Co nowego w muzyce: single 5/2011

  • Sophie Ellis-Bextor „Starlight”

Muzyka Sophie Ellis-Bextor towarzyszy mi od czasu jej debiutanckiego „Read my lips” (a nawet dłużej, uwzględniając featuring u DJ-a Spillera w „Groovejet (if this ain’t love)”). Porcelanowa uroda tej pani, jej kuszący, chłodny wyraz twarzy, urzekający brytyjski akcent i plecak pełen przyjemnych dance-popowych melodii tworzą atrakcyjny produkt, który może nie zwala z nóg, ale niejednokrotnie potrafi przyprawić o nieco szybsze bicie serca. Do współpracy pięknej Sophie z DJ-em Arminem van Buurenem przekonywałem się stopniowo, by dopiero z czasem dostrzec, a raczej dosłyszeć, że „Not giving up on love” to nagranie, przy którym koniecznie należy testować wytrzymałość domowych głośników. Moimi ulubieńcami z bogatej już dyskografii Ellis-Bextor są ponadto: choćby radiowe „Murder on the dancefloor” (ileż to razy oglądałem ten kolorowy teledysk, w którym Bextor jawi się jako przebiegła, łasa na trofea kobieta), niesinglowe „If you go” czy niedawne „Bittersweet”. Z Sophie kojarzy mi się również moja młodzieńcza podróż do greckich Salonik w roku 2002, skąd wróciłem z pamiątkowym maxi singlem „Get over you” promującym album „Read my lips”.

W ostatnich tygodniach tajemnicza wokalistka dorzuciła kolejny powód, by darzyć ją sympatią. Jest nim utwór „Starlight”. Jego wersji krąży w sieci całkiem sporo. Ja myślę tu głównie o tej pochodzącej z wydanego przed momentem albumu „Make a scene”. Tego wydawnictwa słuchałem po raz pierwszy już kilka dobrych tygodni temu i wtedy rzeczony utwór nie przykuł mojej uwagi. Gdy jednak posłuchałem go ponownie, tym razem w samochodzie, odkryłem w nim magię, której wcześniej – nie wiedzieć czemu – nie zdołałem uchwycić. Piosenka furory na listach przebojów raczej nie zrobi, bo i na Sophie nie ma już od dawna takiego wzięcia, jak kiedyś, aczkolwiek osób, które nadal są pod urokiem Brytyjki, bynajmniej nie brakuje, więc i utwór całkiem niezauważony przejść nie powinien.

„Starlight” to subtelnie elektroniczny numer o stosunkowo przestrzennym brzmieniu, a to z kolei zapewnia słuchaczowi atrakcję w postaci efektu pochłaniania go wydobywającymi się z głośników syntetycznymi dźwiękami. Podobnie skonstruowanych piosenek jest wprawdzie setki, przypominam jednak o tym, że w przypadku Sophie dochodzą jeszcze rozliczne atuty, o których pisałem na wstępie. „Starlight” to jeden z tych utworów, których nie należy ograniczać do najniższych stopni skali głośności, bo tylko odpowiednie natężenie dźwięku zapewni nam ten cudownie relaksujący, transowy stan, w który – przynajmniej mnie – wprowadza najnowsza propozycja Mademoiselle E.B. (jak kilka lat temu, występując gościnnie u innego muzyka, wokalistka kazała się podpisywać). Nawet jeżeli piosence nie będzie towarzyszyło zainteresowanie ze strony polskich mediów, to ja na pewno będę jej słuchał jak zapaleniec…

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Sophie Ellis-Bextor „Starlight” (blogspot.com)

  • Kid Cudi „Marijuana”

Mimo że hiphopowi artyści nie królują w moich prywatnych statystykach, w 2010 roku pojawiło się kilka wydawnictw z tego nurtu, którym poświęciłem więcej uwagi, i dzięki temu mogę dziś cieszyć uszy co najmniej kilkoma dobrymi kawałkami. Doskonałym przykładem opisanego stanu rzeczy jest ostatni longplay Kid Cudiego – kolesia, który szybko zyskał moją sympatię. Słuchając jego muzyki, mam wrażenie, że raper ma do siebie zdrowy dystans, a w efekcie dzieli się ze mną dobrą energią. Czy w istocie jest to człowiek o takim usposobieniu, póki co nie dane mi było się przekonać… Być może przyjrzę się mu bliżej podczas sierpniowego Coke Live Music Festival, gdzie Kid Cudi ma pojawić się jako jedna z gwiazd zza Oceanu.

Na drugim koncept albumie rapera, „Man on the moon II: the legend of Mr. Rager”, wygrzebałem kilka kawałków, które do Kid Cudiego przekonały mnie jeszcze bardziej niż to, co znałem z wcześniejszego etapu jego kariery. Mój ulubiony moment krążka właśnie awansował do roli singla (przed miesiącem światło dzienne ujrzał teledysk do tego numeru). „Marijuana” – paradoksalnie – brzmi jednocześnie przygnębiająco i chilloutowo (czy nie tak właśnie może na człowieka działać narkotyk?). Wokal Kid Cudiego w refrenie poddany został efektowi „poszatkowanego” oddalania się i przybliżania (tak jakbyśmy nie mogli dostroić radia). Ponadto przez cały utwór towarzyszy mu wpadająca w ucho, prosta, fortepianowa sekwencja dźwięków. Niepokojąco i zarazem fascynująco komponuje się z tym słyszany momentami chór, przy którym mamy wrażenie, jakbyśmy byli w domu, w którym straszy. Charakteru tej piosence dodają z kolei gitarowe riffy. Nałożenie na siebie tych wszystkich płaszczyzn musiało dać intrygujący, a przede wszystkim udany rezultat. Dlatego też warto temu nagraniu przysłuchać się dokładniej. Notabene, już sam tytuł przyciąga, nieprawdaż?

(posłuchaj)

fot. okładka albumu: Kid Cudi „Man on the moon II: the legend of Mr. Rager”, z którego pochodzi utwór „Marijuana” (last.fm)