Przez ostatnie 5 lat funkcję organizatora Sopot Festival piastowała stacja TVN, przejmując imprezę z rąk Telewizji Polskiej. W tym roku pojawił się jednak pewien problem… W związku z tym, że zakontraktowany pięcioletni okres firmowania festiwalu logo TVN właśnie upłynął, a stacja ze względu na – jak to określono – „nierentowność” imprezy nie ma już ochoty w zabawę w jej organizowanie, widowisko znalazło się w najpoważniejszym kryzysie od czasów… stanu wojennego!
Niektóre media informowały, że Sopot Festival ponownie przeszedł w ręce TVP, tyle że wszystko wskazuje na to, że w telewizji publicznej nikt nie kwapi się do wydawania pieniędzy na jego przygotowanie. Skutek jest więc taki, że o tegorocznym festiwalu możemy najzwyczajniej zapomnieć. Nie jest to wprawdzie impreza, której brak jakoś znacząco wpłynie na polskie media czy nastroje Polaków, jednakże obok Festiwalu w Opolu od dziesięcioleci sopockie widowisko było najważniejszym (telewizyjnym) świętem muzyki w naszym kraju. Jego pozycja w XXI w. mocno osłabła, a to głównie za sprawą coraz liczniejszych (a ten rok to już istne apogeum) konkurencyjnych koncertów i festiwali, w czasie których usłyszeć i zobaczyć można mnóstwo zagranicznych gwiazd – i to przeróżnego formatu. Jest to sytuacja stosunkowo nowa, bowiem jeszcze całkiem niedawno Sopot Festival niezmiennie pozostawał właściwie jedynym oknem Polski na muzyczny świat (występy zagranicznych gwiazd najczęściej odbywały się właśnie w ramach tej imprezy).
Mimo spadku prestiżu tego widowiska w mojej opinii nadal jest na nie zapotrzebowanie – wprawdzie mniejsze niż kiedyś, ale nadal jest to jedna z nielicznych imprez emitowanych w telewizji (!), w czasie której występują popularne na świecie gwiazdy różnych epok (a nie tylko sezonowe lokalne „objawienia” pokroju In-Grid). Co nam bowiem z tego, że w ciągu tegorocznych wakacji w całej Polsce odbędą się dziesiątki imprez masowych na miarę Orange Warsaw Festival, Coke Live Music Festival czy Open’er Festival, skoro żadnej z nich Polacy nie mogą obejrzeć za pośrednictwem mediów? Tę lukę wypełniał właśnie Sopot Festival, przy czym konkurencję zaczęły mu robić chociażby nieistniejący już Festiwal Jedynki w Sopocie (epizod stanowiący odpowiedź TVP1 na Sopot Festival w wykonaniu TVN), koncerty z serii „Hity na czasie” organizowane przez Radio Eska czy też gala Eska Music Awards, w czasie których gościnnie pojawiają się artyści z różnych stron świata (z taką jednak różnicą, że najczęściej żaden z nich nie występuje na scenie dłużej niż dosłownie kilka minut). Czy naprawdę nie da się wygospodarować jakichkolwiek funduszy, żeby móc dać tym kilku milionom potencjalnych odbiorców sopockiego muzycznego show (w tym mnie) odrobinę muzycznej rozrywki?
Niezorientowanym napomknę, że na sopockim festiwalu mogliśmy podziwiać recitale takich tytanów muzycznej sceny, jak Whitney Houston, Bryan Adams czy Ricky Martin. Co ciekawe, w 50-letniej historii imprezy (pierwsza edycja odbyła się w 1961 r.) jedynie trzykrotnie festiwal się nie odbył. Miało to miejsce 3 lata pod rząd, począwszy od roku 1981, a więc w trudnym (ze względów politycznych) dla Polski okresie. Teraz – w wolnej Polsce, w roku 2010 historia w pewien sposób zatoczy koło i Sopot Festival ponownie się nie odbędzie. Tym razem jednak przyczyna tego stanu rzeczy tkwi w kwestii finansowej – jakby uznano, że lepiej (o zgrozo!) postawić na tandetną rozrywkę gwarantowaną przez programy typu „Kocham Cię Polsko!” niż na imprezę z wieloletnią tradycją. Do Sopot Festival można mieć wiele zastrzeżeń – jak do każdej transmitowanej w TV imprezy, aczkolwiek ten festiwal od zawsze miał w Polsce istotny wpływ na kształtowanie gustów masowego słuchacza.
Odkąd Sopot Festival przeszedł w ręce telewizji TVN, powrócono do rywalizacji o nagrodę Bursztynowego Słowika i Słowika Publiczności, a konkurs ten odzyskał swój dawny blask (albo był przynajmniej tego bliski). Przecież to właśnie dzięki pojawieniu się na tej imprezie tak popularna dziś Doda (wówczas występująca jeszcze z zespołem Virgin) udowodniła licznym niedowiarkom, że ma kawał głosu i że nie jest tylko pyskatą dziewuchą (przed pięcioma laty otrzymała Słowika Publiczności za wykonanie piosenek „Znak pokoju” i „O mnie się nie martw”). Z kolei Andrzej Piaseczny po latach klęsk i rozczarowań polskim show-biznesem, gotów już porzucić dalsze muzyczne plany, dzięki pojawieniu się na festiwalu w Sopocie złapał wiatr w żagle, a jego kariera ponownie nabrała rozpędu (Bursztynowy Słowik za piosenkę „Z głębi duszy” i interpretację przeboju „Zanim zrozumiesz” z repertuaru grupy Varius Manx). W gronie laureatów znalazł się również Stachursky, który – chociaż od dawna popularny – tak naprawdę dopiero dzięki nagrodzie za hit „Z każdym twym oddechem” przebił się do najpopularniejszych mediów (jego piosenki zaczęły grać RMF FM i Radio ZET). Co więcej, gdyby nie walka o sopockie trofeum pewnie wielu Polaków nie przekonałoby się, że Mandaryna śpiewać zbytnio nie potrafi.
Idąc dalej, warto wspomnieć, że od zdobycia Słowika Publiczności zaczęła się kariera rzeszowskiej grupy Pectus. To wszystko i tak „marne” przykłady w porównaniu z szałem, jaki opanował całą Polskę po festiwalowym sukcesie nikomu nieznanej jeszcze trzy lata temu grupy Feel. Zgarnięcie nagrody zarówno od jury, jak i od widzów za megahit „A gdy jest już ciemno” wywołało istną feelomanię. Wprawdzie dziś niewiele po niej już zostało, ale przez kilkanaście miesięcy żaden inny polski wykonawca nie cieszył się takim wzięciem, jak Piotr Kupicha i jego towarzysze. Debiutancki album zespołu, zatytułowany po prostu „Feel”, wiódł prym na polskiej liście bestsellerów płytowych aż w 27 tygodniowych notowaniach! Nie byłoby tego sukcesu, gdyby pierwszy przebój grupy nie brał udziału w sopockim konkursie, co wiązało się z jego intensywną promocją w radiu i telewizji (wszyscy bowiem wiemy, jak trudno jest się przebić debiutantom).
Wśród zdobywców Słowika nie brak też i zagranicznych artystów – chociażby takiej Oceany, którą nagrodzono przed rokiem za szalenie popularne „Cry cry”. Powyższe przykłady obrazują, że Sopot Festival jakieś oddziaływanie na to, czego słuchają Polacy, mimo wszystko ma. Dlatego chyba jednak warto w niego inwestować, ponieważ formuła – jak sądzę – jeszcze się nie wyczerpała. Owszem, czasy się zmieniają, oczekiwania widzów również, ale poczynienie odpowiednich modyfikacji – tak, aby festiwal przystawał do obecnych czasów – nie powinno stanowić problemu dla światłych ludzi telewizji.
Na koniec dodam, że w tym roku Bursztynowego Słowika wręczono Edycie Górniak w czasie innego sopockiego festiwalu, tj. TOPTrendy organizowanego przez stację Polsat. Cenię Edytę, ale jest to dla mnie niepojęte, jak można było wręczyć jej trofeum przyznawane do tej pory na zupełnie innej imprezie?! Co więcej, Edyta w żadnym konkursie nie brała udziału, a przecież w tym tkwi sedno rzeczonej nagrody, żeby wyróżniać nią laureata muzycznej potyczki. Proponuję więc, żeby organizatorzy TOPTrendy we współpracy z miastem Sopot stworzyli na potrzeby swojego festiwalu własną statuetkę, nadając jej inną nazwę, a nie korzystali z wieloletniej tradycji Bursztynowego Słowika.
nagłówek – fot. po lewej – Bursztynowy Słowik (rockhouse.pl)
A oto link do występu Kasi Wilk (piosenka „Do kiedy jestem”) w czasie polskiego półfinału w konkursie o Bursztynowego Słowika podczas Sopot Festival 2009. Kasia przeszła do finału i zajęła w nim drugie miejsce w głosowaniu widzów.