Felieton: Festiwal w Opolu 2010 – studium upadku

Od tegorocznego XLVII (wyjątkowo przeniesionego na wrzesień) Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu minął już ponad tydzień, a ja nadal nie jestem w stanie pojąć, kto wpadł na „genialny” pomysł, żeby uraczyć nas otwierającym imprezę koncertem o jakże (jak się potem okazało) mylącej nazwie „Serialowy hit lata”. Sugerując się tytułem, mogliśmy sądzić, że w ramach tego koncertu usłyszymy w Opolu przeboje znane nam z seriali Telewizji Polskiej. Tymczasem w ich miejsce zaserwowano nam niestrawne wykonania znudzonych już przebojów sprzed lat – wcale nie serialowych i do tego niekoniecznie letnich.

O „serialowości” tego widowiska świadczyć mieli występujący na scenie obok muzyków przedstawiciele kilku seriali TVP – i to nie zawsze ci z głównej obsady. Zastanawia mnie, czy naprawdę tak ciężko jest do Opola ściągnąć jakichkolwiek piosenkarzy, że organizatorzy muszą sięgać po nieradzących sobie ze śpiewem serialowych aktorów? A tych, co festiwalu nie oglądali, zapewniam, że poziom wokalny, jaki niektórzy z nich zaprezentowali, był wprost żenujący.

W tym tandetnym show zasadne było co najwyżej pojawienie się na estradzie reprezentacji „Klanu” w postaci – mających co nieco wspólnego ze śpiewem – Izabeli Trojanowskiej i Kai Paschalskiej, które wraz z innym „cudownym” pieśniarzem, Piotrem Kupichą, odśpiewały przebój zespołu Feel„No pokaż na co cię stać”. No i pokazały… Okazuje się, że dłuższa zabawa w aktorstwo niskiego szczebla muzycznie pani Trojanowskiej nie służy, bo w Opolu sprawiała wrażenie amatorki, która jeżeli już śpiewa, to ewentualnie podczas rodzinnego biesiadowania albo pod prysznicem. To już nawet (podobno) chora tego dnia Kaja Paschalska lepiej sobie z tym „wyzwaniem” poradziła. Lepiej nie oznacza – rzecz jasna – dobrze. I pomyślałbym kto, że to właśnie owo wykonanie (albo jak teraz mają w zwyczaju mawiać w TV – „wykon”) najbardziej przypadło widzom do gustu (jak im nie było szkoda wydawać pieniędzy na bezsensowne SMS-owanie?!). Z drugiej jednak strony to zwycięstwo mnie nie dziwi – porównując ten występ z pozostałymi, mam poczucie, że był to jedyny performance, którego dało się spokojnie wysłuchać (przynajmniej udało się artystkom uniknąć fałszowania). Niestety cały koncert to jedna wielka pomyłka i smutny obrazek upadku ważnego niegdyś festiwalu. Strach pomyśleć, że to właśnie ten koncert cieszył się największą oglądalnością spośród muzycznych opolskich widowisk (nie kabaretowych).

Teraz trochę wstyd się przyznawać, ale za młodu, kiedy jedynymi wielkimi muzycznymi imprezami emitowanymi w TV był właśnie ów festiwal oraz (nieorganizowany w tym roku) Sopot Festival (wpis pt. „I co dalej z Sopot Festival?”), z wypiekami na twarzy śledziłem występy wszystkich zaproszonych do Opola muzycznych gości, nagrywając na kasety VHS całe wydarzenie. Wtedy poziom tego festiwalu może nie był jakoś piorunująco wysoki, ale to właśnie tu lansowano przeboje, prezentowano muzykę, która w danej chwili była na topie, promowano młodych artystów, którzy z czasem wyrastali na gwiazdy wielkiego formatu, a także można było przekonać się, jak brzmią na żywo nasi ulubieńcy. Obecnie jest to festiwal, który ginie w gąszczu innych organizowanych w naszym kraju imprez, i starzeje się wraz z jego widownią. Dane prezentowane choćby na portalu wirtualnemedia.pl jasno wskazują, że młodzi pozostają niewzruszeni na wątpliwe wdzięki opolskiej fety, podobnie jak i ludzie z wyższym wykształceniem mieszkający w dużych miastach, którzy najwyraźniej wolą postawić na bardziej wyszukaną rozrywkę. Ja mimo wszystko postarałem się na Opole trochę czasu wygospodarować – z czystej ciekawości i z pewnego sentymentu. W tym roku było jednak niewiele momentów, którym warto było poświęcić uwagę. Czytelnym sygnałem podążania tej imprezy w familijnym, mało rozwojowym kierunku była jak dla mnie wyjątkowo duża ilość elementów kabaretowych, które choć są immanentnym czynnikiem Opola, to – jak sądzę – winny stanowić margines całej oferty programowej. Tymczasem kabareton zdaje się pretendować do miana gwoździa programu. Chociaż to i tak lepsze rozwiązanie niż kpienie sobie z widza, zapewniając mu rozrywkę pod tytułem „Serialowy hit lata”. Idźmy jednak dalej…

Kto w tym roku wystąpił w Opolu z recitalem? Ano sama śmietanka – „królowa” Doda i podstarzali pseudorockmani z Kombii. O ile obecność tych drugich nie była dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem, ponieważ Opole lubi artystów tej klasy, to pojawienie się Dody w roli gwiazdy wieczoru stanowi dowód (niestety nieudanej) próby zmiany profilu tej imprezy. Bo choć z jednej strony Doda z całym jej muzycznym repertuarem wpisuje się w muzyczny klimat tego festiwalu, to odbiorcami jej nagrań zdają się być jednak głównie ludzie młodzi, których – jak już wcześniej zaznaczyłem – zasadniczo Opole nie interesuje. Dlatego też nowy singiel Dody, „Bad girls” (oraz równie nowe „My way or no way”), jak i cała towarzysząca wokalistce sceniczna oprawa, spotkały się z pewnym niezrozumieniem widowni, w przeciwieństwie do bardziej biesiadnie brzmiącego „Nie daj się”, które ze swoim wymyślnym tekstem i prostą melodią zdołało skuteczniej trafić do publiki. Nawiasem mówiąc, przygotowane przez Dodę show wizualnie było chyba najbardziej odjechanym widowiskiem w historii tego festiwalu – tutaj przecież artyści nie mają w zwyczaju starać się o atrakcyjny anturaż swojego występu. Zwykle jeżeli cokolwiek przyciągało uwagę, to w pierwszej kolejności ciekawie oświetlona scena (w tym roku prezentująca się naprawdę imponująco). Doda zadbała o wiele szczegółów, za co warto ją docenić. Jej performance został jednak zakłócony przez awarię mikrofonu, a ekipie technicznej nadzwyczaj długo zajęło zdobycie zapasowego urządzenia. Takie sytuacje to w Opolu niestety nie nowość. Ktoś powinien w końcu nad tym zapanować!

Pisząc o tegorocznym festiwalu warto wyróżnić koncert „Debiutów”, który w ostatnich latach zepchnięto na margines, podczas gdy już dawno można było z niego zrobić stosunkowo interesującą imprezę. Na szczęście ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i wyczuł, że promowanie młodych talentów naprawdę ma sens i dlatego też tym razem do tego koncertu należycie się przygotowano. Zgodnie z tradycją pojawił się na nim laureat „Szansy na sukces”, a właściwie laureatka – Małgorzata Janek. Artystka wypadłaby jednak lepiej, pozostając przy piosence, która zapewniła jej zwycięstwo w programie Elżbiety Skrętkowskiej – mowa o „Grawitacji” z repertuaru Justyny Steczkowskiej. Zobaczyliśmy także reprezentantkę miasta Opola oraz – przede wszystkim – finalistów programu emitowanego przez kilka miesięcy na antenie TVP 1, „Śpiewaj i walcz”. Kilka występów było naprawdę niezłych, dlatego też cały koncert postrzegam jako wartościowy. Sporą niespodziankę sprawił zwłaszcza zespół Zero Procent, wykonując kompletnie przearanżowaną, drapieżną wersję discopolowego hitu „Wolność” (znanego też jako „Niech żyje wolność”). Zwycięstwo przypadło w udziale Juliuszowi Nykowi, który pokusił się o własną interpretację przeboju legendarnej grupy Dżem„Sen o Victorii”. To był dobry występ, ale czy na pewno najlepszy?

Zawiodły za to tegoroczne „Superjedynki”, wręczane już po raz jedenasty (nie dziesiąty – jak twierdziła jedna z prezenterek tego koncertu, Paulina Chylewska). O ile sukces Agnieszki Chylińskiej był do przewidzenia, a wokalistkę uhonorowano nagrodą za przebój roku (i słusznie, bo czy nam się to podoba, czy nie, „Nie mogę cię zapomnieć” było najpopularniejszym polskim utworem ostatnich 12 miesięcy) i za album popowy („Modern rocking”), to aż 3 trofea (album rock – „9”, zespół i – o zgrozo – najlepszy występ podczas koncertu Superjedynek) dla grupy IRA nie mogą spotkać się z moim pełnym zrozumieniem i aprobatą. Jak dla mnie ostatnie dokonania wspomnianej kapeli są, delikatnie mówiąc, mało udane i nierzadko zahaczają o kicz. IRA nigdy nie była zespołem niszowym, ale ich komercyjność osiągnęła ostatnimi czasy chyba maksymalny pułap. Z kolei jej lider, Artur Gadowski, pod względem wizerunkowym wydaje się dziś (przynajmniej mnie) wyjątkowo mało wiarygodny. Jak tak dalej pójdzie, to panowie z IRY będą takim nowym Feelem. Zresztą, do tego miana chyba jeszcze bardziej otwarcie dąży Volver, czyli zdobywca statuetki za najlepszy debiut. O moim nie najlepszym odbiorze ostatniego przeboju tej grupy wspominałem już, komentując wyniki plebiscytu RMF FMna przebój lata. Niemniej nie sposób odmówić jej tego, że sporo w ostatnich tygodniach namieszała na rodzimych listach przebojów.

Na scenie pojawili się także hiphopowcy, chociaż z tego grona z wyróżnieniem opuszczał scenę jedynie Tede (wybaczcie, ale jego zachowanie w kilku momentach to wyraz braków w wychowaniu). To ciekawe, że tworząc osobną kategorię dla hip-hopu, nikt nie pomyślał o tym, żeby docenić również przedstawicieli wyjątkowo prężnie rozwijającej się polskiej sceny dance, która od kilku lat zapewniła nam pokaźną listę radiowych i dyskotekowych hitów. Kolejnym intrygującym zjawiskiem było dla mnie nie tyle samo zdobycie statuetki dla najlepszego wokalisty przez Stachursky’ego, co już sam fakt uwzględnienia go przy nominowaniu, biorąc pod uwagę, że w przeciągu roku wokalista nie wydał żadnego albumu i nie miał ani jednego przeboju. Nie zmienia to fakt, że publiczność bawiła się w najlepsze przy jego marnej wersji przeboju „Jedwab” z repertuaru Róż Europy (aczkolwiek warto zauważyć, że ta nowa wersja liczy sobie już grubo ponad 2 lata – tak jakby Stachursky nie miał w zanadrzu czegoś nowszego). Z kolei za najlepszą wokalistkę uznano (interesująco ucharakteryzowaną) Kasię Kowalską, która pokonała w tej kategorii Ewę Farną.

Przyznaję się, że ostatni koncert festiwalu, zatytułowany „Piosenka jest dobra na wszystko”, poświęcony twórczości Kabaretu Starszych Panów, całkowicie sobie podarowałem. Może i zestaw artystów wydawał się nieco ciekawszy (pojawiła się np. Renata Przemyk), ale i tak był to niewystarczający argument za tym, by poświęcić tegorocznej edycji festiwalu w Opolu kolejne godziny. Mam wrażenie, że niewiele straciłem – podobnie jak Wy, jeżeli nie oglądaliście ani minuty któregokolwiek z opolskich koncertów. Jestem głęboko zasmucony tym, że impreza o tak pięknym rodowodzie i ogromnym znaczeniu dla polskiej muzyki rozrywkowej spuszcza z tonu, tracąc nie tylko widownię, ale przede wszystkim swój prestiż i pozycję w corocznym kalendarzu polskich wydarzeń muzycznych. Najwyższy czas, żeby poważnie zastanowiono się nad profilem tego festiwalu i zainteresowano nim młodego odbiorcę. I błagam – nigdy więcej śpiewających aktorów z seriali!!!

PS Czy Was też irytował ten wyżelowany prezenter ze studia audiotele?

fot. logo XLVII Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (festiwalopole.com)