Co nowego w muzyce: single 5/2013

  • Daft Punk feat. Pharrell Williams & Nile Rodgers „Get lucky”

Takiego hype’u wokół jednego tytułu wśród blogerów i ludzi tworzących redakcje muzyczne serwisów internetowych nie było już od dawna. Bez względu na osobiste preferencje wszyscy zdają się krzyczeć: „mamy przebój roku!” (choć przed nami jeszcze 8 miesięcy, które przynieść mogą więcej dobrych dźwięków). Nawet jeżeli jest to hiperbola, a zgodność myśli skończy się tak jak pojednanie kibiców dwóch krakowskich drużyn piłkarskich po śmierci papieża Polaka, nie można Francuzom z Daft Punk odmówić tego, że w swojej najnowszej propozycji wycisnęli z siebie wszystko, co najlepsze, tworząc utwór, który pretenduje do miana ich największego przeboju. A przecież wcale się tego od nich nie oczekiwało.

Nagle okazuje się, że francuski duet, mimo oczywistej obecnie dominacji elektroniki zasadzającej się na hucząco-dudniącym bicie (zgodnie być może z przeświadczeniem, że fajna piosenka to piosenka, która nas przytłacza), jest w stanie z sukcesem przypomnieć światu, że lekkość i pewnego rodzaju płynność doskonale zaaranżowanej, funkującej, a przy tym prostej i pozostającej w głowie na długo, melodii stanowić może coś nie mniej będącego na czasie, jak nasączony decybelami hook, a jednocześnie coś znacznie cenniejszego niż tępy i mocno angażujący bit.

„Get lucky” to powrót w najwyższej formie nie tylko mistrzów elektroniki z Daft Punk (przypominam, że to im zawdzięczamy ścieżkę dźwiękową z końca 2010 r. do filmu „Tron: Dziedzictwo”), ale również szukającego ostatnimi czasy swojego miejsca na rynku Pharrella Williamsa, którego z lekka figlarny sposób śpiewania zawsze dodaje piosence pozytywnej energii, co ma miejsce także i w tym przypadku. Dodatkiem do tego jest gitara Nile’a Rodgersa znanego m.in. z grupy Chic. Wygląda na to, że w roku 2013 mieszanka funky i disco oficjalnie powraca na salony i na pierwsze miejsca list przebojów (patrz: Francja i Wielka Brytania). Well done!

(posłuchaj)

Daft Punk, witamy z powrotem!

  • BURNS feat. Clare Maguire „Limitless”

Doskonale jest znów słyszeć głos Clare. Misja podboju europejskich list przebojów za sprawą singli promujących fonograficzny debiut pod nazwą „Light after dark” niekoniecznie się powiodła (trzeba to niestety powiedzieć głośno), ale za to udało się wkraść w moje łaski, co może wokalistce nie wystarcza, ale dla mnie jest to coś nie mniej doniosłego. To była dobra płyta, a promowały ją solidne popowe numery.

Na razie nie otrzymujemy od Miss Maguire singlowej zapowiedzi drugiego longplaya, lecz kolaborację z jednoosobowym didżejskim projektem BURNS, który kilka miesięcy wcześniej wylansował klubowy wymiatacz w postaci singla „Lies (Otto Knows remix)”, a ten zaś przypomniał mi o jednym z dancefloorowych numerów z roku 2003 – „It’s over now” Big Ang feat. Siobhan. Mimo tego, iż w najnowszym „Limitless” rozbrzmiewa wyjątkowy tembr głosu Clare, piosenka póki co nie chodzi mi po głowie, jak to się dzieje np. z „Imagine it was us” Jessie Ware czy łączącym brać blogerską „Get lucky” Daft Punk. Spełnione są jednak wszystkie podstawowe wymogi, by widzieć w „Limitless” sezonowy przebój brytyjskiego zestawienia sprzedaży singli oraz utwór, który będzie się pojawiał od czasu do czasu w moim playerze w okresie wiosennym. Ale czy za rok nadal ktoś będzie się przy tym bawił? Wątpliwe…

(posłuchaj)

a oto BURNS we własnej osobie

  • Tegan And Sara „I was a fool”

Po bardziej popowym nic się spodziewałem, skocznym „Closer” Tegan And Sara postanowiły dać nam odpocząć od imprezowego klimatu i zaprezentować się w bardziej czułej odsłonie, stąd pomysł, by na singiel numer 2 z wydanego na początku 2013 r. albumu „Heartthrob” wybrać utwór utrzymany w balladowej estetyce. „I was a fool” nie stanowi jednak ballady w jej najbardziej tradycyjnym rozumieniu, ponieważ melodia utrzymuje tu wyraźną dynamikę i rytmikę. Tempo piosenki jest delikatnie podkręcone. To z kolei powinno uchronić Tegan And Sara przed zarzutem ze strony nastawionego najczęściej na dynamiczne kawałki współczesnego słuchacza, jakoby dziewczęta zwyczajnie przynudzały.

Urokliwie w tę, w gruncie rzeczy nastrojową, kompozycję wprowadzają nas już pierwsze nuty wygrane na fortepianie. Piosenka, mimo że siostry Quin mają w niej nieco stępione pazurki, swoją przyjazną radioodbiornikom melodyką powinna zauroczyć niejednego sympatyka łagodnego popu. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że większy hit byłby z tego utworu dekadę temu. Zastanawiam się zatem, czy w kontekście „I was a fool”, w którym generalnie wszystko jest cacy, nie warto było jednak zdecydować się na odrobinę więcej szaleństwa… Ale pewnie dlatego, że to ładnie zaaranżowany i ładnie wykonany utwór, z czasem darzę go coraz większą sympatią.

(posłuchaj)

okładka albumu „Heartthrob” promowanego jak dotąd przez single „Closer” i „I was a fool”

  • Shine 2009 „Eurozone”

Jedna z moich prywatnych sensacji roku 2011 rodem ze spowitej chłodem Finlandii przypomina o sobie nowym singlem zwiastującym longplay „Our nation”. Ten poprzedni, „Realism”, stanowił doskonałą dawkę rozleniwiających, dających odrobinę wytchnienia, a mnie również ogrom przyjemności kompozycji. „Eurozone” od tej stylistyki nie odbiega, chociaż mam nadzieję, że na „Our nation” odnajdę utwory, które w większym stopniu będą nasycone pewnym magnetyzmem, którego w „Eurozone” odczuwam mały deficyt (pomimo tego, że pojawiają się w nim nawet dzwony i operowy głos).

Muszę przyznać, że cieplejsze było moje przyjęcie wrzuconego przed rokiem do sieci utworu o tytule analogicznym do tytułu nowego albumu. Ale nie wpadajmy w panikę, bo dwaj tajemniczy Finowie być może stawiają na to, by kolejne utwory z „Our nation” paletę refleksyjnych, przyjaznych odczuć zapewniały dopiero, znajdując się w bliskim ze sobą kontakcie, a więc odtwarzane jeden za drugim. Jak na początek nowego rozdziału „Eurozone” to jednak przyzwoite otwarcie.

(posłuchaj)

Shine 2009 na niezbyt wygodnych krzesełkach

RZUTEM NA TAŚMĘ

  • Empire Of The Sun „Alive”: Nośny numer, który pozwala wierzyć, że australijskie Imperium Słońca przygotowało dla nas na rok 2013 album („Ice on the dune”), na którym nie stroniono od rozmachu i przepychu – ale oczywiście tego pożądanego. Miejmy nadzieję, że w tym przypadku dobre dobrego początki…
  • Dido „End of night”: Nowe single Dido to swoista sinusoida. Zaczęło się od zaskakującej kolaboracji z ulubieńcem krytyków z roku 2012, raperem Kendrickiem Lamarem. I to był naprawdę obiecujący numer („Let us move on”). Potem zrobiło się trochę nudno za sprawą singla „No freedom”, który wyjątkowo przypadł do gustu polskim radiowcom. Po czym przyszedł czas na utwór „End of night”, który rozmywającemu się wokalowi Dido za sprawą aranżu, w tym nieco nerwowego, quasi-synthpopowego motywu, nadał wyrazu, który z jej aktualnego singla czyni całkiem zwiewny numer odpowiedni na różne pory dnia i roku.
  • Dick4Dick „Uśmiechnięty pies”: „Analogowy Adam Słodowy”, czyli superzakręcony, megaenergetyczny, żywiołowy utwór, który śmiało mógłby się znaleźć na trackliście albumu „Hardkor i disko” Sofy. Z tekstu dowiecie się w szczególności, czym możecie się zająć, gdy Wasz „fejs is dead”. Piosenki z katalogu „żartobliwe” nieczęsto mi się podobają. Wszystko jednak zależy od formy żartu, a ta rozciąga się od bigcycowej, której mówię zdecydowanie „NIE”, do powyższej właśnie.

okładka singla „Alive” Empire Of The Sun