Co nowego w muzyce: single 8/2014

Oddaję w Wasze ręce ciąg dalszy zestawu tegorocznych singli, które podrzucałem Wam w mediach społecznościowych w ostatnich kilkunastu tygodniach. Do każdej muzycznej propozycji dodałem krótki komentarz. Poprzednią część tego posta można przeczytać tutaj.

Josh Record „Wide awake”: Na swoim debiutanckim albumie zatytułowanym „Pillars” Josh Record umieścił kilkanaście bardzo delikatnie wyśpiewanych, łagodnie brzmiących, podszytych melancholią kompozycji. Kilka z nich (poza singlowym „Wide awake” także m.in. „Bed of thorns”) skłania do refleksji i bardzo uspokaja. Mimo że taki album najlepiej sprawdzi się w jesienno-zimowym anturażu, w Wielkiej Brytanii, z której pochodzi Josh, wydano go w połowie lipca tego roku.

Kasia Stankiewicz „Lucy”: Kazała czekać na siebie wieki, ale miejmy nadzieję, że czas, którego potrzebowała do reaktywacji, zaowocuje świetnym, przełomowym dla jej kariery albumem. Po 8 latach od wydania albumu „Mimikra” jego następcę, któremu nadano tytuł „Lucy and the loop”, zapowiedziała Kasia Stankiewicz. Nowy rozdział jej kariery otwiera singiel „Lucy”. Można się było spodziewać, że wokalistka będzie eksperymentować i szukać nowego kierunku (przed rokiem eksperymenty opłaciły się Makowieckiemu). Gdy czyniła to przy okazji 2 wcześniejszych albumów, nie mogła liczyć jeszcze na ogromne wsparcie internetowej społeczności, której oddziaływanie jest dzisiaj nieporównywalnie większe. To powinno Kasi pomóc. Niektóre media (recenzja, którą ostatnio czytałem, była moim zdaniem napisana w sposób ordynarny, a takich komentarzy nie traktuję poważnie) zarzucają artystce, że ze swoimi islandzkimi inspiracjami jest mocno spóźniona. Odbiór melomanów wydaje się jednak w większości pozytywny. Liczę na to, że Kasia da nam powody, by taki pozostał do końca roku. Ja singla „Lucy” (podpisywanego samym nazwiskiem wokalistki, z pominięciem imienia) jeszcze nie wyczułem, ale jestem zaciekawiony – a to ma dla mnie dużą wartość.

fot. Kasia Stankiewicz na zdjęciu promującym album „Lucy and the loop” (muzyka.interia.pl)

Kimbra „Miracle”: Dokładnie 3 lata po premierze debiutanckiego albumu „Vows” Nowozelandka podzieliła się ze światem krążkiem „The golden echo”, zasilając przy tej okazji swój repertuar pobudzającym, radosnym utworem „Miracle”. Ten zaś za sprawą taneczno-funkującego podkładu, przy odpowiedniej promocji, może rozsadzać energią mieszkańców globu przez najbliższe miesiące. Tak przebojowo u Kimbry jeszcze nie było. Wokalistce udzieliła się chyba dobra energia, którą rozesłał po świecie Pharrell Williams hitem „Happy”.

Lemonade „Orchid bloom”: Amerykańskie trio Lemonade, o którego muzyce mawiają: „dreamy synthpop”, powróciło w lipcu z nowym singlem, który zapowiada album „Minus tide”. Fani pochłaniającej, przebojowej elektroniki, tej w sam raz na delikatne rozruszanie, nie mają, jak sądzę, powodów do narzekań. Ja nie miałem. Singiel wydało Cascine – label, który „zaopiekował się” aktualną EP-ką naszego Kamp!.

Lenny Kravitz „The chamber”: Kiedy Lenny nabiera ochoty, by nagrać niezły, przebojowy, poprockowy kawałek, to go po prostu nagrywa. Zastanawia mnie tylko, dlaczego promocja niewydanego jeszcze albumu „Strut” jest taka chaotyczna. Skoro do sieci wypuszczane są kolejne tracki z płyty, może należałoby wpierw zatroszczyć się o to, by singiel „The chamber” doczekał się teledysku, co powinno nastąpić już ze 2 miesiące temu (a premiera klipu wciąż przed nami).

Little Dragon „Pretty girls”: Snujący się i nieco hipnotyczny czwarty singiel z albumu „Nabuma rubberband” szybko urósł do rangi mojego ulubionego utworu formacji Little Dragon (choć przyznaję, że nadal całej dyskografii nie przesłuchałem). Co lepsze, mimo że to bodaj jeden z moich ulubionych utworów w ogóle w ostatnich kilkunastu tygodniach, z trudem przychodzi mi wypisywanie jego zalet. Pokochałem go jednak przede wszystkim dlatego, że z łatwością wtapiam się w jego nieco zamglony, choć przy tym nie senny, klimat.

fot. grupa Little Dragon (redbull.com)

Maria Niklińska „Na północy”: Do tego utworu popchnęła mnie naturalna dla mnie muzykoblogerska ciekawość. Myślałem, że: posłucham – odfajkuję – pójdę dalej. Tymczasem singiel Marii Niklińskiej, która obecnie kojarzona jest przede wszystkim ze swoich aktorskich poczynań, jakoś nie dawał mi w czerwcu o sobie zapomnieć. Piosenka „Na północy” nie spotkała się z dużym zainteresowaniem, ale nie przeszła całkiem niezauważona, skoro uczyniono ją „Piosenką dnia Jedynki„. Nawet jeżeli nie wczujecie się w nastrój mającej filmowe aspiracje kompozycji Marcina Kindli (nie będę ukrywał, że dla mnie to nazwisko nigdy nie kojarzyło się z muzyką, którą ochoczo komuś zarekomenduję) ani w tekst autorstwa Marii, możecie ten utwór potraktować jako zwykłą ciekawostkę muzyczną znad Wisły. Moim zdaniem wcale nie bezpłciową. „Na północy” zwiastuje album, który Maria wydać ma nakładem Universal Music Polska.

Marlon Roudette „When the beat drops out”: Mimo że znany z Mattafix Marlon jako solista jest już mniej oryginalny, ponownie udaje mu się nagrać utwór, który już przy pierwszym kontakcie z nim zdaje się do mnie krzyczeć: „chcesz nagrać modelowy popowy hit do radia, nagraj go właśnie tak!”. Zamawiam ten numer do jesiennej playlisty RMF FM (albo i jeszcze tej letniej). Mam nadzieję, że nie będę żałował mojego apelu… Tym utworem wokalista promuje swój drugi longplay wydany solo – „Electric soul”. W szczególności pierwszy człon tytułu stanowi jedną z cech rzeczonego singla. Dodać można, że w trwające jeszcze wakacje Niemcy ten utwór pokochali.

Miguel „Simplethings”: Niespieszne, zmysłowe (choć męskie) R&B i brzęcząca w tle, lekko drapieżna gitara. To oldschoolowe połączenie sprawdziło się u TLC („Red light special”), u nieodżałowanej Aaliyah („Choosey lover (old school)”) czy choćby u formacji Friends (w ubiegłorocznym utworze „The way”). W tej konwencji utrzymany jest również tegoroczny singiel Miguela, który końcem maja doczekał się teledysku. „Simplethings” stylowo brzmi zwłaszcza późną porą. Uwielbiam nie tylko taką estetykę, ale i ten utwór. Znajdziecie go na drugiej części soundtracku do serialu stacji HBO pt. „Dziewczyny”.

Paolo Nutini „Iron sky”: Paolo Nutini w swoim aktualnym, podniosłym singlu „Iron sky” prezentuje wyjątkowo emocjonalne i przejmujące popisy wokalne, momentami brzmiąc wręcz rozpaczliwie. W piosence towarzyszy mu… Charlie Chaplin, dokładniej zaś jego przemówienie pochodzące z filmu „Dyktator” (1940). „Iron sky” to utwór sprawiający wrażenie przepełnionego goryczą, ale w finale mogący, paradoksalnie, wzmocnić i dodać otuchy. Szczególnie wrażliwego i zasłuchanego odbiorcę powinien jednak przede wszystkim emocjonalnie rozdygotać. Emocje – tak artysty, który próbuje nam je wykrzyczeć, jak i skupionego słuchacza – są bowiem w ten utwór jak najbardziej wkalkulowane.

fot. Paolo Nutini (digitalspy.co.uk)

Racing Glaciers „First light”: Singiel pewnej angielskiej, pięcioosobowej kapeli będzie trafioną propozycją dla miłośników posępnego i lirycznego (lecz z umiarem), rockowego grania, przy którym wykazano się dbałością o to, by utwór był choć odrobinę melodyjny. Tę piosenkę późną wiosną w ramach „BBC Introducing” promowało BBC Radio 1. Jednym z elementów, które mnie do niej przyciągnęły, jest przygrywająca gdzieniegdzie w tle trąbka.

Rae Morris feat. Fryars „Cold”: Pozostańmy w lirycznych klimatach. Cechę taką posiada również piękny utwór „Cold”, który zbudowano na kontrastach. Wysoki, naturalny głos kobiecy (Rae Morris) kontrastuje z delikatnym, ale bardzo syntetycznym (bo komputerowo zmodyfikowanym) głosem męskim (Fryars). „Cold” to mało optymistyczna konwersacja dwójki byłych kochanków. Warto się w nią wsłuchać. Przekonująco wypada zwłaszcza nocną porą. Jako ciekawostkę można podać, iż głos Rae usłyszeć można na ostatnim albumie grupy Bombay Bicycle Club.

RÜFÜS „Sundream”: Gdy brakuje mi już pomysłu, jaką muzyką sobie zaserwować, często przychodzi mi wówczas do głowy, by sięgnąć po nieprzesadnie taneczną elektronikę, którą można załączyć w tle albo – w razie potrzeby – podkręcić głośniki i dać się ponieść sztucznie generowanym przez nią dźwiękom. Taką muzyką uraczyć mnie mogą np. Australijczycy z formacji RÜFÜS, którą polubiłem w ub. roku dzięki albumowi „Atlas”, a wcześniej singlowi „Take me”. „Sundream” jest tegorocznym singlem pochodzącym z tamtego albumu. Może dodatkowo wprowadzić w trans za sprawą kalejdoskopowego klipu.

Sasha Keable „Living without you”: Tę wokalistkę powinni kojarzyć ci, którzy sięgnęli po długogrający debiut duetu Disclosure – album „Settle”. Sasha Keable wykonuje jeden z singli z „Settle” – utwór „Voices”. Wygląda na to, że Brytyjka chce pójść tropem tabunu wokalistek i wokalistów, którzy zanim zaistnieli w muzycznym światku jako soliści, wpierw musieli zadowolić się rolą wokalnego „featuringu” u wyspiarskich przedstawicieli elektronicznych brzmień (przypomnę dla przykładu casusy Johna Newmana, Sama Smitha, Emeli Sandé czy Elli Eyre). „Living without you” znajdziemy na wydanej niedawno drugiej EP-ce wokalistki – „Lemongrass and limeleaves” (pierwsza nosiła tytuł „Black book”; obu posłuchać można na SoundCloud). Jeżeli zaś idzie o stylistykę piosenki, moim zdaniem jej powolny, mało inwazyjny, elektroniczny podkład z pewnymi wpływami R&B i funku doskonale wpisuje się w klimat wysoko ocenianej przez niektóre media EP-ki „True” Solange Knowles (2012). Utwór zamyka rozbrzmiewający jakby z oddali, saksofonowy motyw, który w finale zapewnia piosence nutkę romantyzmu. Klimatyczny kawałek.

fot. Sasha Keable (diymag.com)

SBTRKT feat. Ezra Koenig „New Dorp. New York”: Ciekawa kolaboracja (wokalu użycza frontman grupy Vampire Weekend), zaskakujące, nieprzeciętne brzmienie, koncentracja na wokalu i rytmie – na pozór wystukiwanym na czym popadnie, z kompletnym pominięciem melodii, a do tego ujawniające się przed końcem elementy funku – wygrywane na basie. Dziwne to wszystko, ale dzięki temu pomysłowe, wbijające się w głowę i warte grzechu. I jest przy czym poruszać nóżką.

Shystie feat. Jalissa „Stop”: „Stop” można poczytywać jako utwór, który w klubowym anturażu mógłby wyciągnąć na parkiet choćby kilku sztywniaków. Żwawo wystukiwany na perkusji rytm, inspiracja tanecznością ze złotej ery muzyki rave, chwytliwe riffy wygrywane na pianinie (częsty element klubowych bangerów sprzed 2 dekad) i kobiecy głos wyśpiewujący w refrenie fragmenty tekstu znanego tym, którzy słyszeli przebój kobiecej grupy The Supremes z 1965 r. – „Stop! in the name of love”. Głównym ogniwem tego utworu miała być co prawda londyńska raperka – Shystie, ja jednak traktuję jej nawijki jako formę urozmaicenia i dodatek do wymienionych wcześniej elementów (może nawet niekonieczny).

Sigma feat. Paloma Faith „Changing”: Drumandbassowy duet z Wysp Brytyjskich, Sigma, swoim singlem „Nobody to love” podbija w te wakacje polski airplay. Nieco wcześniej umieścił go na szczycie The UK Singles Chart. Tymczasem gdzieniegdzie poza naszymi granicami śmiga już nowa, bardzo energetyczna piosenka duetu, która mnie spodobała się zdecydowanie bardziej (co zresztą nie było trudne, jako że „Nobody to love” jakoś polubić nie zdołałem). Utwór „Changing” również oscyluje wokół drum & bassu, tyle że łączy go z retropopową estetyką, która (znowu!) kojarzy mi się z hitem „Love me again” Johna Newmana. Ale co najciekawsze – współautorką „Changing” jest Ella Eyre, stąd pewnie podobieństwo do „Love me again” (przypomnę: singiel „If I go” Elli też cechuje się pewną zbieżnością z utworem Newmana), a mimo tego partie wokalne powierzono tu Palomie Faith. Wysoka lokata (być może najwyższa) na The UK Singles Chart wydaje się więcej niż prawdopodobna. Czy tak będzie w istocie, przekonamy się już we wrześniu.

fot. Paloma Faith w jednej ze scen z teledysku do utworu „Changing” duetu Sigma (idolator.com)

TCTS feat. K. Stewart „Games”: Znowu zrobiło się klubowo. Miłośnicy takiej estetyki przy „Games” ekscytacji raczej nie doświadczą, ale czasu spędzonego z tym utworem nie powinni uważać za czas stracony.

The 1975 „Heart out”: Zespół The 1975 tak się rozkręcił w wydawaniu kolejnych singli, że jak tak dalej pójdzie, niebawem osiągnie stan: ile utworów na trackliście, tyle singli. Ale nie ma się co dziwić. Album „The 1975” swoją premierę miał już po wydaniu 3 pierwszych singli i chociaż od dnia jego pojawienia się na rynku mija już rok, na Wyspach nadal dzielnie trzyma się na liście sprzedaży albumów. Trzeba mu zatem jakoś w tym dopomagać. A że jeszcze ten utwór dosyć lubię (uwaga: jest w nim saksofonowe solo!), mimo że nie jest szczególnie wyrazisty, to i nadmierna promocja mi nie przeszkadza.

The Antlers „Palace”: Przejmujący i liryczny utwór na późny wieczór dla wrażliwych. Warto wysłuchać… uważnie! Piosenka promuje wydany w czerwcu album „Familiars”.

The Pierces „Creation”: 1 września w końcu będziemy mogli posłuchać, cóż takiego mają nam do zaoferowania panie z The Pierces na następcy wydanego w 2011 r. urzekającego, pełnego harmonii, popowo-folkowego albumu „You & I”, na którym udało się im wskrzesić ducha hipisowskiej epoki. Album „Creation” promowały do tej pory 2 single. Jeden („Believe in me”) mało mnie zainteresował. Drugim („Kings”) rozkoszowałem się w tym roku wielokrotnie. Do tego temu ostatniemu przypadło w udziale zaszczytne miano utworu z liczbą porządkową 100 000, jeżeli idzie o odsłuchiwane utwory na moim profilu na Last.fm. Obecnie nową płytę sióstr Pierce zapowiada trzeci singiel, którym został utwór tytułowy. Piosenka na razie nie urzekła mnie tak jak „Kings”, choć uroku, harmonii i nastrojowości znanych mi z wcześniejszej płyty The Pierces nie sposób jej odmówić. Czekam na ten album pełen nadziei na kontynuację historii, która wciągnęła mnie przed trzema laty.

fot. okładka singla: The Pierces „Creation” (caesarlivenloud.com)

Tomas Barfod feat. Nina K „Busy baby”: Duński DJ i producent nagrał w tym roku elektroniczny album „Love me”, którego odsłuch usilnie proponował mi przez jakiś czas serwis Deezer. Album promowany był całkiem przyjemnie wypływającym z głośników, niezbyt szybkim, umilającym czas, electropopowym utworem „Busy baby”, w którym na wokalu pojawia się Nina K. Tę kolaborację usłyszymy także we wcześniejszym singlu z płyty – w piosence „Pulsing”.

Varius Manx „Cudowne dni”: Do mody na radiowe hity, których trzon stanowi saksofonowy hook, podpina się grupa Varius Manx. Co prawda ten zespół saksofon w swoim instrumentarium uwzględnia odkąd pamiętam, ale w przypadku aktualnego singla jest on wyeksponowany co najmniej na taką skalę, jak swego czasu na „Sax & sex” Roberta Chojnackiego. Niektórzy mówią, że to kiepski kawałek. Faktem jest, że słuchając „Cudownych dni”, nie czuć w Varius Manx tej, tak kiedyś skutecznej, umiejętności prezentowania popowych melodii, które nie frustrują bardziej wymagającego słuchacza (nie ma także mowy o jakimkolwiek kulcie, który w pewnym stopniu tej grupy kiedyś dotyczył), ale skoro czar prysł, to nie dziwmy się, że zespół szuka dla siebie jakiejś nowej drogi. A że stacje radiowe polskich artystów grają najczęściej wtedy, gdy ich piosenka przypomina jakąś zagraniczną lub gdy ów artysta jest debiutantem, to i starsze pokolenie artystów pop pole działania ma automatycznie mocno zawężone.

Vic Mensa „Down on my luck”: Deep house ma się w tym roku lepiej niż dobrze. W 2014 r. udało się już wylansować co najmniej kilka niemałych europejskich przebojów eksponujących ten segment muzyki tanecznej. Nie jest zatem żadnym zaskoczeniem, że nawet niektórzy raperzy, a za rapera uznawany jest Vic Mensa, nie widzą przeszkód, by swoją melorecytację podpierać klubowym podkładem. Wprawdzie Mensa pochodzi z USA, ale jego „Down on my luck” wakacyjną porą dzielnie przecierało szlaki w brytyjskich stacjach radiowych. Działo się tak, ponieważ piosenka miała potencjał, by zostać jednym z dyskotekowych floorfillerów tego lata – nie tylko zresztą na Wyspach Brytyjskich. W Polsce wszystko jeszcze przed nią (o ile ktoś ten potencjał usłyszy). Trzymam kciuki.

fot. okładka singla: Vic Mensa „Down on my luck” (themusicninja.com)

VOX & Legendarne Melodie „Tęczowy most”: Pogodna, tęczowa piosenka w sam raz na niepogodę (której, mimo wielu upalnych dni, w te wakacje nam nie brakowało). Nie liczyłem na to, że założony przed 36 laty zespół VOX jest jeszcze w stanie coś z siebie wykrzesać. Tymczasem aktualny singiel grupy został w czerwcu objęty rotacją w Radiu ZET. Zastanawiałem się wtedy, czy przez wakacje piosenka rozhula się w rodzimym airplayu. Tak nie stało, choć było to moim zdaniem całkiem realne, zważywszy na fakt, iż jest to utwór całkiem zwiewny, przyjemny i łatwy do zanucenia – jak na wakacyjną melodię przystało, z nietrudnym do zapamiętania tekstem. Słowa napisał Wojciech Młynarski (czego sam bym się na pewno nie domyślił), a muzykę jego syn – Jan. „Tęczowy most” startował w tegorocznym koncercie „Premier” opolskiego festiwalu, jednak nie otrzymał żadnego wyróżnienia.

Wild Beasts „Mecca”: Nudziarze z Wild Beasts urzekli mnie w tym roku swoją „Meccą” – utworem (co przecież dla nich typowe) melancholijnym i posępnym, a nadto całkiem ładnym i ozdobionym kolorowymi obrazkami (zobaczcie wideo). Co ciekawe, gdy następnie ponownie sięgnąłem do wcześniejszego singla z wydanego w lutym albumu „Present tense”, tj. utworu „A simple beautiful truth”, odkryłem w nim dużo więcej piękna niż przy wcześniejszym kontakcie z tą kompozycją.

Years & Years „Take shelter”: Londyńskie trio Years & Years ma supportować kwartet Clean Bandit na trasie koncertowej autorów hitu „Rather be” po Wielkiej Brytanii. Tymczasem kiedy Clean Bandit próbują zainteresować słuchaczy swoim nowym, tym razem podszytym reggae, singlem „Come over”, ich support promuje singiel „Take shelter” – utwór, który mnie spodobał się już przy pierwszym odsłuchu, czego nie mogę powiedzieć o aktualnej propozycji Clean Bandit. W zakładce „gatunek” na swoim facebookowym profilu Years & Years zdefiniowali swoją muzykę jako „Soulful Electronic Pop”. W przypadku „Take shelter” wyraźne są wszystkie te elementy – utwór jest bowiem subtelnie nasycony elektroniką, wpada w ucho niczym chwytliwa, popowa melodia, a wokalista, Olly Alexander, śpiewa z pewnego rodzaju namaszczeniem, co może nadawać piosence soulowego wymiaru. W tym utworze wyczuwalna jest nadto jakaś młodzieńca naiwność, która i mnie się udziela, choć za młodzieńca chyba nie powinienem się już uważać. Miłe doświadczenie, dobry utwór!

ZHU „Faded”: Mroczna, beznamiętna, hipnotyzująca, klubowa petarda z dziwnie modulowanym wokalem. Nie miałem okazji usłyszeć „Faded” na większej przestrzeni, ale myślę, że w takim wydaniu oddziałuje szczególnie intensywnie.

fot. okładka EP-ki: Years & Years „Take shelter” (ultratop.be)