Felieton: Batalia o polską muzykę

W ubiegłym roku media od czasu do czasu donosiły nam o toczącym się boju o polską muzykę. W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego zrodził się bowiem pomysł, by jakoś zaradzić obranej przez większość polskich radiostacji taktyce prezentowania polskich nagrań przede wszystkim w godzinach nocnych, tj. między północą a 6 rano, gdy przeciętny Kowalski śpi i ani mu w głowie śledzenie playlisty jego ulubionej rozgłośni.

Ustawa o radiofonii i telewizji (a dokładniej art. 15 tejże ustawy) nakładała na stacje radiowe obowiązek, by polskie utwory słowno-muzyczne w ciągu jednego kwartału zajmowały co najmniej 33% czasu nadawania. Do tej pory akt ten nie ingerował jednak w to, w jakich godzinach polska muzyka miała być emitowana, dzięki czemu nasze rozgłośnie w ciągu dnia śmiało mogły bombardować nas muzyką gwiazd z zagranicy, a efekty pracy naszych rodaków na pierwszy plan wysuwały się dopiero w nocy. Polscy nadawcy takie zachowanie tłumaczyli w podobny sposób, powołując się najczęściej na wyniki badań, z których rzekomo jasno wynikać miało, że Polacy wolą słuchać zagranicznych kawałków. Ponadto szefowie muzyczni tychże stacji podnosili, że rodzime piosenki najczęściej są co najwyżej na średnim poziomie (tak jakby te najmocniej lansowane anglojęzyczne były zawsze Bóg wie jak udane), przez co muszą uznawać wyższość propozycji wykonawców spoza granic Polski.

Aby zmienić ten mało korzystny zapis dla śpiewanych po polsku utworów, początkowo planowano przymusić radiostacje do tego, by aż 3/4 czasu nadawania z tychże wymaganych 33% poświęcono polskiej muzyce w ciągu dnia. Z czasem wymóg ten obniżono do 60%. Zgodnie z nowym brzmieniem art. 15 ust. 2 ustawy o radiofonii i telewizji (prezydent RP nowelę podpisał 4 kwietnia br.): „Nadawcy programów radiowych, z wyłączeniem programów tworzonych w całości w języku mniejszości narodowej lub etnicznej, lub w języku regionalnym (…), przeznaczają co najmniej 33% miesięcznego czasu nadawania w programie utworów słowno-muzycznych na utwory, które są wykonywane w języku polskim, z tego co najmniej 60% w godzinach 5-24. Jak widać, zmianie uległ również termin rozliczeniowy, którym zamiast kwartału będzie teraz 1 miesiąc. Na tym jednak nie poprzestano. Do art. 15 dodano 2 dodatkowe ustępy, których treść może się okazać w pewien sposób zbawienna dla radiostacji niechętnych graniu polskiej muzyki w dużych ilościach w tzw. prime time. Zgodnie z ust. 2a: „Przy ustalaniu czasu nadawania w godzinach 5-24, o którym mowa w ust. 2, czas nadawania utworu słowno-muzycznego w tych godzinach wykonywanego w języku polskim przez debiutanta jest liczony jako 200% czasu nadawania utworu. Dopełnieniem tego przepisu jest ust. 2b stanowiący, iż: „Za utwór wykonywany przez debiutanta uważa się utwór słowno-muzyczny wykonywany w języku polskim, który w danym okresie rozliczeniowym został rozpowszechniony w programie radiowym, a od daty pierwszego rozpowszechnienia nie minęło 18 miesięcy, przy czym za debiutanta uważa się wyłącznie artystę lub zespół muzyczny, który w powyższym okresie 18 miesięcy po raz pierwszy opublikował album zawierający utwory słowno-muzyczne lub pojedyncze nagranie utworu słowno-muzycznego”. Znowelizowana ustawa weszła w życie w poniedziałek 23 maja br., lecz przepisy, o których tu piszę, obowiązywać będą dopiero od 1 stycznia 2012 r. (wbrew temu, co sugeruje wiele stron internetowych, których redaktorzy najwidoczniej nie doczytali znajdujących się na końcu ustawy przepisów intertemporalnych…). Do wyznaczonego przez nowelizację ustawy pułapu 60% (z wymaganych 33% dedykowanych polskojęzycznym utworom) będziemy jednak dochodzić stopniowo. Od stycznia przyszłego roku będzie obowiązywał próg 40%, od stycznia 2013 r. – próg 50%, a dopiero 1 stycznia 2014 r. polskie radiostacje muszą dostosować swoją ofertę muzyczną do progu 60%.

Nie da się ukryć, że giganci na rynku radiowym, nie licząc może stacji Polskiego Radia, zdecydowanie preferują muzykę wykonywaną w obcych językach – najlepiej w języku angielskim. Co więcej, usłyszenie, zwłaszcza na antenie RMF FM czy Radia ZET, piosenek polskich debiutantów niekiedy graniczy z cudem. Przeważnie obie wymienione stacje grają piosenki artystów już sprawdzonych i dobrze słuchaczom znanych. W ten sposób na antenę RMF FM łatwiej dostać się nowemu singlowi Kasi Kowalskiej niż propozycji zeszłorocznego debiutanta – The Boogie Town.

Owszem, na debiutantów czasem również zdarzy się nam natknąć (w Zetce w szczególności w sezonie festiwalowym, gdy stacja jest partnerem którejś z imprez). Najczęściej jednak nie jest to ich pierwszy singiel, lecz któryś z kolejnych. Weźmy za przykład Roberta M, który na polskiej scenie muzycznej intensywnie udziela się już od 2 lat (licząc od premiery singla „Free”), a RMF FM zainteresowało się nim dopiero teraz przy okazji singla „Just little bit”. Rodzi się zatem wątpliwość, czy polskie stacje radiowe faktycznie otworzą się na nową polską muzykę (a takie przecież jest jedno z założeń nowelizacji), czy może pójdą łatwiejszą drogą, zwiększając dzienną emisję ogranych już kawałków Kombii, Lady Pank czy Perfectu (pomimo tego, że granie debiutantów jest im liczone podwójnie).

Wracając jeszcze do „Just little bit” Roberta M, z tym utworem problem jest jeszcze innego typu. Piosenka ta, choć przypisywana jest polskiemu wykonawcy, zaśpiewana została w języku angielskim, a takich  nagrań nie można zakwalifikować jako „utworów słowno-muzycznych” wykonywanych w języku polskim. Na antenie RMF FM czy Radia ZET nagrań Polaków wykonywanych w innym języku niż polski nie jest jeszcze tak wiele, by należało się nad tym jakoś szczególnie rozwodzić. Większy kłopot będą mieć za to stacje typowo młodzieżowe pokroju Eski czy RMF MAXXX nastawione obecnie na granie muzyki imprezowej, a ta – jak wiadomo – coraz rzadziej wykonywana jest w języku Mickiewicza i Słowackiego (jednym z niewielu typowo tanecznych polskojęzycznych hitów w ostatnim czasie było „Nie mogę cię zapomnieć” Agnieszki Chylińskiej). Pojawia się zatem pytanie: czy stacje młodzieżowe mają zacząć na siłę lansować w prime time hity, których ich odbiorcy nie mają ochoty słuchać (zamiast zagrać anglojęzyczny kawałek Roberta M, który wśród młodych jest obecnie wyjątkowo popularny, będą puszczać mało rozrywkowy szlagier grupy Pectus)? Rozwiązaniem byłoby tu zachęcenie polskich muzyków nagrywających obecnie głównie po angielsku, by postawili na język polski. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż w muzyce house śpiewanie po angielsku zdecydowanie zwiększa szanse utworów wyprodukowanych przez Polaków na podbój europejskich dyskotek (patrzmy na przykład Rumunii), wymuszone nagrywanie piosenek w języku polskim może się okazać gwoździem do trumny tego gatunku (nie oszukujmy się, że świat z ochotą wysłucha nawet najlepiej wyprodukowanego kawałka, gdy zostanie on wykonany w mało strawnym dla innych nacji języku polskim). Chyba że polscy DJ-e nagle zaczęliby wszystkie single wypuszczać w 2 wersjach językowych – jedną przeznaczoną do polskich radiostacji, które mają obowiązek grać utwory polskojęzyczne, drugą do promocji poza granicami naszego kraju.

Ponadto zauważyć należy, że „utworami słowno-muzycznymi” nie są utwory polskich artystów nieposiadające tekstu. Pojawia się zatem niebezpieczeństwo, iż zmuszane do zwiększonej emisji polskiej muzyki w ciągu dnia radiostacje nie będą dawać szansy nagraniom instrumentalnym. Na stronach Polskiego Radia (tu) zwraca się uwagę, iż definicji ustawowej umykają nie tylko takie nowe projekty, jak np. Baaba Kulka, ale także kompozycje Chopina czy Krzysztofa Pendereckiego. Sądzę jednak, iż stacje gustujące w takiej muzyce (a jest ich raczej niewiele) wykażą się rozsądkiem i wymienieni twórcy w żaden sposób nie ucierpią w dobie nowego stanu prawnego (a zatem nadal będą grani).

Szef muzyczny RMF FM, odnosząc się do będącej wówczas jedynie na etapie projektu nowelizacji ustawy medialnej, powiedział portalowi wirtualnemedia.pl: „Założenie, że rozgrywanie na siłę piosenek, których słuchacze nie chcą słuchać, uratuje polską muzykę, jest błędne. Piosenka, która nie ma potencjału, żeby stać się przebojem, nawet odtwarzana parę razy dziennie, takim przebojem się nie stanie. Słuchacze i tak szybko się nauczą, gdzie znaleźć muzykę dla siebie, gdzie nikt ustawowo nie decyduje, czego i w jakich ilościach powinno się słuchać. Żeby słuchać swojej ulubionej muzyki, słuchacze przerzucą się na stacje internetowe, także zagraniczne, gdzie nie ma takich regulacji”. W tej wypowiedzi na pewno nie brakuje kilku słusznych spostrzeżeń. Z drugiej jednak strony nie jestem przekonany do tego, że wielokrotne odtwarzanie średnio udanej zdaniem słuchaczy (a więc posiadającej – idąc tym tokiem myślenia – wątpliwy potencjał) piosenki nie jest w stanie przekonać ich do niej. Weźmy za przykład przywoływane już w tekście „Nie mogę cię zapomnieć” Chylińskiej, które z początku większość uznawała za kompletny niewypał. Po zaledwie kilku tygodniach emisji ze zwiększoną częstotliwością w niemal wszystkich radiostacjach od Zakopanego pod Słupsk singiel zyskał miliony fanów, stając się największym obok „Chodź, przytul, przebacz” Andrzeja Piasecznego polskim przebojem 2009 roku. Tymczasem piosenka, która spodoba się nam po pierwszym przesłuchaniu, równie szybko może się nam znudzić i także zniechęcić nas do stacji, która bez opamiętania nam ją serwuję. Nie ma więc co demonizować i uogólniać. Wszędzie potrzebne są wyważone rozwiązania. Co więcej, nie obawiałbym się tego, że w krótkim czasie miliony Polaków sięgną po stacje internetowe, rezygnując z słuchania radia w tradycyjny sposób. W Polsce słuchanie radioodbiornika cały czas cieszy się dużą popularnością, zwłaszcza wśród kierowców, którzy stanowią sporą grupę słuchaczy (nie sądzę też, by to, że w ciągu godziny usłyszą nieco więcej polskiej muzyki, od razu miało większość z nich odciągnąć od stacji, która przeważnie towarzyszy im w czasie jazdy).

To oczywiście tylko niektóre problemy, które może rodzić wprowadzenie wymienionych powyżej zmian do ustawy o radiofonii i telewizji. Być może okaże się, że wszystkie te koszmarne wizje nie znajdą pokrycia w rzeczywistości i Polacy szybko przyzwyczają się do narzuconych im przez ustawodawcę zmian. Tym bardziej że w latach 90. polskiej muzyki w mediach było naprawdę sporo, dzięki czemu łatwiej było wyłapać coś wartościowego, więc i narzekań było znacznie mniej. Wiele zależy teraz od stacji radiowych – czy postanowią dać szansę młodym wykonawcom śpiewającym w ojczystym języku, czy wybiorą drogę na skróty i nadal będą nas męczyć tymi samymi hitami dinozaurów pop-rocka i to ze zwiększoną dzienną częstotliwością.

Wydaje się, że pomysł, aby wspomóc radzącą sobie nie najlepiej polską muzykę był szczytny (może jednak należało również zadbać o interesy artystów nagrywających po angielsku). Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że narzucanie pewnych rozwiązań rozgłośniom radiowym, które w dobie wolnej gospodarki rynkowej mają wszak prawo układać program według własnego widzimisię (sugerując się upodobaniami słuchaczy, do których kierują swoją ofertę muzyczną), nie jest najwłaściwszą drogą. Może lepiej pomyślmy o zwiększeniu funduszy przeznaczanych na rodzimą kulturę zamiast całą winę za kiepską kondycję naszej muzyki zrzucać na – co logiczne – nastawione na zarabianie pieniędzy (!) radiostacje, czyniąc z nich kozła ofiarnego.