MTV Video Music Awards 2010 – komentarz

Od gali MTV Video Music Awards 2010 (która odbyła się w Nokia Theatre w Los Angeles) minęło już kilkanaście dni, zatem mój wpis do najaktualniejszych bynajmniej nie należy. Niemniej jest to jedna z ważniejszych muzycznych gal na świecie, dlatego należy się do niej przynajmniej krótko odnieść (tym bardziej, że na facebookowym koncie bloga obiecałem coś o VMA napisać).

W tym roku konferansjerka w wykonaniu niejakiej Chelsea Handler była momentami nawet zabawna (kobieta zachowywała się, jakby wcześniej coś wypiła), choć co poniektórych mogła też razić pewną wulgarnością. Co tu dużo mówić – mało wyszukany język używany przez tę kobietę, jak i jej niewybredny dowcip raczej nie nadawały tej imprezie poważnego tonu. Był to jednak – co zrozumiałe, gdy popatrzymy na grupę docelową transmisji telewizyjnej MTV VMA – zabieg celowy. Ok, to dało się jakoś przeboleć. Jednakże zapraszanie na muzyczną galę bohaterów idiotycznych programów „Ekipa z New Jersey” i „Jackass” przelało czarę goryczy, powodując nazbyt dużą kumulację (przynajmniej dla bardziej wymagającego widza) prymitywnych zachowań na scenie. Ale skoro Ameryka to lubi…

Dużym plusem VMA była już sama scena – ciekawie zaprojektowana i w wielu momentach naprawdę genialnie oświetlana. Efekty wizualne przygotowane zostały na wysokim poziomie, więc za to bez wątpienia należą się organizatorom wyrazy uznania. Prócz tego pozytywnie oceniam uwzględnienie na liście występujących gwiazd także artystów mniej w USA popularnych, a cieszących się uznaniem przynajmniej w niektórych kręgach. Mam tu na myśli przede wszystkim Florence + The Machine. Performance Brytyjki był jednym z mocniejszych punktów programu. Dla niej samej był z kolei świetną okazją do promocji, bowiem zaprezentowany przez nią na scenie utwór „Dog days are over” niedługo po VMA poszybował na stosunkowo wysoką lokatę na liście The Billboard Hot 100, a i sprzedaż albumu „Lungs” nagle w Stanach podskoczyła. Świetne taneczne show zaoferował nam Usher – jego poczynania oglądało się z przyjemnością, zwłaszcza w obliczu tak skrupulatnie opracowanego oświetlenia sceny.  Niestety w roli wokalisty Usher nie sprawdził się w ogóle. Choreografia do zmiksowanych ze sobą „DJ got us fallin’ in love” i „OMG” okazała się tak wyczerpująca, że artysta z trudem wydobywał z siebie dźwięki. Ktoś jednak przewidział taki rozwój wydarzeń, dlatego też pomocne okazało się w tym przypadku zastosowanie półplaybacku.

Wątpliwości co do czystości wydobywanych z siebie dźwięków wywołała we mnie Taylor Swift. Wokalistka postawiła na spokojny, acz ujmujący swą prostotą występ, ale z drugiej strony dosyć niepewnie operowała dźwiękiem. Niepokoi mnie, że coś takiego zdarza się jej nie po raz pierwszy. No chyba że to ja mam problemy ze słuchem… Mocno wynudziłem się przy występie tria Drake, Mary J. Blige i Swizz Beatz. Nie była to jednak wina kiepskiego przygotowania całej oprawy występu, gdyż ta zdawała się być akurat dopracowana, ale samej piosenki, która jest – mówić najprościej – kompletnie nijaka. Chętniej obejrzałem za to pomysłowy miks utworów „Nothin’ on you” B.o.B i Bruno Marsa, „Airplanes” B.o.B i Hayley Williams oraz „The only exception” Paramore, którego wokalistką jest właśnie pani Williams, chociaż nie będę ukrywał, że za rapem B.o.B jakoś nie przepadam. Ale rudowłosa Hayley była naprawdę miłym akcentem tego zestawu.

Dziwną piosenkę zaśpiewał nam na koniec imprezy Kanye West, a i przygotowania do występu chyba nie wymagały od niego zbyt dużego nakładu pracy (choć i tak dosyć dobrze się na to patrzyło – pewnie w dużej mierze za sprawą fajnego kontrastu między czerwienią garnituru Westa a bielą sceny). Okazalsza była oprawa występu Eminema, który zaprezentował się na otwarcie VMA. Najpopularniejszy raper świata postawił na 2 ostatnie przeboje, tj. „Not afraid” oraz duet z Rihanną„Love the way you lie”. Jego występ nie wzbudził jednak we mnie żadnych emocji, bo i sama muzyka Eminema tylko okazjonalnie tak na mnie działa. A skoro już wspominam o Rihannie, to nie mogę pominąć faktu, że na moje oko jej sceniczna kreacja prezentowała się wprost fatalnie. Wokalistka dała nam darmową wskazówkę, jak zdecydowanie ubierać się nie należy. Nie modą się jednak na tym blogu zajmuję… Z boku głównej sceny (na specjalnym podwyższeniu) w towarzystwie DJ-a o pseudonimie Deadmau5 wystąpili tego wieczora również: Travie McCoy z „Billionaire”, Jason Derülo z „Ridin’ solo” oraz Szwedka Robyn z „Dancing on my own” (zaproszenie jej to kolejny obok Florence odważniejszy krok organizatorów), a muzycznym gościem prezentującym się jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem gali była Nicki Minaj. Niestety wszystkie te występy – przynajmniej w tej relacji, którą ja oglądałem – nie zostały pokazane w telewizji (co najwyżej można było zobaczyć tylko krótkie ich fragmenty), tak więc nie mogę się na ich temat jakkolwiek wypowiedzieć.

Kilku artystów, choć również dostąpiło zaszczytu zagrania tudzież zaśpiewania podczas imprezy MTV w Los Angeles, musiało zadowolić się występem na świeżym powietrzu. W tym gronie znalazł się niecodzienny duet N.E.R.D. i Ciary, wykonujący bujający i fajnie brzmiący kawałek „Hot-n-fun” (w oryginalne z N.E.R.D. śpiewa go Nelly Furtado). Na zewnętrznej scenie można było zobaczyć i usłyszeć także Justina Biebera, którego rozhisteryzowane fanki zdawały się przeżywać ekstazę już od pierwszej sekundy muzycznej wycieczki po jego przebojach, zapoczątkowanej kilkoma frazami z „U smile”, które szybko przerodziło się w słodkie jak diabli „Baby”, a zakończyło na tanecznym „Somebody to love”. Co ciekawe, ulubieniec nastolatek spróbował swoich sił także w roli perkusisty; choć po kilku uderzeniach została mu w ręku tylko jedna pałeczka, ten wykazał się refleksem i zdołał w mgnieniu oka wyciągnąć kolejną – niesamowita historia, nieprawdaż?;-) Może następnym razem zagra na skrzypcach? Zestaw artystów, którym nie było dane wystąpić wewnątrz Nokia Theatre, domyka zespół Linkin Park. Kapela wykonała swój najnowszy numer – „The catalyst”. Panowie dali przeciętny występ (czy tylko ja odnoszę wrażenie, że trochę się przy tym kawałku męczą?), a co do samego utworu mam póki co mieszane odczucia.

Występy występami, ale przecież nie to stanowiło trzon Video Music Awards – na co zresztą wskazuje już sama nazwa. Tego wieczora konkurencję totalnie zmiażdżyła Lady Gaga, która za swoje klipy wyróżniana była aż 8-krotnie (7 nagród za „Bad romance” + 1 za „Telephone”)! Mówcie, co chcecie, myślcie, co chcecie, ale moim zdaniem „Bad romance” na te liczne wyróżnienia naprawdę zasługuje. W mojej opinii ten klip to świetnie zrealizowany, wyjątkowo pomysłowy i doskonale oddający charakter współczesnego przemysłu muzycznego (i nie tylko) obraz. Oczywiście, gdy porównamy go z co najmniej kilkoma genialnymi klipami z lat 80. czy 90. zeszłego wieku (np. „November rain” Guns N’ Roses), możemy postawić zarzut, że w porównaniu z nimi wypada blado pod względem fabuły (choć także ją posiada), emanuje sztucznością, plastikiem itp. Owszem, należy się z tym zasadniczo zgodzić – tyle tylko, że on właśnie taki miał być. W tej chociażby pewnego rodzaju sterylności tkwi siła tego teledysku. Lady Gaga to osoba, która dokładnie wie, co robi (czego nie można powiedzieć np. o Britney Spears, której kariera nierzadko jest poza jej kontrolą), a „Bad romance” stanowi najlepszy dowód na to, że wokalistka w pełni zdaje sobie sprawę z roli, jaką stanowi w dzisiejszej muzyce pop dobry teledysk. Tym klipem Gaga otworzyła kolejne drzwi, przekroczyła kolejną granicę, a to – jak wiemy – lubi robić najbardziej. Może nie jest to kierunek, który wszystkim przypadnie do gustu (co i tak nie byłoby możliwe), ale czy otaczająca nas rzeczywistość nie podąża właśnie ku sztuczności, nie lubuje się w tym, co plastikowe, nie ceni sterylnych warunków i przepychu? Ja traktuję „Bad romance” jako pewien symbol ukazujący oblicze muzyki XXI wieku. Jest to też pastisz współczesnego świata. I właśnie w tym klipie Lady Gaga (a właściwie jego reżyser, Francis Lawrence) najtrafniej zobrazowała nam wymienione czynniki. A tak na marginesie, czy za znamienne i przełomowe nie należy uznać pojawienia się artystki w słynnej już mięsnej sukni? To może przekracza granice dobrego smaku, ale jednocześnie wywołuje u mnie podziw, że ktoś się na takie odważne posunięcie zdecydował. 10 lat temu byłoby to niewyobrażalne. W roku 2010 – jak widać – jest już do pomyślenia.

Przyznam, że powszechnej ekscytacji niektórymi teledyskami nie rozumiem, ale na MTV VMA zawsze pewne wideoklipy, nawet jeśli niezbyt interesujące, jeżeli promowanym przez nie piosenkom towarzyszył sukces na listach przebojów, mogą liczyć przynajmniej na nominację. Jednym z takich przeciętnych klipów jest jak dla mnie „TiK ToK” Ke$hy. Na szczęście na liście nominowanych (choć najczęściej w kategoriach technicznych) znalazło się też trochę bardziej niszowych projektów. Trudno więc do końca stwierdzić, czym „kapituła” najmocniej się kieruje przy podejmowaniu decyzji o przyznawaniu nominacji – chyba dochodzi tu do wymieszania różnych kryteriów. Ale mniejsza z tym. Zawsze bardziej interesowała mnie i była mi bliższa gala MTV Europe Music Awards (odsyłam do mojej zeszłorocznej relacji), i to jej poświęcę większą uwagę. Tymczasem spójrzmy na (mało różnorodną) listę zwycięzców:

Teledysk roku: Lady Gaga „Bad romance”
Najlepszy męski teledysk: Eminem „Not afraid”
Najlepszy kobiecy teledysk: Lady Gaga „Bad romance”
Najlepszy teledysk debiutanta: Justin Bieber (feat. Ludacris) „Baby”
Najlepszy teledysk popowy: Lady Gaga „Bad romance”
Najlepszy teledysk rockowy: 30 Seconds To Mars „Kings and queens”
Najlepszy teledysk hiphopowy: Eminem „Not afraid”
Najlepszy teledysk taneczny: Lady Gaga „Bad romance”
Najlepsza współpraca w teledysku: Lady Gaga & Beyoncé „Telephone”
Przełomowy teledysk: The Black Keys „Tighten up”
Najlepsza reżyseria w teledysku: Lady Gaga „Bad romance” – reżyseria: Francis Lawrence
Najlepsza choreografia w teledysku: Lady Gaga „Bad romance” – choreografia: Laurie Ann Gibson
Najlepsze efekty specjalne w teledysku: Muse „Uprising” – efekty specjalne: Humble TV i Sam Stephens
Najlepsze scenografia w teledysku: Florence + The Machine „Dog days are over” – scenografia: Louise Corcoran i Aldene Johnson
Najlepszy montaż w teledysku: Lady Gaga „Bad romance” – montaż: Jarrett Fijal
Najlepsze zdjęcia w teledysku: Jay-Z feat. Alicia Keys „Empire state of mind” – zdjęcia: John Perez
Najlepszy latynoski artysta MTV Tr3s: Aventura [Co to w ogóle za kategoria? I co ma wspólnego z teledyskami?]

fot. Florence Welch z Florence + The Machine podczas występu na MTV Video Music Awards 2010 (popcrunch.com)