W ostatnich tygodniach 2001 r. do moich uszu dotarła krótka (bo trwająca niewiele ponad 2 i pół minuty) melodia – bardzo chwytliwa, taneczna, wykonywana przez mężczyznę o nieco zmodyfikowanym elektronicznie głosie, którego nigdy wcześniej nie słyszałem. Jednocześnie wiedziałem, że w tym czasie w Wielkiej Brytanii na liście sprzedaży singli triumfy święci piosenka jakiegoś nieznanego mi kompletnie artysty (na brytyjskim szczycie spędziła ona w sumie 3 tygodnie – na przełomie grudnia 2001 r. i stycznia 2002 r.).
Szybko okazało się, że chodzi o ten sam kawałek – ten głos to wokal niejakiego Daniela Bedingfielda, a owa chwytliwa melodia to piosenka zatytułowana „Gotta get thru this” (autorem tekstu i muzyki jest sam wokalista). Debiutancki singiel Bedingfielda zawojował The UK Singles Chart, osiągając łączną sprzedaż przekraczającą pół miliona egzemplarzy. To jednak nic szczególnego w porównaniu z sukcesem, jaki odniósł w Stanach Zjednoczonych. Wprawdzie amerykańskim „numerem jeden” nie został, ale dziesiąta pozycja na The Billboard Hot 100 dla tanecznej piosenki wykonywanej przez Brytyjczyka w XXI w. wydaje się osiągnięciem wprost niebywałym. „Gotta get thru this” miało na tyle duży potencjał i takie pole rażenia, że nie mogło obyć się bez nominacji do nagrody Grammy w kategorii „najlepsze nagranie taneczne” (statuetka powędrowała jednak w ręce brytyjskiego projektu muzycznego Dirty Vegas i całkiem niezłego nagrania „Days go by”).
Wielu zadawało sobie w tym czasie zasadnicze pytanie: kim jest ten gość, który sieje spustoszenie na najważniejszych listach sprzedaży i gromadzi tłumy na parkietach klubów muzycznych dookoła świata. Otóż Daniel Bedingfield, który 3 grudnia br. skończy 30 lat, wprawdzie urodził się w Nowej Zelandii, skąd pochodzą jego rodzice, jednakże swoje życie wiódł jak dotąd przede wszystkim w Wielkiej Brytanii (dlatego zwykło się określać go jako brytyjskiego wokalistę). To właśnie tam urodziły się jego dwie młodsze siostry. Jedna z nich jest w branży doskonale znana, a chodzi oczywiście o rok młodszą Natashę Bedingfield, która dostarczała nam w pierwszej dekadzie XXI w. rozrywki za sprawą swoich przebojowych nagrań: „Single”, „These words”, „Unwritten”, „I bruise easily”, „Soulmate” czy „Pocketful of sunshine”. Druga siostra Daniela, o 3 lata młodsza Nikola Rachelle Bedingfield, również z muzyką ma wiele wspólnego. Podobnie jak rodzeństwo jest wokalistką, choć nie ma na swoim koncie żadnych większych sukcesów (warto odnotować, że jedna z piosenek z debiutanckiego krążka Cheryl Cole, „Don’t talk about this love”, w oryginale wykonywała była właśnie przez Nikolę). Rodzeństwo Bedingfieldów, nim jeszcze każdy z tej trójki podjął próbę zbudowania kariery wyłącznie na własnym talencie, przez jakiś czas występowało wspólnie w formacji o nazwie The DNA Algorithm. W którymś momencie przyszedł jednak czas na to, by zdziałać coś samodzielnie.
Daniel jako pierwszy zaistniał w muzycznym światku ze swoim solowym repertuarem i, co już wykazałem, wystartował jak torpeda. Jego drugi singiel, „James Dean (I wanna know)”, nie powtórzył na rodzimym rynku sukcesu poprzednika (4. miejsce na liście), ale zwyżka formy nastąpiła chwilę później – wraz z wydaniem trzeciego singla, odsłaniającego zupełnie inne oblicze młodego wokalisty. Utwór „If you’re not the one”, o którym mowa, przyniósł Bedingfieldowi kolejny „numer jeden” w Wielkiej Brytanii, a w USA doszedł ostatecznie do 15. lokaty. W niektórych krajach Europy radził sobie jeszcze lepiej niż „Gotta get thru this”. W utworze muzyk udowodnił światu, że nie jest mu obce śpiewanie falsetem. Krytycy w ocenie tego wykonania byli podzieleni – niektórzy nie dali się uwieść tej kompozycji, twierdząc, że jest po prostu tandetna, podczas gdy inni stali na stanowisku, że należy docenić wokalistę za zaprezentowanie w niej jego możliwości głosowych. Co ciekawe, sam Bedingfield przychylał się do opinii tych pierwszych. Do napisania utworu podobno zainspirował go zespół Westlife (a to raczej grupa średniej klasy) i choć początkowo nie miał on trafić na debiutancki album artysty, to do umieszczenia kompozycji na płycie – swym pozytywnym odbiorem efektów jego pracy – przekonała brata Natasha.
Wydanie „If you’re not the one” na singlu wyprzedziła jednak premiera pierwszego longplaya Daniela Bedingfielda, któremu nadano tytuł za pierwszym singlem, tj. „Gotta get thru this”. Krytycy zasadniczo wysoko ocenili ten krążek, np. popularne „NME” wystawiło mu notę 8 w 10-stopniowej skali, chociaż „The Guardian” był w tej kwestii bardziej powściągliwy i dał płycie jedynie 2 gwiazdki na 5 możliwych. Brytyjczycy, z pewnością zachęceni promującymi płytę przebojami, wykazali ogromne zainteresowaniem wydawnictwem pana Bedingfielda. Ostatecznie na Wyspach Brytyjskich rozszedł się on w nakładzie 1,5 mln kopii, co zapewniło mu wyróżnienie w postaci 5-krotnej platyny (najwyższa pozycja płyty na liście – 2.). Dla Amerykanów to dzieło również okazało się dosyć atrakcyjne, bowiem w USA pokryło się złotem. Na krążku znalazło się 13 utworów – wszystkie autorstwa Bedingfielda, a wśród nich pojawia się akustyczna wersja przebojowego „Gotta get thru this”.
fot. okładka singla: Daniel Bedingfield „Never gonna leave your side” (spotify.com)
Z bestsellerowego albumu wydano jeszcze 3 single. Czwarty z kolei, dynamiczny „I can’t read you”, dotarł do 6. pozycji The UK Singles Chart. Tymczasem wydany jako piąty balladowy numer „Never gonna leave your side” był dla wokalisty kolejnym komercyjnym sukcesem, przynosząc mu trzeci w karierze szczyt brytyjskiego zestawienia. Kiepsko poradził sobie wydany jako ostatni „Friday”, ale chyba nikt nie oczekiwał, że szósty singiel, który do tego pojawił się na rynku 14 miesięcy po premierze promowanego przez niego albumu, może wiele zdziałać. Niemniej jest to jeden z fajniejszych utworów na tym wydawnictwie. W roli singla mógłby się sprawdzić także otwierający tracklistę „Blown it again”. Należy zauważyć, że artysta był jednym z triumfatorów gali BRIT Awards 2004, otrzymując podczas uroczystości prestiżową nagrodę dla najlepszego brytyjskiego wokalisty.
Niestety po wielkim sukcesie fonograficznego debiutu Daniela Bedingfielda nastały dla niego chude lata. Nastąpił bowiem spory spadek zainteresowania jego muzyką, co chyba było nawet do przewidzenia, wszak podobny los spotyka większość debiutantów, którzy z dnia na dzień zostali ulubieńcami Brytyjczyków. W listopadzie 2004 r. na rynku pojawił się drugi album Daniela zatytułowany przewrotnie „Second first impression”. Płyta dotarła do 8. miejsca na liście sprzedaży albumów w Wielkiej Brytanii i wylansowała kilka pomniejszych przebojów. Wprawdzie pierwszy z nich, utwór „Nothing hurts like love”, znalazł się na wysokim 3. miejscu na The UK Singles Chart, ale po singlu promującym wydawnictwo będące następcą takiego bestselleru, jak „Gotta get thru this”, można było oczekiwać czegoś więcej. Sytuacji nie poprawiło następne w kolejce „Wrap my words around you”, które musiało zadowolić się 12. miejscem na brytyjskiej liście. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że piosenką niespodziewanie przelotnie zainteresowały się niektóre polskie radiostacje (np. można było usłyszeć ją w ramach „POPlisty” RMF FM). Potem przyszedł czas na trzeci singiel, „The way”, któremu nie udało się już nawet dostać do top 40 brytyjskiego zestawienia (zajął niskie 41. miejsce), a w innych krajach nie był on w ogóle promowany, a co za tym idzie – notowany.
Na tym przygoda z listami przebojów dla Daniela Bedingfielda się zakończyła. Wydane w lutym 2005 r. „Wrap my words around you” było jego ostatnim przebojem (trudno bowiem „The way” określać tym mianem), a album „Second first impression” szybko stracił impet i w konsekwencji nie zapracował sobie na żaden certyfikat przyznawany za wyniki sprzedaży. Poza Wielką Brytanią cieszył się jeszcze mniejszym zainteresowaniem (sprzedawał się dużo słabiej niż „Gotta get thru this”), a w USA nawet nie zdecydowano się na jego wydanie. Uwagę mediów i odbiorców muzyki przykuwała w tym czasie siostra Daniela, Natasha. To właśnie na lata, gdy jej bratu wiodło się coraz gorzej, przypada okres, w którym ona zaczęła sukcesywnie zyskiwać popularność i lansować kolejne przeboje.
Od tego czasu nazwisko wokalisty na listach przebojów pojawiło się tylko raz i to za sprawą tanecznego przeboju stworzonego na bazie jego najpopularniejszej ballady, „If you’re not the one”. DJ Sharam, który na przełomie 2006 i 2007 r. podbijał europejskie dancefloory utworem „PATT (party all the time)” (cover przeboju z 1985 r., który wykonywał w oryginale znany komik, Eddie Murphy), w 2008 r. na swojego nowego singla wybrał utwór „The one” z wokalem zaczerpniętym ze wspomnianej kompozycji Bedingfielda. W ostatnich latach pojawiały się w mediach informacje (część pochodziła od samego zainteresowanego), że artysta przygotowuje materiał na trzeci album. Udało mu się w tym celu nawiązać współpracę z inną wytwórnią. Podczas swojej nieobecności na listach sprzedaży zdarzało mu się także pracować z innymi wykonawcami – czasem pełnił on rolę wokalisty, innym razem songwritera. Jestem niezmiernie ciekaw, czy jeszcze kiedyś (a nie należy tego wykluczać – wokalista jest przecież nadal dosyć młody) uda mu się uraczyć nas czymś, co wprowadziłoby odrobinę zamieszania na współczesnej scenie muzycznej, przywołując na myśl przełom 2001 i 2002 r., kiedy to Europa (a później także i Ameryka) tańczyła do dźwięków energetyzującego „Gotta get thru this”. Na razie osoby zainteresowane muzyką Daniela Bedingfielda muszą uzbroić się w cierpliwość i mieć nadzieję, że jego fonograficzny debiut nie był tylko chwilowym przebłyskiem wielkiego talentu i pomysłowości, a początkiem ciekawej (aczkolwiek wyboistej) kariery muzycznej.
Linki:
– teledysk „Gotta get thru this”
– teledysk „If you’re not the one”
– teledysk „Friday”
– teledysk „Never gonna leave your side”
– teledysk „Wrap my words around you”
– akustyczna wersja „Gotta get thru this”
fot. okładka albumu: Daniel Bedingfield „Second first impression” (spotify.com)
nagłówek – fot. okładka debiutanckiego albumu Daniela Bedingfielda pt. „Gotta get thru this” (spotify.com)