Co nowego w muzyce: single 11/2014

Przed końcem roku przygotowałem 3-częściowy przegląd singli z ostatnich miesięcy, o których w większości wspominałem już na fanpage’u bloga na Facebooku. Prawie wszystkie z nich polecam. Kilku, a przynajmniej tego pierwszego z kolei – nie…

A-Base „Never gonna say I’m sorry”: Odpowiedzią na zespół ABBA było A*Teens. Teraz swoich naśladowców doczekała się inna szwedzka formacja. Oto A*Base, czyli – jak nietrudno zgadnąć – odpowiedź na Ace Of Base. Czy to może się udać? Odbiór tej produkcji (a może raczej „produktu”) utrudnia mi fakt, że nie przepadam za oryginalną wersją tego utworu (za to lubię dużą część tracklisty debiutanckiego albumu Ace Of Base), a ten cover na pewno lepszy od oryginału nie jest. Ten przypadek potraktujmy więc jako ciekawostkę muzyczną na wprowadzenie…

A-L-X „Timebomb”: Ten trwający blisko 3 minuty utwór tworzą 3 główne czynniki: podkład utrzymany w niezbyt szybkim, może nawet rozwlekającym się tempie, pozostające w tle gitarowe szarpnięcia i soulowe wokalizy Alexa Gardnera. To taka mniej wirtuozerska wersja Paolo Nutiniego (nawiasem mówiąc, również Szkota). Utwór „Timebomb” może w pamięć nie zapada (bardziej podobały mi się single: „Beautiful criminal” i „Allure”), ale jest w tym młodzieńcu pewien potencjał, a w „Timebomb” zarys stylu, który dopiero A-L-X rozwija.

A-Trak feat. Andrew Wyatt „Push”: Zamiast przebierać nogami z zimna, lepiej czynić to do jakiegoś skocznego numeru – choćby takiego. A supertaneczne „Push” rwie na parkiet z całych sił i to już od pierwszych dźwięków! A-Trak = DJ i producent, połowa duetu Duck SauceAndrew Wyatt = wokalista formacji Miike Snow. „Push” to doskonała propozycja na sylwestra i na wiele innych imprezowych okazji.

fot. okładka singla: A-Trak feat. Andrew Wyatt „Push” (nesthq-live.com)

Alle Farben feat. Graham Candy „Sometimes”: Po popularnym i brzmiącym podobnie do „Stolen dance” Milky Chance utworze „She moves (far away)”, za którym nie przepadałem (podobnie jak za „Stolen dance”), berliński DJ Frans Zimmer aka Alle Farben przygotował taneczne „Sometimes” (na szczęście niebędące bliźniakiem swojego poprzednika) posiadające refren, który wyjątkowo chodzi mi tej jesieni po głowie. Co prawda manieryczny wokal Grahama Candy’ego, który śpiewa, jakby miał przez cały czas ściśnięte gardło, nie jest jakoś w moim guście, ale energia i chwytliwość refrenu przygłuszyły mi te zakłócenia…

AQUILO „I gave it all” „Losing you”: Obie piosenki doczekały się teledysków, które po złożeniu w całość opowiadają jedną historię. Obie brzmią przygnębiająco. Obie mają w sobie ogrom przejęcia i emocjonalności. Walczący o zainteresowanie brytyjski duet AQUILO umieścił je na wydanej w grudniu br. EP-ce „Human”. Czas pokaże, czy pięknie się nam panowie rozwiną – oczywiście pod względem muzycznym.

Ariana Grande & The Weeknd „Love me harder”: Dzięki przestrzeni, jaką wytworzono w tej elektronicznej produkcji z ukrytymi w niej – pod grubą warstwą syntetyczności – elementami R&B (wzięcie The Weeknd do duetu do czegoś zobowiązuje!), trzeci singiel z albumu „My everything” nabrał odrobiny szlachetności, której na próżno szukać w dwóch wcześniejszych singlach panny Grande. Poprzednie single były może bardziej przebojowe (i obu także słucham), za to „Love me harder” jest w stanie bardziej wciągnąć mnie w głąb muzyki ową przestrzennością i skłonić do wyszukiwania niuansów. Niekoniecznie jest w tym zasługa samej Ariany, choć jeśli idzie o wokale, jej niewinnie brzmiący i odzwierciedlający jej metrykę głos sprawia, że utwór, który bez ogromu produkcyjnych trików straciłby zupełnie swój wyraz, zyskuje pewną lekkość, a słuchacz może odnieść wrażenie, że wokalistka śpiewając, lewituje. Ta sceneria dużo bardziej niż do „Break free” pasuje właśnie do „Love me harder”…

fot. AQUILO (tmrwmagazine.com)

Bastille vs. Grades „Torn apart”: Ubiegłoroczne „Of the night” stanowiło wskazówkę, że Bastille mają czasem do czynienia z dyskotekami. Tamten utwór, mimo inspiracji klasykami eurodance z lat 90., bliski był jednak ich stylowi zaprezentowanemu na debiutanckim albumie („Bad blood”). Za to aktualna propozycja Bastille, pilotująca mixtape „VS. (other people’s heartache pt. III)”, z dyskoteką ma już więcej wspólnego i, jak się okazuje, w tym wydaniu kapeli Dana Smitha również da się słuchać.

Belle And Sebastian „The party line”: Przeważnie byli sentymentalni, nostalgiczni, nastrojowi. Tutaj są taneczni i (nieprzesadnie) energetyczni! Psikus czy zapowiedź czegoś nowego? Na pewno zapowiedź nowego albumu – „Girls in peacetime want to dance”. W „The party line” szkocki zespół nie odwraca się zupełnie od swojego stylu. Pod płaszczykiem imprezowego numeru ukryto multum instrumentalnych „wrzutek”. Tu coś stuka, tam coś brzdęka.

Ben Howard „I forget where we were”: Kiedyś wydawało mi się, że ten pan przynudza. Ale w tym folkowo-rockowym, przejmującym singlu (pochodzącym z albumu o identycznym tytule) odkryłem kompozycyjne piękno, a Bena zacząłem traktować dużo poważniej.

Bipolar Sunshine „Daydreamer”: Adio Marchant delikatnie kłania się radiowej muzyce pop. Mam nadzieję, że jego aktualna propozycja, która pod tym względem jest chyba jego najprzystępniejszym jak dotąd singlem, nie umknie zupełnie uwadze radiowców.

Blonde feat. Melissa Steel „I loved you”: Panna Steel po raz drugi (przypomnę: Kove „Way we are”) świetnie sprawdza się jako osoba dostarczająca wokalu do klubowego bangera, a propozycja bristolskiego duetu Blonde z pewnością takim bangerem jest. I do tego deephouse’owym!

fot. Blonde (kaltblut-magazine.com)

BOKKA „Violet mountain tops”: 13 miesięcy temu rodzimy label NEXTPOP podarował nam debiutancki album czegoś, co nazwano BOKKA. Wśród miłośników niebanalnej muzyki zapanowała istna histeria. Cieszy mnie, gdy polscy wykonawcy wywołują wśród słuchaczy wielkie emocje, nawet jeżeli mnie te emocje niekoniecznie się udzielają – tak jak było to z albumem „BOKKA”. Ale być może nie słuchałem tej płyty uważnie… O zespole jednak pamiętam i z ciekawością czekam na ciąg dalszy tej tajemniczej historii. Jedno należy im przyznać – muzycznie zaciekawiają.

Brooke Fraser „Kings & queens”: W 2011 r. polskie stacje radiowe przez pewien czas intensywnie promowały lenkowo-jasonmrazowy singiel „Something in the water” pochodzącej z Nowej Zelandii Brooke Fraser. Niewielu pewnie wie, że wokalistka w listopadzie br. wydała nowy longplay pt. „Brutal romantic”, który jest jej czwartym albumem. 3 wcześniejsze w ojczyźnie Brooke dotarły na szczyt listy sprzedaży. Ten najnowszy póki co notowany jest na miejscu 6. Jednym z singli z „Brutal romantic” jest electropopowy utwór „Kings & queens”, któremu moim zdaniem warto dać szansę i pozwolić mu płynąć falami eteru. Bardziej podobają mi się zwrotki, w których lepiej słyszalny podkład fajniej się plącze, a Brooke dużo ciekawiej prowadzi swój wokal.

Bryan Ferry „Loop de li”: W „Loop de li” artysta cofa siebie i nas w czasie. Utwór równie dobrze mógłby znaleźć się na którymś z jego wydawnictw sprzed 3 dekad. Romantyzmu tej średnio szybkiej piosence dodaje wybrzmiewający gdzieś w tle saksofon. „Loop de li” jest utworem, którym firmowany jest nowy album muzyka – „Avonmore”, nad którego brzmieniem czuwał Rhett Davies, wieloletni współpracownik Ferry’ego-solisty i Ferry’ego-członka Roxy Music. Z tymi panami chętnie wybiorę się na wycieczkę w czasie.

Christine And The Queens „Saint Claude”Radio ZET, najwyraźniej zachęcone sukcesem Indili, której singiel „Dernière danse” zaczęło grać na długo przed konkurencyjnym RMF FM, od grudnia próbuje wybadać potencjał innego wykonywanego po francusku utworu. Piosenka nosi tytuł „Saint Claude”, a wykonuje ją Héloïse Letissier występująca jako Christine And The Queens (nazwa kojarzyć się może m.in. z Florence + The Machine czy Marina And The Diamonds). Héloïse wydała w tym roku debiutancki album – „Chaleur humaine”, a w poprzednich 3 latach serwowała swoje EP-ki. Do tej pory supportowała m.in. WoodkidaLilly Wood & The Prick czy Lykke Li. „Saint Claude” jest jej najwyżej notowanym utworem we Francji a po obejrzeniu teledysku można odnieść wrażenie, że wokalistka lubi wzbudzać ciekawość. A ja ciekaw jestem na przykład tego, co wyjdzie Zetce z tego badania…

fot. Christine And The Queens (themostcake.co.uk)

CLMD feat. Sirena „Wild men”: Żwawo, energetycznie, elektronicznie i euforycznie, choć ja nie odbieram tego utworu jako naszpikowanego tym ostatnim elementem – tak jakbym odczuwał w nim nutkę czegoś wymagającego przeniknięcia. Ale pewnie opowiadam farmazony… „Create – Love – Music – Dream” – to hasło wywoławcze tworzy akronim norweskiego projektu CLMD.

Dutch Uncles „In n out”: Już teledysk do utworu „Flexxin” podpowiadał, że dla tej brytyjskiej formacji klipy są elementem dopełniającym całości, a ciało człowieka też może być pewnego rodzaju instrumentem. W wideo do „In n out” element ludzkiego ciała jako jednego z ogniw muzyki został jeszcze dobitniej wyeksponowany (i to w dosłownym tego słowa znaczeniu). Jeśli zaś chodzi o piosenkę – jak obejrzycie klip, ona sama do Was „przemówi”.

Edyta Górniak „Glow on”: Edyta swój aktualny singiel zaprezentowała, będąc gościem Marcina Wojciechowskiego w audycji „ZET na Punkcie Muzyki”. Ten sam trik zastosowała, promując „Your high”. Oba utwory wydano w ramach kontraktu artystki z wytwórnią Univeral Music Polska, a nad ich produkcją czuwał duet DUSTPLASTIC (Piotr Pacak i Michał Nocny). Podczas rozmowy z prowadzącym wokalistka swój nowy album zapowiedziała na początek 2015 r. Nie da się ukryć, że „Glow on” jest mniej przebojowe niż „Your high”, ale jest przy tym utworem elektronicznie subtelniejszym, wymagającym większego skupienia, bardziej nastawionym na kontemplację niż granie w tle. A ja chętnie poddaję się takim zabiegom.

Flyte „Light me up”: Londyńczycy z Flyte przypominają mi w tym kawałku australijski zespół Crowded House. Ich piosenka nie brzmi jak radiowy killer według dzisiejszych standardów, ale jest na tyle melodyjna, że mogłaby się sprawdzić się jako radiowy track. Wystarczająco zachęcający wydaje mi się już sam wstęp, choć to raczej refren przesądza o radiowym potencjale.

George Maple „Talk talk”: W jej głosie słychać pewne podobieństwo do Jessie Ware, a w jej stylu jest coś, co stawia ją w jednym rzędzie z wokalistkami pokroju BANKS czy Indiana. Warto zatem tę panią obserwować. Mnie bardziej podoba się jednak dynamiczniejsze, choć równie tajemnicze, „Vacant space”. Taki tytuł nosi również EP-ka, na której znajdziemy oba utwory.

fot. George Maple (interviewmagazine.com)

George The Poet „1,2,1,2”: Nauka tańca i odpowiedniej motywacji z Jerzym Poetą. O co chodzi? Sprawdźcie! Na fitnessy i inne akrobacje jak najbardziej „1,2,1,2” się nada.

Giorgio Moroder „74 is the new 24”: Aktualny singiel pioniera elektronicznego disco mógłby znaleźć się na ścieżce dźwiękowej do filmu „Tron: dziedzictwo”, którą w 2010 r. z niezłym skutkiem sprezentowało nam Daft Punk. Aczkolwiek „74 is the new 24” ma w sobie więcej bitu i tanecznego charakteru niż większa część rzeczonego soundtracku. Można powiedzieć, że Moroder w tym prędkim utworze rzuca się za kimś w pościg, na co zresztą zdają się wskazywać użyte w klipie wizualizacje. Cóż, dla niektórych wiek nie stanowi żadnej przeszkody w tym, by tworzyć muzykę w duchu wyjątkowo syntetycznych brzmień.

Gorgon City feat. Jennifer Hudson „Go all night”: Rok 2014 w muzyce klubowej upływa pod znakiem deep house’u, także w moich głośnikach, co będzie mało odzwierciedlenie w rocznym blogowym rankingu singli. „Go All Night” jest wedle mojej oceny bardziej wyraziście dyskotekowym numerem niż 2 wcześniejsze single Gorgon City, które były pod tym względem o jeden poziom mniej „deep”, i mnie ten kierunek się podoba. Piosenka wspiera promocję wydanego w październiku br. debiutanckiego albumu wyspiarskiego duetu – „Sirens”. Gościnnie na wokalu pojawia się Jennifer Hudson – artystka z mocnym, czarnym wokalem, które z muzyką taneczną przeważnie świetnie się komponują (i tak jest w tym przypadku). Warto wspomnieć, że na tegorocznym albumie Jennifer, „JHUD”, znajdziemy utwór „I still love you”, gdzie wokalistka także łączy siły z Gorgon City. A skoro już przeszliśmy do ciekawostek, to dodam, że współtwórczynią „Go all night” jest Kiesza, a za wideo odpowiada projekt o nazwie Roboshobo. Jest przy czym potańczyć!

fot. okładka singla: Giorgio Moroder „74 is the new 24” (pitchfork.com)

[C.D.N.]