- Ranking wokalistek „Machiny”
Magazyn „Machina” w jubileuszowym, 50-tym numerze opublikował listę 50 najlepszych polskich wokalistek. Zestawienie może wywoływać liczne kontrowersje, zresztą jak większość tego typu rankingów. A przedstawia się ono następująco:
50. Paulina i Natalia Przybysz
49. Ewelina Flinta
48. Izabela Trojanowska
47. Kasia Wilk
46. Łucja Prus
45. Anja Orthodox
44. Mika Urbaniak
43. Mira Kubasińska
42. Anna Wyszkoni
41. Karin Stanek
40. Doda
39. Monika Brodka
38. Małgorzata Ostrowska
37. Grażyna Łobaszewska
36. Maria Peszek
35. Natalia Kukulska
34. Anna Jantar
33. Martyna Jakubowicz
32. Violetta Villas
31. Kasia Kowalska
30. Urszula
29. Aga Zaryan
28. Pati Yang
27. Beata Kozidrak
26. Reni Jusis
25. Sława Przybylska
24. Basia Trzetrzelewska
23. Justyna Steczkowska
22. Ania Dąbrowska
21. Maria Koterbska
20. Ewa Bem
19. Anita Lipnicka
18. Gaba Kulka
17. Renata Przemyk
16. Edyta Geppert
15. Hanka Ordonówna
14. Irena Santor
13. Zdzisława Sośnicka
12. Edyta Górniak
11. Krystyna Prońko
10. Edyta Bartosiewicz
9. Agnieszka Chylińska
8. Kora
7. Maryla Rodowicz
6. Anna Maria Jopek
5. Wanda Warska
4. Kayah
3. Urszula Dudziak
2. Ewa Demarczyk
1. Katarzyna Nosowska
Czytając powyższą listę nazwisk, można dojść do wniosku, że dla autorów tego zestawienia najważniejsza zdawała się być osobowość. Jak bowiem wytłumaczyć tu obecność np. Marii Peszek? Jeżeliby podjąć się ułożenia polskich piosenkarek wedle ich wokalnego talentu, potężny głos Edyty Górniak lokowałby ją bez wątpienia gdzieś w czołowej trójce, a taka Gaba Kulka – z całym szacunkiem dla niej – znalazłaby się jednak niżej niż np. bardziej zasłużona jazzująca Grażyna Łobaszewska. Na pewno zgodzicie się ze mną, że można mieć sporo zastrzeżeń do przedstawionego układu miejsc. Co więcej, w pięćdziesiątce zabrakło co najmniej kilku popularnych niegdyś albo nawet i obecnie wokalistek, którym talentu wokalnego bynajmniej odmówić nie można. Z grona współczesnych artystek brakuje mi tu Kasi Cerekwickiej. Jej monotonny repertuar może się komuś nie podobać, ale skoro znalazła się tu Doda, której muzyczne pieśni – jak się domyślam – przez redakcję „Machiny” doceniane są raczej w znikomym stopniu, także i dla Cerekwickiej winno się wygospodarować stosowne miejsce. Wielką osobowością sceniczną jest – jak mniemam – pominięta tu Halina Frąckowiak. Czy nie jest to dla niej obraźliwe, że wyprzedziła ją np. Anna Wyszkoni, czyli artystka, której wokal, choć może cieszyć ucho (mnie on jakoś nie uwodzi), do imponujących w moim odczuciu nie należy. Dla mnie ciekawsza zarówno pod względem wokalnym, jak i nawet osobowościowym, jest już prędzej Patrycja Markowska. A mówię to, nie będąc jednocześnie jej fanem. Idźmy jednak dalej. Niektórym może doskwierać brak w rankingu takich nazwisk, jak Hanna Banaszak, Halina Kunicka, Alicja Majewska, Anna German, Wanda Kwietniewska (z Wanda i Banda), Irena Jarocka czy Urszula Sipińska, a może i Eleni (nieuwzględnionych wokalistek tego pokroju jest oczywiście więcej). Moim zdaniem nieprzeciętnego talentu nie można odmówić także Ani Szarmach, Kasi Groniec, Kasi Stankiewicz czy Kasi Kurzawskiej z zespołu Sofa, a także nielubianej i niesłusznie obrzucanej przez wielu błotem, a moim zdaniem obdarzonej naprawdę niecodziennym i godnym uwagi głosem, Tatiany Okupnik.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie dla wszystkich artystek mogło się znaleźć miejsce w top 50 komentowanego rankingu. Jeżeli jednak zmieściło się tu kilka średniej klasy wokalistek, niemających wcale zbyt wiele do zaoferowania, myślę, że mam prawo wyrażać swoją dezaprobatę z powodu braku kilku innych, bardziej utalentowanych. W internecie znalazłem także wypowiedzi w stylu „gdzie jest Majka Jeżowska i Shazza?”. No cóż, szanując wkład tych wokalistek w rozwój polskiej muzyki dziecięcej (w przypadku pierwszej z nich) oraz disco-polo (drugiej), byłoby wielce krzywdzące dla wszystkich wymienionych przeze mnie wcześniej pań, gdyby jakąś „punktowaną” lokatę okupiłaby któraś z tych dwóch uroczych wokalistek. Zresztą, Shazza to jedna z ostatnich osób, która przychodzi mi do głowy, gdy rzuca się hasła typu „najlepsza” czy „talent”.
fot. okładka „Machiny” – nr 50 z 2010 r. (kozaczek.pl)
- MTV kontra Universal
W marcu obwieszczałem na blogu koniec ery MTV jako stacji muzycznej (wpis „MTV: reality killed the video star!”). Swoją decyzję o drastycznej redukcji emisji teledysków na głównej antenie MTV tłumaczyło m.in. tym, że zgodnie z obecnymi trendami klipy ogląda się w internecie. Smucić może więc wiadomość, na którą natknąłem się przed kilkoma dniami na portalu wirtualnemedia.pl. Otóż, MTV, propagujące oglądanie teledysków online, nie będzie już promowało na swoich stronach internetowych (a do MTV należą także inne serwisy muzyczne, np. vh1.com) klipów artystów nagrywających pod szyldem Universal Music Group. Dla jasności podam, że jest to – bagatela – największa na świecie firma zrzeszająca różne wytwórnie fonograficzne. Przykładowo, jedną z artystek, która nagrywa dla wytwórni należącej do Universalu, jest ekstremalnie popularna dziś Lady Gaga. To fatalne rozwiązanie jest skutkiem tego, że obaj dotychczasowi partnerzy biznesowi nie dogadali się co do warunków umowy. Oczywiście trudno wskazać w tym sporze jedynego winowajcę, jako że każdy zrzuca winę na drugiego. Czyja by to jednak wina nie była, efekt jest taki, że Universal wycofał ze stron MTV teledyski swoich podopiecznych. Negocjatorem ze strony tej potężnej firmy był należący do niej internetowy serwis o nazwie Vevo. Klipy, których w sieci za pośrednictwem stron MTV już nie zobaczymy, z pewnością obejrzeć można na stronie Vevo. O ile się nie mylę, to taka możliwość istniała już wcześniej – gdy MTV potrafiło jeszcze dojść z Universalem do porozumienia (rolą wspomnianego serwisu Vevo jest bowiem promowanie teledysków). Po raz kolejny sama nasuwa się myśl, że najważniejsza niegdyś stacja muzyczna na świecie z każdą kolejną decyzją zdaje się oddalać od tego, co powinno stanowić trzon jej egzystencji – tj. od muzyki.
Opisana sytuacja sprowokowała mnie do dalej idących refleksji. Przyznać bowiem muszę, że szalenie niepokoi mnie to, iż współczesna rzeczywistość niszczy coraz więcej symboli z dawnych lat. I tak np. dyktujące przed laty muzyczne trendy MTV obecnie właściwie już tylko od święta raczy nas teledyskami. Mający bogatą tradycję Sopot Festival nie mieści się w ramówce żadnej stacji, bo nie przyciąga tylu widzów, co „Ranczo” albo mecze piłki nożnej, a więc wszystkim szkoda na niego pieniędzy. W wielu popularnych stacjach radiowych stawia się już niemal wyłącznie na ilość słuchaczy, kosztem jakości, przez co antena zdominowana jest przez piosenki średniej klasy. A do tego dochodzi jeszcze fakt, że artyści, aby w ogóle zaistnieć, muszą albo się rozebrać, albo wystąpić w jakimś nędznym programie (do dziś nie mogę zapomnieć sceny, w której Szymon Wydra całuje się z foką) – bądź to w roli uczestnika, bądź jurora. A to wszystko to jedynie kilka pierwszych z rzędu przykładów, które przyszły mi do głowy. Aż strach pomyśleć, dokąd nas to wszystko zaprowadzi. Tak się teraz zastanawiam, czy nie lepiej byłoby się urodzić jakieś 10 lat później. Gdybym był od tę dekadę młodszy, nie miałbym okazji doświadczyć tych wszystkich – jak to wcześniej określiłem – symboli, nad których upadkiem tak teraz ubolewam i za którymi tęsknię. Z drugiej jednak strony, jestem szczęśliwy, że dane mi było w ogóle tymi wartościami się nacieszyć. Teraz mogę je co najwyżej dobrze wspominać, próbując się pogodzić z tym, że w dzisiejszych czasach najważniejsza jest masowość, a warunki bezmyślnie dyktuje ludziom pieniądz!