Kim jest… Shola Ama?

Shola Ama – mówi Wam coś to nazwisko? Nie? A może podpowiedzią będzie tytuł „You might need somebody”? Dalej nic? No właśnie, Shola Ama to klasyczny przykład artystki, nad którą w momencie jej debiutu niemal się „rozpływano”, a potem – jak grom z jasnego nieba – nastały dla niej ciężkie czasy, które trwają po dziś dzień. I w ten oto sposób w czeluściach potężnej machiny o nazwie „show-biznes” przepadła jedna z barwnych postaci muzyki końca lat 90. XX wieku.

Wspomniane „You might need somebody” to nowa wersja starszego nagrania z początku lat 80., które odświeżyła piękna nastolatka z Londynu o nazwisku Shola Ama. Piosenka była drugim singlem z jej debiutanckiego krążka „Much love” wydanego w 1997 r. Sukces utworu był niewątpliwy – kompozycja popularna była w rodzimej Wielkiej Brytanii, ale także w innych krajach. Często grały ją również polskie stacje radiowe. Dzisiaj napotkanie jej w polskim eterze graniczy z cudem, aczkolwiek mnie udało się ją jakiś czas temu niespodziewanie usłyszeć w Radiu ZET. Na Wyspach Brytyjskich sukces odniosło także wydawnictwo długogrające promowane przez rzeczony singiel. Z płyty pochodziło więcej singli, wśród nich m.in. utwór „You’re the one I love”. Shola otrzymała nawet wyjątkowo prestiżową statuetkę brytyjskiego przemysłu fonograficznego, nagrodę BRIT – i to w jednej z głównych kategorii, tj. dla najlepszej brytyjskiej wokalistki. Cóż z tego, skoro wszystko, co nastąpiło później, to już jedna wielka katastrofa.

Kolejny krążek zatytułowany „In return” (1999), promowany m.in. przez singiel „Still believe”, sprzedał się fatalnie, czego Ama nie mogła przeboleć, toteż wyjścia z trudnej sytuacji zaczęła szukać w alkoholu i narkotykach. To jednak, jak nietrudno odgadnąć, tylko pogłębiło jej problemy, bowiem wytwórnia płytowa, mówiąc delikatnie, podziękowała jej za współpracę. Trzeci album, wydany już przez inny label, również nie zdziałał wiele. I mimo zapewnień, że Shola Ama szykuje nowe wydawnictwo, od kilku lat właściwie nic nowego od niej nie otrzymaliśmy, poza kilkoma gościnnymi występami u innych, jeszcze mniej znanych artystów. Ostatnim nagraniem z jej udziałem, które zaistniało na listach przebojów (trafiło do top 10 The UK Singles Chart), jest piosenka „You should really know”. Jest to odpowiedź na przebój „I don’t wanna know” wykonywany przez wokalistę z nurtu R&B, Mario Winansa (feat. Diddy, jeszcze jako P. Diddy, + Enya). Problem w tym, że tu również Shola pojawia się jedynie jako „featuring”, a nie główny artysta. Wprawdzie w internecie można znaleźć teledyski do znacznie nowszych piosenek, w których Ama użycza swego głosu, ale to chyba trochę mało jak na wokalistkę, która została swego czasu okrzyknięta najlepszą brytyjską piosenkarką.

Dlaczego w ogóle wspominam o tej pani? Nie jestem jej fanem, ponieważ trudno tak określić osobę, która zna wybiórczo dyskografię artysty mającego zaledwie 3 płyty w swoim dorobku, ale słuchając ostatnio kilkukrotnie kawałka „You might need somebody”, przypomniałem sobie, jak przemysł muzyczny bywa okrutny wobec debiutantów. Wpierw pozwala im uwierzyć w swoje możliwości i zrobić błyskawiczną karierę, by następnie boleśnie ich doświadczyć, pozbawiając ich złudzeń co do tego, że jeszcze kiedyś powrócą na szczyt. Na szczęście to, co zostało już nagrane, nie przepada. Sęk w tym, żebyśmy nie pozwolili udanym kompozycjom odejść w zapomnienie. A trzy przeboje Sholy, do których linki zamieszczam w tekście, do udanych w moim mniemaniu należą.

fot. okładka albumu: Shola Ama „In return” (discogs.com)

nagłówek – fot. okładka albumu: Shola Ama „Much love” (spotify.com)