Co nowego w muzyce: Hurts, I Blame Coco, Brandon Flowers

Hurts

Zapamiętajcie tę 5-literową nazwę! Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że nadchodzące miesiące będę mocno zdominowane przez ich muzykę. A pochodzący z Manchesteru duet brzmi jak żywcem wyjęty z lat 80. XX w. Kto by się spodziewał, że powiew świeżości zapewni nam artysta tak wyraźnie osadzony w stylistyce sprzed dwudziestu kilku lat, grający przyjemny dla ucha, prosty, a jednocześnie niebanalny synthpop. Zespół przyuważony został już w ubiegłym roku, gdy internet obiegł ich wykonany małym nakładem finansowym klip do skazanego na sukces przebojowego „Wonderful life”. Obrazek można potraktować jako parodię teledysków z ery, do której muzycznie nawiązują panowie z Hurts. Za wokale w duecie odpowiedzialny jest Theo Hutchcraft, a syntezatorowe dźwięki to z kolei działka Adama Andersona. W plebiscycie na najbardziej obiecujących artystów 2010 r., BBC Sound Of 2010, Brytyjczyków umieszczono na 4. lokacie. Wyprzedziła ich m.in. Ellie Goulding, która niestety nie do końca sprostała pokładanym w niej nadziejom. Wygląda jednak na to, że to, co nieszczególnie udało się młodej Ellie (zawojowanie Starego Kontynentu), może udać się synthpopowemu duetowi. Rzeczony podbój zaczął się minionej wiosny dość skromnie od singla „Better than love”, który notowano na niektórych listach przebojów. Teraz przyszedł czas na promocję wspomnianego „Wonderful life”, do którego stworzono nowy, tym razem nieco kosztowniejszy teledysk. Piosenka skradła moje serce już przy pierwszym przesłuchaniu i od tego czasu mocno Hurts kibicuję. Utwór szturmem wdarł się na polskie anteny radiowe i prawdopodobnie będzie na nich królować przez kolejne tygodnie – tym bardziej, że spotkał się z naprawdę entuzjastycznym przyjęciem. Na jego punkcie największego fioła mają jednak Niemcy – stąd 2. pozycja na tamtejszej liście przebojów.

Przypuszczam, że znajdzie się niemałe grono osób, które krytycznie ocenią „Wonderful life”, nie doceniając piękna tkwiącego w jego ujmującej prostocie. Zastanówmy się jednak nad tym, ile jest obecnie elektronicznych utworów, w których – po pierwsze – owa elektronika delikatnie wyłania się zza wokalu artysty, bez zbędnych tąpnięć i przesadnych bitów; które – po drugie – za sprawą ich melodyjności i przebojowości głęboko zapadają w pamięć już po pierwszym przesłuchaniu, mając – po trzecie – jednocześnie na tyle przyjazne radiu brzmienie, że akceptują je zarówno stacje z muzyką dla mas (Radio ZET), rockową (Eska Rock) oraz tą skierowaną do wymagającego słuchacza (Trójka)? Innymi słowy, piosenka została dostrzeżona przez rozgłośnie reprezentujące szeroką gamę nurtów muzycznych, o różnych formatach radiowych (myślę, że niebawem dołączą do tej grupy stacje z muzyką taneczną), a to musi o czymś świadczyć. Na dniach do punktów sprzedaży z muzyką trafi fonograficzny debiut brytyjskiego duetu, noszący tytuł „Happiness”. Przyznam, że jest to jedno z bardziej wyczekiwanych przeze mnie wydawnictw najbliższych miesięcy. Liczę na to, że krążek zapewni mi muzyczną podróż w dawno minione lata 80. i będzie towarzyszył mi podczas długich jesienno-zimowych wieczorów. Ciekawostką jest to, że w jednym z utworów na płycie usłyszymy w featuringu samą Kylie Minogue.

Linki do teledysków:
„Wonderful life” (nowy teledysk)
„Wonderful life” (pierwsza wersja teledysku)
„Better than love”

fot. okładka albumu: Hurts „Happiness” (spotify.com)

 

I Blame Coco

Pod tą oryginalną nazwą kryje się urodzona we włoskiej Pizie 20-latka z brytyjskim obywatelstwem, Eliot Sumner (znana również jako Coco Sumner). Niektórym nazwisko to może wydać się znajome. I słusznie, ponieważ młodziutka Eliot jest córką popularnego muzyka, Gordona Sumnera, występującego od lat jako Sting. Panna Sumner będzie próbowała udowodnić nam, że jej również Bozia talentu muzycznego nie poskąpiła, i wraz z początkiem października zadebiutuje na rynku wydawniczym z długogrającą płytą „The constant”. Obrany przez I Blame Coco elektroniczny styl zasadniczo różni się od tego, który reprezentuje jej ojciec (choć nie sposób pominąć faktu, że Stingowi z elektroniką również zdarzało się romansować, np. w „Send your love”). Atutem wokalistki jest specyficzna barwa i tonacja jej głosu, który może wywoływać skrajne reakcje słuchaczy – jednych zachwycać unikalnością, drugich zaś irytować. Ja powoli próbuję się do niego przekonać, chociaż póki co zbyt długie wsłuchiwanie się w niego zmusza mnie do zmiany muzyki.

Na ile Eliot Sumner jest w stanie zawojować świat, trudno jak na razie prognozować (chociaż jej droga na szczyt może być kręta i wyboista), jednak nim wokalistka będzie toczyć bój o wysokie lokaty na listach sprzedaży płyt długogrających, warto sięgnąć po utwory, które do tej pory zostały przez nią wypromowane. Artystka (tym razem jeszcze jako Coco) pojawiła się gościnnie w drumnbassowym kawału „Splash” producenta ukrywającego się pod pseudonimem Sub Focus, a także wyśpiewała wraz ze szwedzką wokalistką Robyn piosenkę „Caeser”. Oba nagrania charakteryzuje mocno elektroniczny podkład. Żaden z nich na masowy sukces szans wielkich raczej nie miał. Bardziej wytonowane, ale moim zdaniem mniej udane od „Splash” i „Caeser”, jest electropopowe „Self machine”. Zdecydowanie bardziej przekonuje mnie ten kawałek w wersji zremiksowanej przez La Roux. Muzyka I Blame Coco na pewno przysporzy wokalistce pewne grono zwolenników, lecz wypuszczone jak dotąd kawałki nie wróżą jeszcze jakiejś muzycznej rewolucji. Jak na muzykę elektroniczną przystało – jest bardzo tanecznie (szkoda, że momentami zbyt krzykliwie), ale ja nadal liczę na coś lepszego. Zapewne wielu odbiorców muzyce Coco poświęci uwagę głównie ze względu na jej nieprzypadkowe nazwisko. Mam jednak nadzieję, że Eliot nie chce opierać swojej kariery na odcinaniu kuponów od sukcesów ojca, a za to będzie konsekwentnie i odważnie kroczyć swoją własną muzyczną ścieżką. Patrząc jednak na jej wizerunek, nabieram przekonania, że Brytyjka wie, czego chce, i szybko dowiedzie, że nie jest tylko córką znanego tatusia.

Linki do piosenek:
„Self machine (La Roux remix)”
– „Caeser” (feat. Robyn)

fot. okładka albumu: I Blame Coco „The constant” (spotify.com)

 

Brandon Flowers

W przeciwieństwie do poprzedników, pan Flowers nie jest nowicjuszem w branży muzycznej. Wielu zapewne nie kojarzy jego nazwiska, ale na pewno więcej Wam powie nazwa The Killers. Tej bowiem kapeli Brandon Flowers jest wokalistą. Po kilku latach wspólnego nagrywania z kolegami z grupy, człowiek odpowiedzialny w niej za partie wokalne zdecydował się spróbować swych sił jako solista. Moje zainteresowanie The Killers zaczęło się kilka lat temu od singla „Somebody told me”, choć w swojej domowej kolekcji posiadam jak na razie jedynie ostatni album „Day & age” promowany przez przebojowe „Human” (wcześniej czy później zasilę swoją kolekcję debiutanckim „Hot fuss”). Tak jak trudno mi wyobrazić sobie The Killers bez głosu Flowersa, tak teraz będę mógł się przekonać, jak wypadnie Flowers pozbawiony wsparcia swoich dotychczasowych kompanów. We wrześniu światło dzienne ujrzy pierwszy solowy krążek wokalisty zatytułowany „Flamingo”. Jestem ciekaw, jaki będzie to materiał, i na ile Brandon pokaże w nim swoje prawdziwe oblicze. Na razie cieszę uszy singlem pilotującym to wydawnictwo. „Crossfire”, a taki tytuł nosi ów utwór, to całkiem przyjemny, niezbyt mocny rockowy kawałek; jeden z częściej rozbrzmiewających w ostatnich dniach z moich głośników. Gdyby cały krążek utrzymany był w takim klimacie, byłbym usatysfakcjonowany (choć coś szybszego również będzie mile widziane – a raczej słyszane). Ta piosenka jest świetnym towarzyszem w czasie podróży samochodem. Jak stwierdził sam wokalista, „Crossfire” to ulubiony kawałek jego syna, a dzieci zawsze potrafią wskazać, co będzie hitem. Utwór w całości napisany został przez Flowersa, a za produkcję odpowiedzialny jest Brendan O’Brien – człowiek, który wyprodukował jak dotąd 14 „numerów jeden” na liście The Billboard 200. O’Brien odpowiedzialny jest także za kilka innych nagrań z „Flamingo”, choć produkcji większości piosenek z płyty podjął się Stuart Price (ten sam, któremu w dużej mierze zawdzięczamy brzmienie ostatniego krążka Kylie Minogue czy „Confessions on a dance floor” Madonny) oraz – wraz z nim – Daniel Lanois (znany ze współpracy z U2).

Lider The Killers przekonuje, że jego solowy projekt jest jedynie przerwą od zespołowej działalności i bynajmniej rozpadu popularnej kapeli nie oznacza. Jako że artysta stracił przed kilkoma miesiącami matkę, która zmarła z powodu raka mózgu, wydaje się, że album może być dziełem bardzo osobistym. Czy takim faktycznie będzie, przekonamy się już 6 września. Tytuł płyty odnosi się do miejsc związanych z dzieciństwem Brandona. W formie ciekawostki dodam jeszcze, że w teledysku do utworu „Crossfire” możemy podziwiać piękną Charlize Theron.

Linki do teledysków:
„Crossfire”
„Mr. Brightside” (teledysk The Killers, w którym pojawia się Iza Miko)

fot. okładka albumu: Brandon Flowers „Flamingo” (spotify.com)

nagłówek – fot. Hurts na zdjęciu promocyjnym (metro.co.uk)