Tina Arena nie należy dziś do grona wokalistek, o których rozpisują się światowe, a zwłaszcza polskie media. Był jednak czas, gdy jej nazwisko elektryzowało miliony miłośników muzyki pop z różnych zakątków świata. W Polsce niektórzy przez moment również podzielali ten entuzjazm, aczkolwiek nigdy nie dorównał on poziomem temu, którego Tina doświadczyła w Australii czy we Francji.
Pochodząca z krainy kangurów wokalistka liczy dziś 43 wiosny a najlepsze lata swojej międzynarodowej kariery ma już raczej za sobą. Mimo tego regularnie koncertuje i nadal nagrywa. Jej przygoda z show biznesem zaczęła się już w dzieciństwie od telewizyjnych występów. To jednak dopiero z wydanym w 1990 r. albumem „Strong as steel” i promującym go tanecznym singlem „I need your body” przyszły pierwsze poważne sukcesy – jak na razie tylko na Antypodach. Niestety muzycznie krążek nie był spełnieniem marzeń młodej, ambitnej Australijki. Zbyt lekkie brzmienie nie czyniło z tego wydawnictwa płyty, o której pamiętano by po latach. Tina zrobiła sobie zatem dłuższą przerwę, zmieniła wytwórnię i we wrześniu 1994 r. przeprowadziła kolejny szturm na listy przebojów z singlem „Chains”. Robiąca dobre wrażenie kompozycja, której Arena jest współautorką, doskonale uwypukliła wszystkie jej wokalne walory, a tych niejedna koleżanka po fachu może jej pozazdrościć. Tina ma bowiem mocny, wyrazisty głos o ciepłej barwie, który plasuje ją raczej w gronie wokalistek pokroju Lary Fabian niż Ke$hy czy Britney Spears.
fot. okładka albumu: Tina Arena „Strong as steel” (1990 r.) (spotify.com)
Utworem „Chains” zainteresowano się na większości najważniejszych rynków muzycznych świata, dlatego nie dziwi fakt, że notowany był on w czołowej dziesiątce nie tylko w rodzimej Australii, ale również w Wielkiej Brytanii, Kanadzie czy Irlandii. W USA aż takiej furory nie zrobił, ale 38. lokatę piosenki australijskiego artysty należy uznać za wynik co najmniej przyzwoity. Ponadto „Chains” w latach 90. XX wieku chętnie grały polskie rozgłośnie radiowe i to właśnie w ten sposób poznałem to nagranie. Mniejszym sukcesem okazał się kolejny singiel Areny zatytułowany „Sorrento moon (I remember)”, aczkolwiek obecnie to właśnie tego utworu Tiny słucham najchętniej. Co ciekawe, mimo iż piosenka nie wytrzymała próby czasu, przez co ze świecą szukać kogoś, kto potrafi ją jeszcze zanucić, to na wysokości zadania stanęło w ubiegłym roku Radio ZET, emitując ją kilkukrotnie na swojej antenie.
W Polsce Tina Arena kojarzona jest w pierwszej kolejności z coverem przeboju „Show me heaven”. Nagranie pierwotnie śpiewała zapomniana już nieco amerykańska wokalistka, Maria McKee, a stanowiło ono muzyczne tło filmu „Szybki jak błyskawica” (w roli głównej: Tom Cruise). Oryginalne wykonanie cieszyło się w 1990 r. ogromną popularnością w Europie, zapewniając McKee 1. pozycję na brytyjskiej liście sprzedaży singli (4-tygodniowy pobyt na szczycie), a także na innych rynkach, w tym w Holandii i Norwegii. Oceniając ten utwór z perspektywy czasu, można pokusić się o stwierdzenie, że w naszym kraju obie jego świetnie zaśpiewane wersje były niemałymi przebojami i trudno mi teraz rozstrzygnąć, która lepiej się zachowała. Nawiasem mówiąc, wspomniane powyżej Radio ZET chętniej gra dziś „Show me heaven” w wykonaniu Tiny Areny.
„Chains”, „Sorrento moon (I remember)” i „Show me heaven” zasilały tracklistę albumu „Don’t ask”. Krążek swoją australijską premierę miał w listopadzie 1994 r. Płyta okazała się bestsellerem roku 1995, osiągając nakład, który zapewnił jej w Australii status 10-krotnej platyny. „Don’t ask” kupowali również Europejczycy. Wprawdzie rzeczone wydawnictwo nie rozchodziło się na Starym Kontynencie jak świeże bułeczki, ale bez wątpienia zostało tu przez wielu zauważone (w Wielkiej Brytanii dotarło do 11. miejsca listy sprzedaży). Album notowany był również na amerykańskim The Billboard 200. Dzięki „Don’t ask” Tinę obsypano nagrodami muzycznymi, wśród których poza 5 statuetkami ARIA Music Awards (nagrody australijskiego przemysłu fonograficznego) czy zaszczytnym wyróżnieniem podczas World Music Awards dla najlepiej sprzedającego się na świecie artysty z Australii znalazła się prestiżowa BRIT Award dla najlepszego debiutanta spoza Wysp Brytyjskich. Globalnie można uznać „Don’t ask” za niemały komercyjny sukces, który pomógł Tinie uzyskać status gwiazdy i ujawnić jej wielki talent.
fot. okładka albumu: Tina Arena „Don’t ask” – wersja międzynarodowa (1995 r.) (spotify.com)
Rok 1997 przyniósł Australijce dalsze sukcesy. Wtedy premierę miał jej kolejny album – „In deep”. Wydawnictwo pokryło się w Australii 3-krotną platyną, a najmocniej namieszało na francuskim rynku fonograficznym. Krążek, wydany we Francji nieco później, w czołowej dziesiątce tamtejszego zestawienia sprzedaży utrzymywał się przez ponad pół roku i znalazł w tym regionie ok. 900 tysięcy nabywców, lansując kilka przebojów, z czego część Arena wykonała po francusku. Zainteresowanie wokalistką podkręciła jej współpraca z Markiem Anthonym przy piosence „I want to spend my lifetime loving you”. Nagranie promowało film „Maska Zorro” z Antonio Banderasem w roli głównej (1998 r.).
Jednym z singli z „In deep” był prócz tego cover wielkiego przeboju grupy Foreigner – „I want to know what love is”. Nową wersję w wykonaniu Areny poznałem dzięki polskim radiostacjom (przyczyniła się do tego legendarna lista Hop-Bęc). Mariah Carey nie jest zatem pierwszą osobą, której przeróbka tego hitu zagościła w polskim eterze. Tymczasem w Australii największym przebojem z „In deep” było nagranie pilotujące longplay pt. „Burn”. USA i Wielka Brytania tym razem były już odporne na wdzięki Areny i jej muzykę, co jednak nie przeszkodziło jej w zgarnięciu kolejnej nagrody dla najlepiej sprzedającego się na świecie artysty z Australii podczas gali World Music Awards 2000. Swoją drogą krążek przyniósł wokalistce nieco więcej nagród. Sporym wyróżnieniem dla niej było także pojawienie się w charakterze muzycznej gwiazdy podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w Sydney w 2000 r. z utworem „The flame”.
W późniejszych latach kariera Tiny coraz bardziej zaczęła ograniczać się do Australii i Francji. Nie przestawali się nią interesować także Belgowie i Szwajcarzy. Piosenkarka rozpieszczała Francuzów, nagrywając kolejno w roku 2005 i 2008 2 francuskojęzyczne krążki: „Un autre univers” i „7 vies”, z których pochodzi co najmniej kilka pięknych kompozycji. Jedną z nich jest utwór „Aimer jusqu’à l’impossible”. Jest to ostatnie nagranie Areny, które słyszałem w radiu. Przez kilka tygodni znajdowało się w playliście RMF FM. Niestety na żaden z późniejszych jej singli nie było mi dane natknąć się w polskich rozgłośniach (co wszak nie oznacza, że ich w ogóle nie grano). Wspomniany utwór cieszył się we Francji sporym wzięciem, co zaowocowało 77. pozycją w singlowym podsumowaniu dekady. Piosenka doskonale radziła sobie także w Belgii (#1). Mówiąc o francuskojęzycznych przebojach Areny z późniejszych etapów jej kariery, warto wymienić również wydane w postaci singla kompozycje: „Je m’appelle Bagdad”, „Tu aurais du me dire (oser parler d’amour)” i moje ulubione spośród tej trójki „Entends-tu le monde?”.
fot. okładka albumu: Tina Arena „Just me” (2001 r.) (amazon.com)
Podbijając francuski rynek fonograficzny, Arena nie zapomniała o swoich fanach w Australii. W XXI w. uraczyła ich 3 studyjnymi albumami: „Just me” z 2001 r., „Songs of love & loss” z 2007 r. oraz „Songs of love & loss 2” z 2008 r. Pierwszy i trzeci krążek pokryły się złotem, drugi zaś platyną. Daleko było im zatem do wyników sprzedaży, jakie generowały 2 poprzednie anglojęzyczne longplaye. Na szczęście żaden z nich nie przeszedł bez echa. W 2003 r. Tina zdecydowała się na mały eksperyment z muzyką elektroniczną, nagrywając wpadający w ucho, niezbyt nachalny brzmieniowo singiel „Never (past tense)” z projektem didżejskim o nazwie The Roc Project. Utwór podbijał amerykańskie kluby i radiostacje grające muzykę dance, a nawet pojawił się w dolnych partiach listy The Billboard Hot 100. Można go było również przyuważyć na The UK Singles Chart.
Dla Areny miniona dekada to ponadto okres podsumowywania kariery w postaci kilku kompilacji przebojów. Światło dzienne ujrzały także płyty koncertowe. Niestety od wielu lat wokalistce nie udało się wylansować żadnego znaczącego przeboju na australijskim rynku, a i ten francuski zdaje się być nią trochę znudzony. Artystkę spotkało zatem to, co dotyka większość gwiazd muzyki pop. Na początku wielbiona przez tłumy, komplementowana, chętnie nagradzana, sprzedająca fonogramy ze swoją muzyką w dużych nakładach. Gdy zaś młodość przeminęła a w branży pojawiło się wiele nowych twarzy, okazało się, że wokalistka nie potrafi zaoferować słuchaczom niczego na tyle świeżego, by zatrzymać ich przy sobie i przebić propozycje konkurencji. Nie musi to jednak oznaczać, że ona jako artystka, podobnie jak i jej muzyka, całkiem się wypaliła. Pop rządzi się swoimi prawami, a utrzymać się na topie ponad dekadę potrafią tylko nieliczni. Dyskografia Tiny jest pokaźna, pięknych nagrań w jej dorobku nie brakuje, a jej wibrujący, mocny i ciepły głos nadal imponuje. Być może zatem uda jej się kiedyś, choćby na jeden moment, ponownie zwrócić na siebie oczy świata… Jeżeli nawet nigdy to nie nastąpi, na pewno zawsze znajdą się osoby, które do końca życia będą pamiętać, kim jest Tina Arena i za jakie nagrania warto ją podziwiać. Ja pamiętam. I mam nadzieję, że dzięki temu wpisowi ktoś jeszcze ją doceni.
Posłuchaj przebojów Tiny Areny:
– „Strong as steel”
– „Chains”
– „Sorrento moon (I remember)”
– „Show me heaven”
– „I want to know what love is”
– „I want to spend my lifetime loving you” (Tina Arena & Marc Anthony)
– „If I was a river”
– „Never (past tense) (The Roc Project feat. Tina Arena)
– „Aimer jusqu’à l’impossible”
– „Entends-tu le monde?”
fot. okładka albumu: Tina Arena „Songs of love & loss 2” (2008 r.) (spotify.com)
nagłówek – fot. okładka albumu: Tina Arena „In deep” (1997 r.) (spotify.com)