Coke Live Music Festival 2010 – krótka relacja (koncert Muse)

20 i 21 sierpnia 2010 r. w Krakowie odbyła się piąta edycja imprezy noszącej nazwę Coke Live Music Festival. Pierwotnie (z różnych powodów) nie wybierałem się na ów festiwal, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że takich artystów, jak The Chemical Brothers i Muse, zdecydowanie warto zobaczyć i usłyszeć na żywo. W planach miałem jednak wyjazd na organizowany kilka dni później Orange Warsaw Festival. Jak wiecie, na OWF pojechałem i moja relacja z tego wydarzenia na blogu już się ukazała. Szczęśliwy splot wydarzeń spowodował jednak, że dzięki firmie Edelman w ostatniej chwili otrzymałem możliwość skorzystania z oferty także krakowskiego Coke’a. Za bilety wspomnianej firmie serdecznie dziękuję. W ten sposób ostatecznie wybrałem się na niektóre z organizowanych w ramach festiwalu koncerty. Moja relacja nie będzie tym razem zbyt długa – tym bardziej że i od imprezy kilka tygodni już minęło, przez co mój wpis nieco traci na aktualności. Wspomnę jednak krótko o tym, kto na terenie krakowskiego Muzeum Lotnictwa na wszystkich 3 scenach się pojawił, oraz napiszę kilka słów o głównej gwieździe całego 2-dniowego show, zespole Muse.

Na wstępie zauważyć należy, że profil festiwalu na przestrzeni 5 lat jego istnienia uległ zauważalnej zmianie. Pierwotnie bliższy był on tzw. „czarnym” gatunkom urban, dlatego w Krakowie w latach 2006-2009 gościli tacy artyści, jak Jay-Z, Shaggy, Rihanna, Akon, Common, Timbaland, Sean Paul, Missy Elliott, Nas czy – z rodzimego podwórka – O.S.T.R. Prócz tego solidnie reprezentowani byli przedstawiciele elektronicznych brzmień (The Prodigy czy Faithless), a i o rockowym graniu przy zapraszaniu gwiazd nie zapominano (Kaiser Chiefs, The Killers czy polska Coma). Niemniej to właśnie ku muzyce rockowej tudzież alternatywno-rockowej (jak zwał, tak zwał) skłaniają się obecnie organizatorzy imprezy. Jest ona w pewnym stopniu przeplatana muzyką wykonawców parających się elektroniką, jednakże promowany wcześniej hip-hop, R&B czy dance hall, choć na CLMF nadal się pojawia, zaczyna schodzić na dalszy plan (i na mniejsze sceny).

Przyznam szczerze, że wolałbym, ażeby wśród wymienionych gatunków mimo wszystko zachowano pewną równowagę. To właśnie w tej różnorodności tkwi moim zdaniem pewna siła i atrakcyjność tej imprezy – notabene, jednej z niewielu imprez z gwiazdami światowego formatu w południowo-wschodniej Polsce. Jest jednak zbyt wcześnie, by formułować sądy nad Coke’em. Póki co festiwalowiczów z roku na rok przybywa, a impreza zyskuje na renomie i popularności. Mam jednak nadzieję, że nie zrobi się z niej kolejnego w całości alternatywnego festiwalu, bo takich w Polsce przybywa ostatnio jak grzybów po deszczu. Szef Alter Artu, czyli organizatora imprezy, uspokajał jednak w wywiadzie udzielonym portalowi muzyka.interia.pl, że Coke staje się klasycznym letnim festiwalem, nie mając jednocześnie aspiracji do tego, by być tak alternatywny, jak Open’er Festival. To chyba dobrze wróży. Jestem ciekaw, kogo w związku z tym zobaczymy w Krakowie w przyszłym roku.

A kogo zaproszono tym razem? Pierwszego dnia festiwalu na scenie głównej pojawili się: łączący hip-hop, R&B, soul i funk polski zespół Sofa; grupa N.E.R.D., której liderem jest Pharrell Williams; kapela z wokalem aktora i muzyka, Jareda Leto, 30 Seconds To Mars; oraz mistrzowie wizualno-tanecznych widowisk, The Chemical Brothers. Z kolei na małych scenach (Coke Stage i Burn Stage) można było obejrzeć w większości (z pewnymi wyjątkami) mało znanych wykonawców, tj. Rotten Bark, CF98, DonGURALesko, L.Stadt, Spox, V/A Team, Sorry, Ghettoblasters, Plastic vs. Pono oraz Mentalcut. Tymczasem drugi dzień imprezy to na Main Stage’u występy polskiego zespołu Muchy oraz zagranicznych gwiazd: The Big Pink, Panic At The Disco oraz formacji Muse. Mniejsze sceny gościły za to: The Natural Born Chillers, zespół Irena, Eldo, Foxa, Buszkers, Zeepy Zep, Doufonk, Mosqitoo i Last Robots.

Z grona artystów, którzy wystąpili na bocznych scenach, najczęściej zdarzało mi się wcześniej słuchać propagujący muzykę electro projekt Mosqitoo, a ostatnio zaintrygował mnie również niejaki Fox, zdobywca nagrody jury podczas tegorocznego festiwalu TOPtrendy (koncert „Trendy”). Korzystając z okazji, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na to, że zespół Irena pojawił się na imprezie dzięki wcześniejszemu zwycięstwu w konkursie Coke Live Fresh Noise, którego finał odbył się kilka miesięcy temu w warszawskim klubie „Palladium”. Jeżeli do tej pory o Irenie nie słyszeliście, oto link do ich występu z tego konkursu.

Nie będę ukrywał, że na Coke’u najbardziej interesował mnie koncert zespołu Muse, który uznawany jest za koncertowego guru. Zresztą jak podkreślał w rozmowie z muzyka.interia.pl wspomniany już powyżej szef firmy Alter Art, Muse to jeden z niewielu zespołów rockowych na świecie, który osiągnął tzw. „stadium level”, dlatego ściągnięcie ich na krakowski festiwal miało być dużym wydarzeniem. I faktycznie takim wydarzeniem było. Przyznaję, że nie jest to grupa, której muzyka najczęściej rozbrzmiewa z mojego odtwarzacza. Tak naprawdę słucham jedynie wybranych jej nagrań, ponieważ na dłuższą metę maniera, z jaką śpiewa Matt Bellamy, główny głos tej formacji, jest dla mnie nieco męcząca. Ale słuchanie Muse na żywo to już całkiem osobny rozdział… Trudno uwierzyć, że w chuderlawym ciele Matta mieści się taki potencjał! Zespół w czasie swojego koncertu w ramach CLMF zapewnił widowni prawie półtorej godziny dobrego gitarowego grania.

Świetny efekt zapewniła genialnie oświetlona scena – ozdobiona czymś, co przypominać miało plastry miodu. Scena z wszystkich stron mieniła się kolorami, intensyfikując doznania publiki. Prawdą jest zatem, że Matt Bellamy i jego towarzysze dbają na swoich koncertach o każdy szczegół. Patrząc na reakcje widowni, dało się zauważyć, że to właśnie tego koncertu najbardziej wyczekiwała. Panowie z Muse nie szczędzili nam gitarowych solówek i przebojowych nagrań, roztaczając nad terenem festiwalu wyjątkową, koncertową aurę. Zagrali utwory z różnych etapów kariery, w tym m.in. popularne i bardzo udane „Supermassive black hole” czy sporo zyskujące w wersji live nowsze „Undisclosed desires”. Wokalista ujął widownię swoim wdzięcznym „bardzo dziękujemi” po wykonaniu utworu „Bliss”. Monumentalnie i przestrzennie zabrzmiał zagrany na koniec kawałek „Knights of Cydonia”, a jednym z momentów, w którym zgromadzona pod sceną publiczność bawiła się najlepiej, było wykonanie numeru „Time is running out”. Jeżeli jesteście zainteresowani, jak Muse wypadło na żywo, na YouTube możecie znaleźć mnóstwo filmików z krakowskiego show. Po tym koncercie pojawił się we mnie żal, że nie było mnie na Coke’u rok wcześniej, kiedy to na głównej scenie pojawił się Brandon Flowers z grupą The Killers. Niemniej liczę na to, że zespół jeszcze do Polski zawita. A i Muse będzie tu – jak sądzę – mile widziane.

Co jeszcze się na Coke Live Music Festival 2010 wydarzyło – pewnie czytaliście już w wielu relacjach, które od kilku tygodni można znaleźć w sieci. Ja, o ile zestaw gwiazd będzie mi przynajmniej częściowo odpowiadał (a myślę, że jednak ktoś ciekawy się w tym zestawie znajdzie) i nie będę miał w tym czasie innych zobowiązań, na kolejną edycję z pewnością się wybiorę. CLMF to jedna z ważniejszych imprez muzycznych w Polsce, toteż warto uwzględniać ją w wakacyjnych planach. Więcej spostrzeżeń na temat tegorocznej edycji zostawię dla siebie, ponieważ czasu na pisanie mam w tym momencie niewiele, a aktualnych tematów do omówienia trochę się nazbierało (m.in. trwający jeszcze festiwal w Opolu oraz dzisiejsza gala MTV Video Music Awards 2010).

nagłówek – fot. wokalista Muse (Matt Bellamy) na scenie, a w tle wielkie, pięknie mieniące się plastry miodu (zasoby własne)