Recenzja płyty: Craig David „Signed sealed delivered”

Craig David jest doskonałym przykładem artysty, który po udanym debiucie z albumu na album staje się coraz mniej znaczącą postacią w branży muzycznej. Jego debiutanckie „Born to do it” sprzed 10 lat było prawdziwą muzyczną petardą. Płyta śpiewającego melodyjne R&B na przemian z UK garage Brytyjczyka obdarzonego ciepłym, delikatnym, soulowym głosem z sympatyczną buzią rozchodziła się w mgnieniu oka, zwłaszcza w rodzimej Wielkiej Brytanii. Udało mu się nawet przebić na rynku amerykańskim. Ten sukces okazał się jedynie krótkotrwały. Każdy kolejny krążek Davida sprzedawał się coraz słabiej, a przebojów lansował mniej niż poprzedni. Może Brytyjczykowi brakuje charyzmy, a może jest to skutek braku pomysłu na siebie i swoją muzykę? Myślę, że jedno i drugie. Bez względu jednak na powód takiego stanu rzeczy jedno jest pewne – jeżeli Craig David chce choć w połowie odbudować swoją pozycję w muzyce popularnej, powinien nagrać coś świeżego, interesującego, zaskakującego, a takie bynajmniej nie jest jego najnowsze długogrające przedsięwzięcie. Tym razem artysta zaoferował nam coś opatrzonego, co ze świeżością wspólnego ma niewiele. Na warsztat wziął bowiem legendarne przeboje takich gwiazd, jak np. Otis Redding, Al Green czy Stevie Wonder. Zestaw 12 piosenek znajdujących się na tym wydawnictwie nazwano – najwyraźniej na cześć przeboju ostatniego z wymienionych panów – „Signed sealed delivered”.

Craig ma przyjemny głos, więc i całego longplaya artysty można spokojnie wysłuchać, nie torturując przy tym swoich uszu – tyle że nie wyniesiemy zbyt wiele z tej muzycznej podróży. Niektóre piosenki w jego wykonaniu brzmią niemrawo, bezbarwnie. Owszem, zdarzają się ciekawsze i całkiem fajne momenty, ale na dłuższą metę płyta najzwyczajniej nuży. Wokal Craiga, choć poprawny, do niektórych utworów chyba jednak nieszczególnie się nadaje. Udał się wokaliście nieco dynamiczniejszy od oryginału cover „All alone tonight (stop, look, listen)”, który pierwotnie wykonywał duet Diana Ross i Marvin Gaye (jako „Stop, look, listen (to your heart)”), choć nie ma już tej klasy, co pierwowzór. Tymczasem w swojej wersji przeboju Curtisa Stigersa, „I wonder why”, Craig przesadnie wibruje głosem, przez co całość wydaje się przedobrzona. Zresztą, jak ktoś zna oryginał, nie będzie miał żadnego problemu ze wskazaniem lepszego wykonania. I taki właśnie jest ten album – czasem brzmi trochę lepiej, innym razem zupełnie nieciekawie albo i nawet trochę irytująco, gdy artysta przeplata na siłę wydobywane z siebie wokalne wibracje z falsetem – tak jakby chciał nam się pochwalić, jaki z niego zdolniacha (a przypomina to raczej wokalne popisy uczestników „Idola”, którzy mają wprawdzie warunki głosowe, ale nie wiedzą jeszcze jak je właściwie spożytkować).

Brytyjczyk, biorąc się za klasykę, powinien był wiedzieć, że poprzeczkę stawia sobie bardzo wysoko. Wokalista niestety nie do końca podołał zadaniu, którego się podjął. Trudno bowiem doceniać go tylko za to, że się starał (a w jego szczere chęci akurat nie wątpię). Jedyny całkowicie nowy utwór na płycie, „This could be love”, także tego albumu nie ratuje, bo choć prawidłowo oddaje klimat całego longplaya (tak jakby również był jednym ze starych nagrań) i wypada nie najgorzej, nie robi na tyle dobrego wrażenia, żeby zapaść w pamięć na dłużej niż 5 minut.

Jedyną odskocznią od monotonni tego krążka (tyle że umieszczoną na samym jego początku) jest house’owy (!) singiel „One more lie (standing in the shadows)”, którego refren zawiera sample z przeboju „Standing in the shadows of love” wokalnego kwartetu z wytwórni Motown, The Four Tops. Piosenka poniosła totalną klęskę na listach przebojów, choć wcale nie jest gorsza od wielu współczesnych międzynarodowych hitów. Dziwić jednak może fakt, że to właśnie na niej oparto promocję (znikomą, ale jednak jakąś) tego wydawnictwa, bowiem cały album ma brzmienie zgoła odmienne.

Po przesłuchaniu całego „Signed sealed delivered” odnosi się wrażenie, że artysta, który zasłynął z takich hitów, jak „7 days”, „Walking away” czy „Rise & fall” (duet ze Stingiem), nie włożył w jego nagranie maksimum swoich możliwości. Wielka szkoda, że od tylu lat całkiem niezły wokalista nie robi żadnych postępów w swojej muzyce, miotając się a to między mieszanką popu i R&B, a to – całkiem niespodziewanie – wydając potem coś tanecznego, unikając przy tym podjęcia jakichś zdecydowanych kroków, by wreszcie pokazać światu na co go stać. Jego ostatnie dzieło razi swoją nijakością i brakiem odważnych (bardziej odbiegających od oryginałów) interpretacji poszczególnych kompozycji. Zamiast chować głowę w piasek, nagrywając płytę będącą pewnego rodzaju złotym środkiem, najwyższy czas stawić czoła nowym czasom i obecnym trendom, podejmując walkę o utraconego gdzieś po drodze słuchacza. A czas ucieka…
4,5/10

Lista utworów:
1. „One more lie (standing in the shadows)”
2. „Signed, sealed, delivered (I’m yours)”
3. „All alone tonight (stop, look, listen)”
4. „I heard it through the grapevine”
5. „Just my imagination”
6. „For once in my life”
7. „(Sittin’ on) the dock of the bay”
8. „Mercy mercy me”
9. „I wonder why”
10. „Papa was a rollin’ stone”
11. „Let’s stay together”
12. „This could be love”

nagłówek – fot. mało interesująca (niestety) okładka albumu: Craig David „Signed sealed delivered” (spotify.com)