Ranking: 15 najgorszych „numerów jeden” lat 90. w Wielkiej Brytanii

Każdy naród żyje w odmiennych realiach i niekoniecznie podziela gusta innych nacji. Widać to, gdy prześledzimy notowania list przebojów z różnych zakątków świata. Piosenki niezwykle popularne w Hiszpanii nie zawsze muszą podobać się Niemcom, a amerykańskie produkcje nie muszą zostać ochoczo przyjęte przez Japończyków. Dobra znajomość realiów danego kraju pomaga nam jednak zrozumieć, dlaczego jakiś utwór odnosi w nim spory sukces, podczas gdy inne narody przechodzą obok niego całkiem obojętnie. Ja zawsze staram się mieć na względzie to, jakie są przyczyny lokalnej popularności jednych nagrań i braku zainteresowania drugimi, ale niestety nie zawsze udaje mi się znaleźć satysfakcjonujące wytłumaczenie.

Swoją specyfikę, jak każdy inny rynek fonograficzny, ma m.in. rynek brytyjski. Brytyjczycy do dzisiaj dają się zwieść urokowi plastikowych boysbandów (patrz: ostatnie sukcesy JLS) czy piosenkom pisanym pod kątem piłkarskich wydarzeń (patrz: „Three lions” Baddiel & Skinner & Lightning Seeds). Ostatnio prześwietliłem dokładnie wszystkie brytyjskie „numery jeden” z lat 90. i przekonałem się, że wiele z nich trafiło na szczyt, chociaż w innych krajach Europy w tym czasie słuchało się czegoś zupełnie innego. Celem mojego wpisu nie jest bynajmniej wykazywanie różnic między brytyjską listą przebojów a innymi zestawieniami, lecz wytypowanie najgorszych moim zdaniem piosenek z lat 90. XX wieku, które zawędrowały na szczyt The UK Singles Chart. Wstęp o odmiennych gustach nie jest jednak czysto przypadkowy. Sądzę, że moje niezrozumienie dla popularności niektórych nagrań wynika właśnie z tego faktu, że obserwuję brytyjski rynek z zewnątrz. Gdybym był bliżej, być może moje oceny byłyby inne.

Na sporządzonej przeze mnie liście 15 najgorszych brytyjskich „numerów jeden” lat 90. znajdują się wyłącznie takie piosenki, które moim zdaniem nie powinny być przebojami, a jeżeli już nie dało się tego uniknąć, to przynajmniej nigdy nie powinny pojawić się na najwyższej lokacie singlowego zestawienia. Ponadto w poniższej pechowej piętnastce większość stanowią nagrania, których popularność na Wyspach jest dla mnie pewnym zaskoczeniem (będącym z kolei skutkiem tego, o czym była mowa wcześniej), aczkolwiek sukces kilku pozostałych był logiczną konsekwencją pewnych znanych mi zjawisk/tendencji/trendów, a zatem był on w ich przypadku nieunikniony.

O miejsce w moim rankingu otarło się kilka produkcji, o których może jeszcze kiedyś coś więcej napiszę (część z nich, np. skoczne hity grupy Aqua, uratowały jednak pewne pozytywne skojarzenia z lat dzieciństwa, które nieco osłabiają mój sceptycyzm). W tym momencie chciałbym wyszczególnić jeden projekt, którego singlowe „numery jeden” nie były na tyle tandetne, by zostać przeze mnie wyróżnione w rankingu (chociaż niewiele im do tego brakowało), jednakże gdyby moje zestawienie odnosiło się do artystów z 1. pozycji, nie zaś do konkretnych utworów, tego wykonawcy na pewno by tu nie zabrakło. Mam na myśli duet Robson & Jerome, który w połowie lat 90. XX wieku wylansował kilka potężnych hitów na Wyspach, mimo tego, że na rynkach zewnętrznych był wówczas (i tak już pozostało) mało znany.

Sukces muzyki Robson & Jerome wynikał z popularności komediowego serialu, w którym obaj panowie grali pierwsze skrzypce, a do wydania na singlu jednego z ich utworów (coveru legendarnego już „Unchained melody”) namówił ich nie kto inny, jak Simon Cowell (ach, ta żądza pieniądza…). W wydane fizycznie na singlach piosenki duetu Brytyjczycy chętnie się zaopatrywali, chociaż muzycznie Robson & Jerome byli produktem raczej mało wiarygodnym. Staroświecka estetyka ich muzyki przyniosła im jednak duży sukces, który z perspektywy czasu wywołuje we mnie coraz większe zdziwienie. Nie polecam.

fot. okładka singla: Robson & Jerome „What becomes of the broken hearted/Saturday night at the movies/You’ll never walk alone” (spotify.com)

 

Top 15 najgorszych „numerów jeden” lat 90. na The UK Singles Chart

 

15. KWS „Please don’t go” – #1 w roku 1992 przez 5 tygodni

Najprawdopodobniej fanatycy tanecznych brzmień z lat 90. (które ja również dosyć lubię) będą grzmieć, że w gronie tak nędznych nagrań, jak te poniższe, pojawia się na pozór mało obciachowe „Please don’t go”. Tyle że monotonna linia melodyczna tego nagrania oraz nudna barwa głosu wokalisty tworzą średniej jakości, nieco denerwującą całość, która – jak się domyślam – zdaniem wielu wychodzi zwycięsko w bezpośrednim starciu z hitami „numer jeden” pokroju „Cotton Eye Joe” czy „Barbie girl”; jednakże w moim subiektywnym antyrankingu to starcie przegrywa i dlatego plasuje się w nim nadzwyczaj wysoko. Krótko mówiąc, to nie był materiał na przebój – nie rozumiem zatem, dlaczego się nim stał.

(posłuchaj)

14. Steps „Heartbeat” – #1 w roku 1999 przez 1 tydzień

Jeden z najmniej zapadających w pamięć, najbardziej bezpłciowych i pozbawionych jakiejś sensownej melodii „numerów jeden” brytyjskiego zestawienia sprzedaży singli w latach 90. Wszyscy wiemy jednak dobrze, że hype na jakiegoś artystę (przepraszam – miało być „wykonawcę”) jest w stanie zrobić hit nawet z takiej piosenki, która nie nosi znamion potencjalnego przeboju. Fortuna w końcówce ostatniej dekady XX wieku była dla zespołu Steps na tyle przychylna, a jednocześnie Brytyjczycy na tyle… głusi (?), że „Heartbeat” dołączyło do grona piosenek, które trafiły na Wyspach na szczyt Singles Chart. Należy jednak zauważyć, że „Heartbeat” wydano jako singiel z 2 stronami A (tzw. double A-side single), a drugą stroną A był w tym przypadku popularny, choć dosyć prymitywnie wyprodukowany cover szlagieru grupy Bee Gees – „Tragedy”. Domyślam się, że to właśnie ten utwór podciągnął sprzedaż podwójnego wydawnictwa.

Rozumiem to, że Brytyjczycy w którymś momencie zapragnęli własnej ABBY, ale nie musieli być aż tak ślepo zapatrzeni w poczynania szczerzących się do kamery, ruszających się jak pacynki i śpiewających proste, najczęściej discopodobne, niemodne melodyjki członków formacji Steps. Dużo lepiej od „Heartbeat” i „Tragedy” prezentuje się kolejny (na szczęście ostatni) brytyjski „numer jeden” w karierze Steps, tj. singiel „Stomp”. Nie oznacza to jednak, że utwór nie jest kiczowaty i plastikowy, bo te epitety do Steps pasują jak żadne inne. Rzeczone nagranie – w przeciwieństwie do „Heartbeat” – ma przynajmniej chwytliwy refren i łatwo zapisuje się w pamięci, a to warunki, które koniecznie trzeba spełniać, jeśli chce się być nową ABBĄ.

(posłuchaj)

13. Lou Bega „Mambo no. 5 (a little bit of…)” – #1 w roku 1999 przez 2 tygodnie

Ileż to imprez nie miałoby racji bytu, gdyby nie zagrano na nich „Mambo no. 5″… To – czego nie można powiedzieć o „Please don’t go” – był utwór, co do którego nie miałem wątpliwości, że musiał stać się przebojem. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to wyjątkowo wkurzający numer, do którego odkąd pamiętam (no, może na początku było inaczej…), mam niezbyt pozytywny stosunek. I z tego, co mi wiadomo, nie jestem w tej kwestii osamotniony. Być może na pewnym etapie jego popularności niepotrzebnie się do niego zraziłem, ale trudno mi pogodzić się z faktem, że takim głupiutkim nagraniom udaje się wskoczyć na szczyt brytyjskiego zestawienia, a tym, które bardziej na to w roku 1999 zasługiwały, niestety nie wiodło się na tyle dobrze. Są jednak gorsze piosenki i tylko dlatego Lou Bega nie znajduje się w czołówce mojego zestawienia.

(posłuchaj)

12. Right Said Fred „Deeply dippy” – #1 w roku 1992 przez 3 tygodnie

Zespołu Right Said Fred nie sposób traktować poważnie. Nie inaczej jest z nagraniem „Deeply dippy”. Problem w tym, że single „I’m too sexy” i „Don’t talk just kiss” faktycznie były zabawne i słuchało się ich z pewnym dystansem, bez napięcia i frustracji. Natomiast wydane chwilę później „Deeply dippy”, mimo usilnych starań braci Fairbrass i ich współtowarzysza, pozbawione jest już tego świeżego, przyjemnie figlarnego charakteru. Piosenka jest nudna, szybko staje się przewidywalna i jest po prostu dużo słabsza od poprzedzających ją hitowych singli (a już samo „I’m too sexy” nie należy do nagrań, o których powiedziałbym: „to jest dobry kawałek!”). W tych okolicznościach 1. pozycja w brytyjskim zestawieniu pozostaje dla mnie zagadką.

(posłuchaj)

11. Vengaboys „Boom, boom, boom, boom!!” – #1 w roku 1999 przez 1 tydzień

Nie jest to wprawdzie najsłabszy kawałek w repertuarze tego holenderskiego kolektywu (trudno dziś uwierzyć, że były słabsze), ale z 2 brytyjskich „numerów jeden” Kim Sasabone, Denise Post-Van Rijswijk i ich dwóch (zupełnie nieprzydatnych) kolegów ten jest zdecydowanie gorszy (drugi to „We’re going to Ibiza”).

Dekada lat 90. to okres, w którym eurodance wyrósł na jeden z czołowych gatunków muzycznych, w znacznym stopniu definiujących tę epokę w muzyce. Niestety mimo tego, że żyłem w tamtym okresie i – do czego muszę się przyznać – nierzadko słuchałem eurodance’owych kawałków, już wtedy nie mogłem zrozumieć fenomenu tego projektu. Piosenki Vengaboys o niemal (bo eurodance dna dotknął dopiero kilka lat później za sprawą kilku fatalnych produkcji Cascady i Basshuntera) najwyższym stopniu tekstowo-melodycznej banalności i infantylizmu święciły triumfy na światowych listach przebojów, zapewniając grupie (dzięki Bogu na niezbyt długo) miano najpopularniejszego dance’owego zespołu na globie (chyba tylko Stany były mało zainteresowane „urokami” Holendrów).

„Boom, boom, boom, boom!!” świetnie oddaje estetykę, jaką obrało Vengaboys. Ta, jak i inne piosenki zespołu, miażdżyły tandetnym bitem, ogłupiającą melodią, ale dobry okres dla Kim i reszty któregoś dnia dobiegł końca. Cóż nam jednak z tego, skoro „Boom…” już zawsze będzie widniało na liście brytyjskich „numerów jeden”. Brrr!

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Vengaboys „Boom, boom, boom, boom!!” (spotify.com)

10. Baz Luhrmann „Everybody’s free (to wear sunscreen)” – #1 w roku 1999 przez 1 tydzień

Kolejny dziwny „numer jeden” z roku 1999. Gusta Brytyjczyków najwidoczniej przechodziły wtedy jakiś poważny kryzys. Idea połączenia recytacji z nienachalnym, pozostającym jedynie w tle podkładem, mimo że ciekawa, w moim odczuciu w tym przypadku nie zaowocowała niczym zachwycającym. Piosenka przypisywana australijskiemu reżyserowi, Bazowi Luhrmannowi, być może miała być spełnieniem jego pozafilmowych ambicji, tyle że można się zastanawiać, czy to w ogóle jest piosenka!?! Muzyka zeszła tu zupełnie na boczny tor, a zwracający się do mnie przez kilka minut męski głos (może to sam Wielki Brat?) nazbyt usypiająco przynudza. I jeszcze ten tytuł… Ja tego nie kupuję, Brytyjczycy jak najbardziej.

(posłuchaj)

9. Hale And Pace „The stonk” – #1 w roku 1991 przez 1 tydzień

Gdybym był posiadaczem singla z tym nagraniem, teraz musiałbym się zapaść gdzieś głęboko pod ziemię. Brytyjczycy faktycznie mają specyficzne poczucie humoru, skoro dają się nabrać na takie – wybitnie mało zabawne – produkcje. Nigdy nie przepadałem za jajcarskimi piosenkami a’la Big Cyc, ale to, co zaserwowali nam komicy Hale i Pace (z – o zgrozo! – pomocą Briana Maya z Queen), przechodzi ludzkie pojęcie. A wydawać by się mogło, że takie „numery jeden” zdarzają się tylko w Niemczech… W tym repertuarze świetnie sprawdziłby się David Hasselhoff, nie sądzicie? 1. pozycję „The stonk” na Wyspach możemy jednak jakoś wytłumaczyć, bowiem piosenka była singlem charytatywnym. Ale nawet taki status singla nie zwalnia muzyka z moralnego obowiązku napisania nadającej się do czegokolwiek piosenki. A ta jest wyjątkowo do niczego.

(posłuchaj)

8. The Bluebells „Young at heart” – #1 w roku 1993 przez 4 tygodnie

Biesiada pełną gębą (pamiętacie „kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!”? – to chyba właściwy tok myślenia…). Stąd do piosenki chodnikowej rzut beretem. Holendrzy mają Hermes House Band, Austriacy – DJ-a Ötzi, a Brytyjczycy – szkocki zespół The Bluebells. Piosenka „Young at heart” renesans swojej popularności w roku 1993 przeżyła dzięki temu, że wykorzystano ją w reklamie Volkswagena. Skoro nawet takie quasi-ludowe przyśpiewki za sprawą reklamy mogą dotrzeć na brytyjski szczyt, to może aspirujący do miana międzynarodowych gwiazd polscy muzycy, którym na Wyspach zupełnie się nie wiedzie, powinni dostrzec w tym dla siebie jakąś szansę?

Cóż, singla z tym utworem nie wziąłbym nawet za darmo. Dziwię się Brytyjczykom, że tak chętnie przeznaczali na jego zakup swoje domowe fundusze. Im się tam faktycznie dobrze powodzi…

(posłuchaj)

7. Doop „Doop” – #1 w roku 1994 przez 3 tygodnie

Jaki tytuł, taka piosenka… Irytująca do n-tej potęgi. Jeżeli drażniło Was „We no speak Americano” i byliście przekonani, że nic bardziej wkurzającego nie da się nagrać, to dowód na to, że nie słyszeliście jeszcze „Doop”. Wykorzystany w tej piosence motyw muzyczny może funkcjonować jako tło w programie telewizyjnym (np. gdy chcemy pokazać humorystyczną scenkę albo gdy zwiększamy prędkość obrazu), ale w formie trwającej ponad 3 minuty piosenki „Doop” jest nie do przejścia. Jeśli jednak lubicie wkurzające melodie, „Doop” będzie jak znalazł!

(posłuchaj)

6. The Outhere Brothers „Boom boom boom” – #1 w roku 1995 przez 4 tygodnie

Komentarz przy piosence z pozycji 5.

(posłuchaj)

5. The Outhere Brothers „Don’t stop (wiggle wiggle)” – #1 w roku 1995 przez 1 tydzień

The Outhere Brothers to jeden z najgorszych (pseudohiphopowych) duetów w historii muzyki, a wchodzących w jego skład 2 osiłków (nazwisk nie warto wymieniać) nie wyróżniał ani głos, ani prezencja, ani nawet walory muzyczne, aby w jakikolwiek sposób zasłużyli sobie na sukces, który spadł na nich w roku 1995. Pozytywnie można co najwyżej odnieść się do faktu, że obaj panowie sami potrafią robić piosenki (jeden produkował, drugi pisał teksty). Marne to jednak pocieszenie, bo lepiej zostać rzetelnym w swym fachu monterem kadłubów okrętowych niż marnym muzykiem.

Jest na szczęście jakaś sprawiedliwość na tym świecie, bowiem sława The Outhere Brothers przeminęła jeszcze szybciej niż się zaczęła, a słuchaczom pozostał jedynie niesmak po idiotycznym „Don’t stop (wiggle wiggle)” i niewiele przyzwoitszym „Boom boom boom”. Zresztą, oba tytuły stanowią najlepszą wizytówkę muzyki zespołu.

(posłuchaj)

4. Manchester United Football Squad & Status Quo „Come on you Reds” – #1 w roku 1994 przez 2 tygodnie

Kibic piłkarski lubi śpiewać. Nieważne, czy ma do tego predyspozycje. Kto by się wszak przejmował brakiem wokalnego talentu, gdy ulubiony klub walczy o zwycięstwo? Toteż, aby kibice klubu Manchester United mieli co śpiewać, siedząc na trybunach, przygotowano dla nich coś na miarę hymnu – „Come on you Reds”. Piosenka stadionowa już z założenia nie może być dobra, a ta zagrzewająca MU do boju zdecydowanie dobra nie jest. A że ja do tego nie lubię piłki nożnej, to o większej wyrozumiałości z mojej strony absolutnie nie ma mowy…

(posłuchaj)

3. Bombalurina „Itsy bitsy teeny weeny yellow polka dot bikini” – #1 w roku 1990 przez 3 tygodnie

Jeśli zastanawialiście się, jak brzmi najdurniejszy tytuł piosenki, oto mój kandydat. Nagranie opatrzone taką, niewiele mówiącą, przydługawą nazwą musi brzmieć jeszcze prymitywniej niż pamiętne „Kaczuchy” i w istocie tak jest. Wakacyjny klimat tego kawałka może i jest w stanie poprawiać humor smutasom i zachęcać małe dzieci oraz niemieckich wczasowiczów do zabawy na przyhotelowym dancingu, ale jego 3-tygodniowego pobytu na szczycie najważniejszego europejskiego zestawienia sprzedaży singli nie da się racjonalnie wyjaśnić. Powstrzymajmy się zatem od wszelkich komentarzy i zrzućmy na ten fakt zasłonę milczenia.

Dodam tylko, że piosenka jest coverem utworu z początku lat 60., a ten również był „numerem jeden” – tyle że w USA.

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Bombalurina „Itsy bitsy teeny weeny yellow polka dot bikini” (music.apple.com)

2. Mr Blobby „Mr Blobby” – #1 w roku 1993 przez 3 tygodnie

Jeśli chcesz, żeby Twoje dziecko nie mogło spać po nocach, pokaż mu Pana Blobby’ego. Nocne koszmary gwarantowane. Co gorsza, brytyjscy rodzice swoje pociechy straszyli tym stworem w czasie Bożego Narodzenia roku 1993. Nie lepiej było kupić im rózgę?! Niezorientowanym powiem, że Mr Blobby wygląda jak skrzyżowanie tłuściutkiej parówki ze spasioną dżdżownicą chorującą na ospę (kropki mają tu jednak żółte zabarwienie). Zmutowane, wokalne wstawki Blobby’ego w jego hitowym kawałku przyprawiają słuchacza o mdłości, a z niego z samego czynią „wokalistę” gorszego nawet od Szalonej Żaby.

Brytyjczycy są jednak świadomi tego, że fakt, iż piosenka sygnowana imieniem różowego potwora (bo przecież nie maskotki) była przez kilka tygodni ich „numerem jeden”, mocno ich kompromituje i pewnie dlatego singiel „Mr Blobby” wybrany został swego czasu najgorszym bożonarodzeniowym singlem z 1. pozycji The UK Singles Chart. Jeżeli macie mocne nerwy, posłuchajcie tego numeru i obejrzyjcie teledysk. To będzie niezapomniane przeżycie!

(posłuchaj)

1. Teletubbies „Teletubbies say ‚Eh-oh!'” – #1 w roku 1997 przez 2 tygodnie

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórca Teletubisów niesłusznie założył, że rozwojowi małego dziecka sprzyjać będzie patrzenie na 4 przygrubawe, kolorowe i mamroczące coś pod nosem potworki, które momentami zachowują się jakby miały porażenie mózgowe. Ta ogłupiająca bajeczka okazała się wprawdzie telewizyjnym hitem, ale to nie pierwszy przypadek żenującego programu, który cieszył się dużym zainteresowaniem. Zważmy jednak na to, że potencjalny odbiorca tej bajki jest zbyt młody, by samodzielnie ocenić, czy to dla niego odpowiednia rozrywka. To tak naprawdę rodzice zdecydowali o sukcesie Teletubisiów. I to właśnie rodzice winni są tego, że superhipermegainfantylna piosenka opowiadająca o tym, jak Tinky-Winky, Dipsy, Laa-Laa i Po mówią „Eh-oh!”, stała się hitem „numer jeden” w Wielkiej Brytanii. Jakby tego było mało, singiel znacząco przekroczył sprzedaż rzędu 1 miliona kopii, trafiając do grona najlepiej sprzedających się singli w historii brytyjskiej fonografii.

Dzięki Bogu Teletubisie w kontekście The UK Singles Chart postrzegane są jako „one-hit wonder”, jakkolwiek dziwnie się czuję, zestawiając wspomnianego „artystę” z tym branżowym określeniem. To przykre, że lansuje się takie gnioty, by zarobić fortunę na rodzicach, którzy chcą sprezentować swoim pociechom sympatyczny (aczkolwiek niezbyt przemyślany) prezent. Słuchając piosenki Teletubisów, zaczynam akceptować Króliczka Titou, Krokodyla Schnappi i Bebe Lilly, bo Szaloną Żabę – za sprawą piętna odciśniętego na mojej psychice przez Pana Blobby’ego – już wcześniej zaaprobowałem. Ratujcie!!!

(posłuchaj)

fot. okładka albumu: Teletubbies „Teletubbies: the album” (spotify.com))

nagłówek – fot. okładka singla: Mr Blobby „Mr Blobby” (45cat.com)