Aaliyah: to już 11 lat…

25 sierpnia jest dla mnie dniem skłaniającym do refleksji. Co roku w tym dniu wspominam Aaliyah i jej muzykę, która w pewnym zakresie ukształtowała mój gust muzyczny. Może R&B nie jest gatunkiem, którego słucham dzisiaj najczęściej, ale jeżeli nabiera mnie ochota na to, by cofnąć się w czasie i sięgnąć po nagrania, które stanowią – przynajmniej dla mnie – klasykę tej estetyki z przełomu wieków, to właśnie na piosenkach Aaliyah zatrzymuję się na dłużej.

Trudny był to dla mnie moment, gdy raptem rok po tym, jak znalazłem artystkę, z której muzyką poczułem mocną, emocjonalną więź, dowiedziałem się, że właśnie mi ją odebrano. Jedyne, co mi pozostało, to wspominać Baby Girl (jak ją często nazywano), jej utwory oraz sygnalizować tym, którzy choćby w minimalnym stopniu liczą się z moim zdaniem i ufają moim muzycznym sugestiom, że Aaliyah była artystką, obok której nie należy przechodzić obojętnie – nawet jeżeli przestała już dla nas tworzyć.

To ostatnie w tym roku trochę się zdezaktualizowało. Okazuje się bowiem, że znaleźli się ludzie (wśród nich Drake), którzy postanowili odkopać nieznane nam do tej pory utwory w wykonaniu Aaliyah, dorzucając do nich odrobinę własnej inwencji twórczej i aranżacyjnych urozmaiceń, a w efekcie wypuścić nowy album nieżyjącej od ponad dekady (!) gwiazdy R&B. Niektórzy uznają, że takie działania są niedopuszczalne (dlaczego – powody można by mnożyć). Mnie jednak tak bardzo brakuje JEJ muzyki, że z chęcią (i pokorą!) przyjmę wszystko, w czym Aaliyah brała udział, a czego nie dane byłoby mi do tej pory usłyszeć.

Nie wiem, czy ta nowa płyta nawiąże jakkolwiek do poziomu muzycznego mojego ulubionego wydawnictwa sygnowanego imieniem „Najlepszej” (tak ponoć należy tłumaczyć imię „Aaliyah”). Jeżeli jednak ten album brzmieć będzie w taki sposób, jak wypuszczony kilka tygodni temu utwór „Enough said”, w którym obok Aaliyah słyszymy również wspomnianego Drake’a, jestem przekonany, że nie będę miał powodów do narzekań, a przedmiotowy krążek będzie poważnym kandydatem w walce o czołowe lokaty mojego rankingu na MUZYKO(B)LOGowy album roku. Zresztą, Drake, The Weeknd oraz Frank Ocean to jedne z niewielu postaci współczesnego urban, w których muzyce wyczuwam coś, co z dobrym rezultatem mogłoby ich połączyć z brzmieniem, wrażliwością i wokalną delikatnością Aaliyah, gdyby tylko dane jej było funkcjonować na rynku muzycznym w obecnych czasach. Niestety Aaliyah o tym, z kim nagrywa, nie może już zdecydować sama, ale na razie mam do Drake’a (pełniącego podobno rolę producenta wykonawczego jej nowego krążka) pełne zaufanie i wierzę, że on – jak mało kto – jest w stanie zadbać o to, by stylistyka, za którą zdążyliśmy się już stęsknić, mogła odżyć w tej zupełnie nowej rzeczywistości…

Pojawiły się ponadto informacje, że swój wkład w płytę planują mieć Missy Elliott i Timbaland, a ci przecież mieli z Baby Girl wiele wspólnego w czasach, gdy zachwycała się nią Ameryka, a później także reszta świata (to z Timbalandem Aaliyah nagrywała, gdy stała się gwiazdą światowego formatu). Życzyłbym sobie, by Timbaland podszedł do tej niecodziennej współpracy bardziej ambitnie niż zdarzało mu się to w ostatnim kilkuleciu.

fot. kadr z teledysku: Aaliyah feat. Timbaland „We need a resolution” (kingofthekoolkids.wordpress.com)

Dość jednak o tym, co przed nami. Dzisiejszy dzień, a właściwie już wieczór, jest czasem przeznaczonym do sięgania pamięcią do czasów, gdy Aaliyah była wśród nas, a R&B nie należało do grona gatunków, których słuchali tylko zapaleńcy. O jej śmierci piszę na blogu regularnie – rok w rok. Odsyłam Was zwłaszcza do mojego pierwszego wpisu z tej – niestety – grobowej serii, który ukazał się w listopadzie 2009 r. (nie mogłem opublikować go w 8. rocznicę śmierci artystki, ponieważ wtedy mój blog jeszcze nie istniał). A mowa o artykule:

„Księżniczka R&B: Aaliyah – muzyczne dziedzictwo tragicznie zmarłej artystki” (znajdującym się tutaj).
Tekst opublikowany został także na portalu netbird.pl, który zniknął już z wirtualnej rzeczywistości.

W 9. rocznicę śmierci Aaliyah wspominałem ją w poście zatytułowanym:
„In loving memory of Aaliyah…” (dostępnym tutaj), a wzbogaciłem go linkami do utworów, które każdy, kto chce poznać Aaliyah, powinien odsłuchać w pierwszej kolejności, tj.:

„I care 4 U” (jeden z najbardziej dołujących mnie utworów, jakie przychodzą mi do głowy)
„Try again” (największy przebój w karierze, mój przebój roku 2000)
„More than a woman” (jedyny jej brytyjski „numer jeden”)
„Rock the boat” (gdyby nie teledysk do tej piosenki…)
„Journey to the past” (nominowany do Oscara, soulowy motyw przewodni z pięknego filmu animowanego – „Anastazja”; Oscara otrzymało jednak „My heart will go on”)
„We need a resolution” (rok 2001 bez tego kawałka nie byłby dla R&B tak udany)
„Choosey lover (old school, new school)” („Old school”, gitara, klimat – genialne!)
„Miss you” (hołd dla Baby Girl – jeżeli widzieliście teledysk, będziecie wiedzieć, co mam na myśli)

Przed rokiem, w 10. rocznicę śmierci, ukazał się wpis pt.:
„10. rocznica śmierci Aaliyah” (do przeczytania tutaj).

W tym roku, dzięki temu, że pojawiła się nadzieja na otrzymanie od Aaliyah czegoś nowego, mogę pisać o niej z mniejszym bólem w sercu. Jego jednak nie da się całkiem wyeliminować, bo przecież nawet tuzin pośmiertnych płyt jej nam nie zwróci.

Jeżeli podobnie jak ja macie ochotę spędzić z muzyką Aaliyah trochę więcej czasu – dzisiaj, jutro, kiedykolwiek, poza wymienionymi wcześniej utworami proponuję posłuchać także:
„Age ain’t nothing but a number” (przyjemny slow jam)
„At your best (you are love)” (senny, acz rozprężający klimat; tę stylistykę – jak się wydaje – zaakceptować powinna Jessie Ware)
– „Back & forth” (początki bywają trudne – tego na pewno nie mogła powiedzieć Aaliyah, gdy tym singlem rozpoczynała swoją karierę wczesną zimą 1994 r.)
„The thing I like” (subtelny new jack swing)
„Never givin’ up” (leniwie, uspokajająco i stylowo; na „featuringu” Tavarius Polk)
„The one I gave my heart to” (z początku trochę naiwnie i ckliwie, ale i tak uroczo)
„Come back in one piece” (bardziej agresywny numer pochodzący ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Romeo musi umrzeć”, który Aaliyah wykonała w kolaboracji z raperem DMX)
„Are you feelin’ me?” (udana współpraca z Timbalandem, również z ery filmu „Romeo musi umrzeć”)
„Extra smooth” (motyw z tego numeru mógłby zastąpić ten znany z „Różowej Pantery”)
„Read between the lines” (kolejny po „Extra smooth” wciągający punkt krążka „Aaliyah” z roku, w którym Aaliyah nas opuściła)
„You got nerve” (wiele razy próbowałem ustalić, który z tych 3 – tj. „Extra smooth”, „Read between the lines” i „You got nevre” – utworów podoba mi się najbardziej; zwykle kończyło się na tym, że słuchałem ich wszystkich, jeden po drugim, a osąd przesuwałem w czasie; i tak już od 11 lat)
„What if” (świdrujący podkład to mocny punkt tej kompozycji)
„Don’t know what to tell ya” (utwór, który usłyszeliśmy już po śmierci Aaliyah; w kategorii „pośmiertne” nie może się równać z doskonałym, przejmującym „I care 4 U”, ale to również piosenka, którą od początku lubiłem)

ORAZ NOWOŚĆ:
„Enough said” (Aaliyah + Drake, anno Domini 2012; produkcja: Noah „40” Shebib; nie spodziewałem się – ani tego, że pojawią się jeszcze jakieś „nowe” utwory Aaliyah, ani tego, że ktoś, kto z Aaliyah za życia nie nagrywał, może ją tak dobrze „wyczuć”).

Dużo słuchania, ale zapewniam Was, że będzie to czas spędzony z „czarną”, wartościową muzyką – muzyką, do której wracać będę za rok, za lat 10, a nawet lat 50, o ile, oczywiście, dożyję tego momentu.

Zwieńczeniem wpisu niech będą słowa, którymi zakończyłem pierwszy blogowy post dedykowany Aaliyah. Mógłbym nimi kończyć swój wywód co rok…

„Nie zapomnijmy (…) nigdy o tym, że żyła kiedyś pewna młoda, piękna, niezwykle utalentowana dziewczyna z nowojorskiego Brooklynu, która – chociaż nie było jej dane cieszyć się tym życiem zbyt długo – uwierzyła, że można spełnić swoje marzenia, i dzięki temu w pełni wykorzystała swój niebywały potencjał, wyznaczając nowy kierunek gatunku określanego jako współczesne R&B, a ze swoich pięciu minut sławy uczyniła wieczność. Pomimo tego, że samej Aaliyah nie ma już pośród nas, jej dziedzictwo pozostanie z nami już na zawsze – przynajmniej ja głęboko w to wierzę”. Może nie jest ze mnie pisarz najwyższej klasy, ale to szczera wypowiedź… Miss U!

fot. Aaliyah (wp-images.emusic.com)