Zanim rozpocznie się drugi miesiąc drugiego kwartału 2014 roku wypadałoby zakończyć akcję pod kryptonimem „pierwszy kwartał 2014”. W moim singlowym podsumowaniu pierwszych 3 miesięcy trwającego roku zostały mi bowiem jeszcze piosenki, których nie zakwalifikowałem do kategorii:
#1 (link)
– „Klubowa elita”,
– „Wysmakowane – intymne – refleksyjne”,
– „Po polsku”,
#2 (link)
– „Wokalistki z ikrą”,
– „Gitarowo – rockowo – alternatywnie”.
Piosenki z 3. części podsumowania podzieliłem na 3 kategorie o nazwach:
– „Funky style”,
– „Pop zawsze w cenie”,
– „Stara gwardia”.
- Funky style
Piosenki umieszczone w kategorii „Funky style” wytwarzają na tyle pozytywną aurę, że w gruncie rzeczy bardziej przystają do pory wiosennej niż zimowej, z którą (z uwagi na datę ich wydania) powinienem je utożsamiać. Tak się bowiem składa, że ostatnie miesiące obfitowały w utwory sięgające do korzeni muzyki funky i disco, a do rozprzestrzeniania się tego trendu najbardziej przyczynił się, jak sądzę, ubiegłoroczny sukces singla „Get lucky” Daft Punk, Pharrella Wiliamsa i Nile’a Rodgersa. Zwłaszcza dwaj ostatni panowie są teraz wyjątkowo rozchwytywani. Efekt najpewniej będzie ten sam, jak najpierw w przypadku Timbalanda, a kilka lat później – Davida Guetty. Pharrell i Nile dobrze jednak rozumieją, jak działa machina muzycznego biznesu. Obaj nie po raz pierwszy są przecież na fali wznoszącej, po której musi nastąpić dołek.
Pole do popisu zyskuje obecnie również Prince, któremu z funky od dawna jest po drodze. Większe niż wcześniej zainteresowanie zdaje się ponadto wzbudzać kanadyjski duet Chromeo, który najbardziej zaraźliwie zabawił się z funky w singlu „Jealous (I ain’t with it)”. Co najmniej 4 spośród 6 numerów, które wymieniam poniżej (2 razy Chromeo, Prince i DJ Cassidy), ma zatem ze sobą wiele wspólnego. W pierwszej kolejności wprowadzają w bardzo pozytywny nastrój. Nie wiem, jakim ponurakiem trzeba być, żeby inaczej je odbierać. Jest w tym jednak pewna pułapka. Duże podobieństwo grozi szybkim zmęczeniem materiału. Ale póki zmęczenie jeszcze nie nastąpiło, słuchajmy i bądźmy w dobrych humorach – zwłaszcza że wchodzimy w najpiękniejsze miesiące w roku!
Najbardziej odróżnia się od reszty utwór Paolo Nutiniego, który jest w gruncie rzeczy bardziej bluesowo-rockowy. Tyle że Paolo wmieszał w swój numer elementy funky (dodatkowo już sam tytuł stanowi jakąś podpowiedź), co nadało jego zadziornemu singlowi lekkości i go w pewien sposób upłynniło – jest zatem przy czym poruszać głową. Do tej pory mało interesowałem się muzycznym dorobkiem tego wokalisty, ale jego „Scream (funk my life up)”, promujące wydany w kwietniu br. album „Caustic love”, wyjątkowo przypadło mi do gustu. Mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że to póki co jeden z moich ulubionych singli z trwającego roku. Zobaczymy, czy dociągnie z tym statusem do końca roku.
Chromeo „Jealous (I ain’t with it)”
Chromeo feat. Toro y Moi „Come alive”
DJ Cassidy feat. Robin Thicke & Jessie J „Calling all hearts”
Jungle „Busy earnin'” (utwór mniej oczywiście radosny od pozostałych)
Prince feat. Zooey Deschanel „FALLINLOVE2NITE”
oraz
Paolo Nutini „Scream (funk my life up)”
okładka singla „Scream (funk my life up)” Paolo Nutiniego
- Pop zawsze w cenie
Jako fan muzyki pop (tak: lubię pop, l-u-b-i-ę pop, lubię p-o-p) od najmłodszych lat mam potrzebę bycia zorientowanym, co aktualnie piszczy w tym gatunku (czasem faktycznie „piszczy”) – nawet jeżeli niekiedy selekcja tego, co mi się podoba, spośród tego, czego słucham, bo chcę wiedzieć, cóż to jest, wymaga ode mnie dużych pokładów cierpliwości i samozaparcia. Dlatego popowe kawałki (pop rozumiany bardzo szeroko), których nie udało mi się dopasować do pozostałych kategorii, wymieniłem w tym miejscu.
Haim „If I could change your mind”: Wybór na singla – moim zdaniem najbardziej słuszny. W tym utworze Haim wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej zrobiły ukłon w stronę popowych stacji radiowych. Mimo że trzymałem kciuki, by te dobrze daną im przez Haim szansę wykorzystały, w Polsce nic z tego nie wyszło… Na kolejny (pewnie już ostatni) singiel z albumu „Days are gone” proponuję utwór tytułowy. Ten (jeszcze) aktualny na pewno znajdzie się w moim rocznym top 100.
Indila „Tourner dans le vide”: „Z pewną taką nieśmiałością”, jak głosiła pani z pamiętnej reklamy podpasek Always z wczesnych lat 90., podchodziłem do Adili Sedraii występującej pod pseudonimem Indila, kiedy zorientowałem się, że Francuzi mają teraz na jej punkcie hopla. Albumem „Mini world” wokalistka nie wkupiła się w moje łaski, ale uczyniła to tym singlem. Na jego radiową promocję w Polsce będziemy musieli poczekać jeszcze kilka miesięcy, ponieważ niektóre nasze radiostacje zainteresowały się na razie wydanym wcześniej „Derniere danse”. „Tourner…” polubiłem przede wszystkim za podkład. Tak samo nieśmiało, jak ja podchodziłem do Indili, rozpoczyna się ten utwór – od cichutkiej, wystukiwanej na… cymbałkach (?) melodyjki, do której dołącza się akordeon, po nim zaś kolejne instrumenty, a w międzyczasie próbę zahipnotyzowania słuchacza podejmuje śpiewająca po francusku Indila. Aż w końcu podkład rozrasta się do takich rozmiarów, że zaczyna przytłaczać. Co ja będę Wam zresztą to opisywał. Posłuchajcie. Jest ciekawie w tym „miniaturowym świecie” (a przynajmniej w tym jednym jego fragmencie).
okładka albumu „Mini world” Indili
Jennifer Lopez „Same girl”: Powrót J.Lo w rodzinne strony (Bronks), a przede wszystkim do R&B, powinien oddziaływać pozytywnie nie tylko na jej muzykę, ale i na jej wizerunek – tak myślałem jeszcze na początku roku, ale chyba mało kto podziela moje zdanie, skoro na razie nowych piosenek J.Lo nigdzie nie słychać. Warto dostrzec, że w „Same girl” (napisanym przez Chrisa Browna!) poza rytmem mamy symfoniczne brzmienie, co bardzo wzbogaca podkład tego utworu (przy produkcji brał udział Ryan Tedder). Niestety teledysk do „Same girl” pojawił się w podobnym czasie, co klipy Shakiry z Rihanną, One Direction czy Justina Biebera, na czym ucierpiał odbiór teledysku J.Lo, a chwilę później dowiedzieliśmy, że to wcale nie jest oficjalny singiel, a jedynie promo singiel (skąd my znamy takie sztuczki!). Niestety ten niby faktycznie pierwszy singiel o (delikatnie mówiąc) dziwnym tytule „I luh ya papi” również niewiele zdziałał, a do tego mnie rozczarował (zwłaszcza w refrenie)… Czekam jednak na cały album.
Lady Gaga „G.U.Y.”: Obejrzałem teledysk. Zobaczyłem Lady Gagę odzianą w klocki LEGO i pomyślałem, że tę wizję warto rozwinąć w kolejnym odcinku mało czytelnej dla mnie promocji albumu „ARTPOP”. W kontekście tego albumu mam z Gagą taki zwyczaj, że gdy wychodzi nowy singiel, zaczynam go słuchać i tak oto dochodzę do wniosku, że jest fajniejszy niż mi się z początku wydawało. „G.U.Y.” biorę ze sobą na rower.
Lauren Aquilina „Lovers or liars”: Młodziutkie dziewczątko z Wysp Brytyjskich, które własnym sumptem nagrało i wypuściło do tej pory 3 EP-ki, a tę ostatnią („Liars”) promowało minionej zimy utworem „Lovers or liars”, który urzekł mnie swą prostotą, ujmującą szczerością i (może mylnie odbieraną przeze mnie) nastoletnią naiwnością. Mimo że Lauren wśród swoich inspiracji wymienia Ellie Goulding i Bon Iver, wydaje się, że to dla Birdy i Gabrielle Aplin będzie stanowić najpoważniejszą konkurencję. Zwłaszcza że Aquilina powoli szykuje się już do wydania swojego debiutanckiego longplaya – i tym razem wyda go już pod skrzydłami dużej wytwórni.
okładka EP-ki „Liars” Lauren Aquiliny
Little Shoes Big Voice „Nightfall”: Zespół tworzą: ona, czyli Emily Harvey, oraz on, czyli Jack Durtnall. Duet pochodzi z Londynu i stawia na akustyczno-folkową muzykę z domieszkami popu. „Nightfall” jest ujmującą kompozycją z miłym dla ucha kobiecym wokalem.
Mr. Probz „Waves (Robin Schulz remix)”: Z triady „Jubel” (Klingande) – „Changes” (Faul & Wad Ad vs. Pnau) – „Waves” ten numer, mimo remiksu, najmniej pasował mi do kategorii „Klubowa elita”, dlatego go w niej nie umieściłem. Dla mnie remiks Robina Schulza czyni z „Waves” utwór dosyć lirycznie taneczny – można się przy nim nieco pokręcić, ale czyniąc to bez euforii, a może nawet z posępną miną. Ja jednak zamiast się przy „Waves” bawić, zanurzam się w swoich myślach. Nie słucham tego utworu szczególnie często, ale moim zdaniem to smacznie (jak o bodaj jednej trzeciej wykonań w „X Factorze” mówi w 4. edycji Czesław) wyprodukowany kawałek.
Neon Jungle „Braveheart”: Agresywny, electropopowy, girlsbandowy numer, który chociaż przypomina ok. 1550 innych piosenek, z czystej uczciwości wypadło mi tutaj umieścić, ponieważ na późnozimowe i wczesnowiosenne wycieczki rowerowe brałem go czasem ze sobą (m.in. podobnie jak „G.U.Y.”). Wydawało mi się, że taki electropop modny był 4 lata temu… Ja wielu różnic między „Braveheart” a utworem „Not giving up” The Saturdays nie dostrzegam – równie dobrze mógłby je wykonywać ten sam girlsband. Może dlatego nie mogłem się zdecydować, który załączyć, i najczęściej odpalałem oba.
Nina Nesbitt „Selfies”: Radio lubi takie piosenki. Ale nie zawsze je gra, jak widać.
The Saturdays „Not giving up”: Komentarz – słowo w słowo jak przy „Braveheart”.
The Wanted „Glow in the dark”: Skoro już jeden z boysbandów z Wysp musi odwieszać w tym roku karierę na kołek, zamiast The Wanted wolałbym zobaczyć w tej roli One Direction (Directionersi, nie bijcie!), choć nic do osławionego 1D nie mam. Ostatni singiel The Wanted doczekał się teledysku dosyć typowego jak na pożegnalny singiel, ale nieszczególnie odpowiadającego charakterowi piosenki. A to wyjątkowo mocno nasączony bitami i elektroniką singiel. Dużo w nim trance’owych trików (zwłaszcza pod koniec), co w przypadku The Wanted jest pewną egzotyką. Mimo że to bardzo taneczny numer, wesołkowato nie brzmi ani przez moment. To jednak nie przeszkadza, by zapodać go podczas wiosenno-nocnej potańcówki. Na trochę za bardzo boysbandowym albumie „Word of mouth” (ale jakiż to mógł być album, skoro o boysband się rozchodzi?) ten kawałek obok „Chasing the sun” odebrałem najbardziej na plus.
Yuna „Falling”: Mój ulubiony utwór z ubiegłorocznego albumu malezyjskiej wokalistki Yuny – „Nocturnal”. Mało wymagająca, ale przyjemna pioseneczka pop. Uwaga: niestety szybko się nudzi…
okładka singla „Glow in the dark” The Wanted
A na koniec…
- Stara gwardia
Damon Albarn „Lonely press play”: Łagodne, połamane dźwięki z myślą o wieczornym ponudzeniu się. Tylko nie zaśnijcie!
George Michael „Let her down easy”: Bardzo się cieszę, że George wydał w końcu nowy album. Wolałbym jednak, by był on faktycznie nowy – w najpełniejszym tego słowa znaczeniu, ale najwidoczniej „stara gwardia” bezpieczniej czuje się, sięgając co jakiś czas po piosenki, które już wcześniej słyszeliśmy. Utwór pilotujący album „Symphonica” jest nastrojowy, delikatny, ale jednocześnie mało magnetyczny. Najpewniej dlatego słuchałem go zimą rzadziej niż wydawało mi się, że będę to czynił.
Kylie Minogue „Into the blue”: Próbowałem dać Kylie szansę, słuchając tego utworu po raz drugi, trzeci, czwarty, ale to po prostu jest singiel wyraźnie poniżej moich oczekiwań. Najsłabszym jego elementem jest wprowadzające do piosenki mizerne „yo-o-o-o!, yo-o-o-o!” (jakkolwiek powinienem to zapisać). Męczący jest również sam refren, który w przypadku electropopowego numeru powinien być, jak zakładam, jednym z jego głównych atutów, o ile nie tym największym.
Lisa Stansfield „Carry on”: Piosenki z towarzystwem orkiestry nie są tym, czego w pierwszej kolejności szukam we współczesnej muzyce, ale jak się ma wyczucie stylu, potrafi się zachować równowagę między głosem a orkiestrą. Na albumie „Seven” udało się to zwłaszcza w singlowym „Can’t dance”, który porwał mnie na dobre dopiero tej zimy, ale miło słucha się również singla numer 2 z tego albumu – „Carry on”.
okładka singla „Into the blue” Kylie Minogue