanej…
nagłówek i zdjęcia w tekście: zasoby własne