Chochlik.pl #6: Adele vs Andrzej Piaseczny, Kylie Minogue, polska muzyka w radiu

  • Chochlik #1: listy sprzedaży w wersji śniadaniowej

Serwis internetowy programu „Dzień Dobry TVN” – informacja z 20 lutego 2012 r. – pt. „Piaseczny zdeklasował genialną Adele” – dostępna pod adresem: dziendobry.tvn.pl/video/piaseczny-zdeklasowal-genialna-adele,105,newest,36021.html

Program „Dzień Dobry TVN” na swojej stronie ogłasza: „Najlepiej sprzedającą się płytą w Polsce była przez 55 tygodni płyta Adele. Była, bo teraz najlepiej sprzedaje się płyta »To, co dobre« Andrzeja Piasecznego”.

Brawo! Gratuluję kreatywności! Wystarczy z grubsza przejrzeć notowania OLIS, które dostępne są na stronie Związku Producentów Audio Video (tutaj: zpav.pl/rankingi/listy/olis/index.php), by przekonać się, że nic takiego nie miało miejsca. A jeśli „DDTVN” opiera się na jakichś innych zestawianiach (może własnych?), warto byłoby to zaznaczyć w tekście. Album „21” Adele w istocie jest w Polsce hitem sprzedaży – przypadło mu w udziale miano bestsellera minionego roku, wiele razy pojawiał się ponadto na szczycie tygodniowych zestawień, niekiedy królował również w podsumowaniach miesięcznych, ale jakbyśmy nie liczyli, wyniku równego 55 tygodni w żaden sposób nie otrzymamy.

fot. okładka albumu: Andrzej Piaseczny „To co dobre” (spotify.com)

  • Chochlik #2: hit globalny czy lokalny – co za różnica?!

Serwis muzyka.onet.pl – news z 1 stycznia 2012 r. – pt. „Utwór Kylie Minogue najczęściej granym hitem dekady” – dostępny pod adresem: muzyka.onet.pl/newsy/pop/utwor-kylie-minogue-najczesciej-granym-hitem-dekad,1,4986719,wiadomosc.html

Serwis wirtualnemedia.pl – news z 1 stycznia 2012 r. – pt. „»Can’t get you out of my head« hitem dekady” – dostępny pod adresem: wirtualnemedia.pl/artykul/can-t-get-you-out-of-my-head-hitem-dekady

Autorzy obu notek prezentują newsa tej samej treści. Jego trzon wygląda następująco: „Utwór »Can’t Get You Out Of My Head« Kylie Minogue okazał się najczęściej graną piosenką ostatniej dekady. Według zestawienia sporządzonego przez PRS For Music, w ciągu ostatnich 10 lat, piosenka była najczęściej prezentowana w radiu i wykonywana przez innych artystów na żywo”.

Wydaje się, że wszystko jest zrozumiałe i nie ma do czego się przyczepić. W obu newsach zabrakło jednak informacji, na jaką skalę prowadzone były badania. A można mieć co do tego poważne wątpliwości, jeżeli zwróci się uwagę na to, iż PRS For Music (gdzie PRS to skrót od Performing Right Society) to brytyjskie stowarzyszenie kompozytorów, twórców piosenek i wydawców (Polska ma np. ZAiKS), a skoro „brytyjskie” to ranking z dużą dozą prawdopodobieństwa ogranicza się do terytorium Wielkiej Brytanii. Tymczasem treść zacytowanych notek zdaje się sugerować, iż chodzi tu o wyniki globalne (aczkolwiek tego też należy się domyślić).

Na to, iż PRS For Music, publikując wyniki swoich badań, nie brało pod uwagę całego świata, a jedynie jego niewielki fragment (Wielką Brytanię), przede wszystkim wskazuje moim zdaniem 5. lokata zestawienia. Pojawia się na niej średnio popularny (i chyba dawno już zapomniany) w Europie (o Stanach nie wspominając) zespół Liberty X z singlem „Just a little”, który przebojem był głównie w Wielkiej Brytanii, a ponadto zaledwie w kilku innych regionach świata (w tym nie w USA). „Just a little”, będąc utworem raczej średnio rozpoznawalnym przez mieszkańców większości krajów świata, nie miałoby zbyt dużych szans na tytuł jednej z najczęściej granych w radiostacjach i coverowanych na żywo piosenek dziesięciolecia. Za to w Wielkiej Brytanii, z której pochodzi ta, nieistniejąca już formacja, jego popularność rzeczywiście mogła utrzymywać się mimo upływu lat.

Co więcej, pojawienie się na liście wydanego jeszcze w latach 90. XX wieku singla „Angels”, który największym przebojem był właśnie na Wyspach Brytyjskich, to moim zdaniem kolejny argument przemawiający za twierdzeniem, iż ranking PRS For Music nie obejmował całego świata. Wydaje mi się również, że piosenki, które nie są zbyt dobrze znane Amerykanom (a liczące ponad 300 milionów mieszkańców Stany stacji radiowych mają co nie miara, co z kolei miałoby z pewnością przełożenie na wyniki rankingu), raczej na wysokie lokaty liczyć nie mogły. Tymczasem w top 5 utwory z pozycji od 3. do 5. swoją popularnością USA nie objęły („Angels” było tam, sugerując się wynikami sprzedaży, umiarkowanie popularne).

Tak wyglądało top 5:

1. Kylie Minogue „Can’t get you out of my head” (2001)
2. Britney Spears „Toxic” (2004)
3. Robbie Williams „Angels” (1997)
4. Jamelia „Superstar” (2003)
5. Liberty X „Just a little” (2002)

Szukając informacji o tym przedsięwzięciu, bezpieczniej będzie sięgnąć do zagranicznych źródeł. Warto zauważyć, że są to źródła brytyjskie. Na przykład:

– tutaj: indianexpress.com/news/kylie-minogues-hit-single-named-song-of-decade/894737
– albo tutaj: huffingtonpost.co.uk/2011/12/31/kylie-minogues-song-top-of-noughties_n_1177470.html.

A tak na marginesie, można się zastanawiać, czy to, że jakaś piosenka była najczęściej graną w radiu i coverowaną na żywo kompozycją dziesięciolecia, jest równoznaczne z tym, że była „przebojem dekady” (cóż za szumne określenie)… Wiadomo, że jeśli idzie o liczbę emisji czy wykonań na żywo, piosenki z początku dekady miały o niebo łatwiej niż piosenki z końca tego okresu.

fot. okładka albumu „Fever” Kylie Minogue, z którego pochodzi jej największy przebój – „Can’t get you out of my head” (spotify.com)

  • Chochlik #3: (podobno) więcej polskiej muzyki; (na pewno) zbyt mało praktyki w czytaniu ustaw!

Serwis wirtualnemedia.pl – news z 2 stycznia 2012 r. – pt. „Rewolucja w polskim radiu: więcej polskich piosenek” – dostępny pod adresem: wirtualnemedia.pl/artykul/rewolucja-w-polskim-radiu-wiecej-polskich-piosenek

Autor tekstu pisze: „Od Nowego Roku w radiu będzie więcej polskojęzycznych piosenek”.

Otóż, polskich piosenek będzie tyle samo (a może nawet i mniej – jeśli stacje radiowe zaczną wykorzystywać zapis o premiowaniu nagrań debiutantów, o czym wspomnę poniżej). Różnica polega na tym, że nieco częściej, niż miało to miejsce w ostatnich latach, powinny być one grane w ciągu dnia. Zmienił się też okres rozliczeniowy – odpowiedni procent polskojęzycznych utworów musi pojawić się w stacjach radiowych w okresie 1 miesiąca, a nie – jak wcześniej – kwartału. Ostatecznie jednak wyjdzie na to samo. Liczy się bowiem rozłożenie akcentów. Wszystko dokładnie wyjaśniałem na blogu w poście „Felieton: Batalia o polską muzykę”, do którego Was odsyłam (i redaktora WM również). Znajdziecie go tutaj: muzykoblog.pl/Batalia-o-polska-muzyke.

Do tej pory – na mocy stosownych zapisów ustawy o radiofonii i telewizji – radiowcy mieli obowiązek wypełniania czasu antenowego polskimi utworami w takim wymiarze, by w jednym kwartale stanowiły one 33% czasu nadawania. Nie istniały jednak wymogi co do tego, w jakich godzinach należy owe polskie utwory prezentować, dlatego stacje radiowe najczęściej wypełniały wskazania ustawodawcy w nocy (twierdząc, że Polacy niechętnie słuchają nagrań rodzimych artystów, więc najbezpieczniej grać je w nocy, gdy naród śpi). Ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o RTV doprecyzowała przepisy. Art. 15 ust. 2 przedmiotowej ustawy przyjął następującą postać: „Nadawcy programów radiowych, z wyłączeniem programów tworzonych w całości w języku mniejszości narodowej lub etnicznej, lub w języku regionalnym (…), przeznaczają co najmniej 33% miesięcznego czasu nadawania w programie utworów słowno-muzycznych na utwory, które są wykonywane w języku polskim, z tego co najmniej 60% w godzinach 5-24”.

Zmienił się zatem nie tylko okres rozliczeniowy (1 miesiąc), ale przede wszystkim pojawiło się ograniczenie, że co najmniej 60% wykonywanych po polsku (a więc takie nagrania, jak „You may be in love” Blue Café czy „Just little bit” Roberta M nie „podpadają” pod to pojęcie) utworów słowno-muzycznych z tychże wymaganych w ciągu 1 miesiąca 33% musi pojawiać się za dnia.

ALE należy pamiętać o przepisie intertemporalnym, bowiem art. 9 ustawy z dnia 25 marca 2011 r. o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji oraz niektórych innych ustaw stanowi, iż:

„W latach 2012 i 2013 nadawcy programów radiowych, z wyłączeniem programów tworzonych w całości w języku mniejszości narodowej lub etnicznej, lub w języku regionalnym, w rozumieniu art. 19 ustawy z dnia 6 stycznia 2005 r. o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym (…), przeznaczają co najmniej 33% miesięcznego czasu nadawania w programie utworów słowno-muzycznych na utwory, które są wykonywane w języku polskim, z tego:
1) co najmniej 40% w godzinach 5-24, w 2012 r.;
2) co najmniej 50% w godzinach 5-24, w 2013 r.”.
(Dz.U. z 2011 r., nr 85, poz. 459, lex.pl/du-akt/-/akt/dz-u-11-85-459).

Tym samym próg 60%, o którym mówi znowelizowana ustawa, obowiązywać będzie dopiero od 1 stycznia 2014 r.

Wróćmy jednak do tekstu z wirtualnemedia.pl. Obecnie jego zasadnicza część brzmi: „Od Nowego Roku w radiu będzie więcej polskojęzycznych piosenek; w życie weszły zapisy ustawy medialnej, zgodnie z którymi nadawca ma obowiązek przez co najmniej jedną trzecią czasu antenowego w miesiącu emitować takie utwory, z czego większość w porze dziennej”.

Początkowo artykuł z WM wprowadzał czytelnika w błąd, gdyż podano w nim, iż nadawca ma obowiązek przez co najmniej 1/3 czasu antenowego w miesiącu emitować polskie utwory, z czego 60% w porze dziennej. Na ten błąd redaktora portalu zwróciłem uwagę nie tylko ja, ale również inni czytelnicy (gratuluję im czujności!). W istocie od tego roku, zgodnie z przywołanym przeze mnie przed momentem przepisem, polskojęzyczne utwory muszą stanowić co najmniej 33% miesięcznego czasu nadawania, z czego co najmniej 40% z nich musi być zagrana w porze dziennej. Przypominam, iż próg 60%, o którym błędnie informował portal WM, obowiązywać będzie dopiero od 1 stycznia 2014 r. Błąd po pewnym czasie został na szczęście poprawiony. Problem w tym, że zaktualizowana treść artykułu nadal jest niezgodna z prawdą (jest to jednak dużo mniejsza usterka). Redaktor WM informuje bowiem, iż większość polskich utworów musi być wyemitowana w porze dziennej. Nie trzeba kończyć klasy matematycznej, by dostrzec, że 40% z całości nie jest większością… Aby mówić o większości, musiałby być przekroczony próg 50%. Tym samym w newsie z portalu WM jeden poważny błąd zastąpiono innym – wprawdzie znacznie mniejszego kalibru, ale jednak w dalszym ciągu nie wszystko się tu zgadza. A na tym niestety nie koniec…

Redaktor WM w swoim artykule pisze ponadto: „W myśl nowych przepisów podwójnie ma być liczony czas nadawania utworów wykonywanych przez debiutantów. Za utwór premierowy ustawodawca uznał taki, od którego pierwszej emisji nie minęło półtora roku. Z kolei debiutantem w myśl ustawy jest wyłącznie artysta lub zespół muzyczny, który w ciągu tych 18 miesięcy po raz pierwszy wydał album lub singiel”.

Ustawodawca w przepisie, o który – jak sądzę – chodzi redaktorowi WM, nie definiuje „utworu premierowego”, lecz „utwór wykonywany przez debiutanta”. To nie jest to samo. Piosenka „Girl gone wild” Madonny jest obecnie jej utworem premierowym (premiera w RMF FM – 12 marca 2012 r.), a w żadnym razie nie jest to utwór wykonywany przez debiutanta (mniejsza z tym, że Madonna nie wykonuje go po polsku, a o polskie utwory w tej ustawie chodzi). Art. 15 ust. 2b znowelizowanej ustawy mówi dokładnie tak: „Za utwór wykonywany przez debiutanta uważa się utwór słowno-muzyczny wykonywany w języku polskim, który w danym okresie rozliczeniowym został rozpowszechniony w programie radiowym, a od daty pierwszego rozpowszechnienia nie minęło 18 miesięcy, przy czym za debiutanta uważa się wyłącznie artystę lub zespół muzyczny, który w powyższym okresie 18 miesięcy po raz pierwszy opublikował album zawierający utwory słowno-muzyczne lub pojedyncze nagranie utworu słowno-muzycznego”. Treść tego przepisu ma znaczenie w kontekście podwójnego liczenia czasu poświęconego na nadawanie utworów wykonywanych przez debiutantów. Redaktor WM nie zauważył jednak tego, że zapis premiujący utwory debiutantów dotyczy wyłącznie godzin dziennych, tj. czasu nadawaniach w godzinach 5-24, a to robi już pewną różnicę.

Na temat niezrozumienia przez część dziennikarzy treści znowelizowanej ustawy o RTV można by długo dyskutować. Sądzę jednak, że – przynajmniej na tym etapie – wystarczy, jeśli ograniczę się do powyższych uwag poczynionych w kontekście artykułu zamieszczonego na stronie, od której mam prawo oczekiwać prawdziwości przedstawianych na niej informacji (tak mi się przynajmniej do tej pory wydawało).