Co nowego w muzyce: single 6/2014

Zapraszam na ciąg dalszy przeglądu zagranicznych singli z 2014 r. – w większości wydanych wiosną. Poprzednia część wpisu do przeczytania tutaj.

okładka singla „Midnight on the hill” Maxïmo Park

Maxïmo Park „Midnight on the hill”: Drugi singiel z tegorocznego albumu „Too much information” brytyjskiej kapeli, której muzyką zainteresowałem się dopiero teraz. Melodyjny, rockowy kawałek na dobre rozpoczęcie dnia i równie dobre rozpoczęcie blogowego wpisu!

Monarchy „Living without you”: Pamiętacie duet Monarchy? Doceniłem go w 2011 r. za debiutancki album „Around the sun” oraz pilotujący to wydawnictwo singiel „I won’t let go”. Pozytywnie oceniłem również zeszłoroczną współpracę zespołu z Ditą von Teese przy singlu „Disintegration”. Pod koniec kwietnia Monarchy podzielili się z fanami swoim nowym singlem – „Living without you”. Piosenka z początku nie jest tak agresywnie electropopowa, jak „Disintegration” – można by nawet sądzić, że zmierza w kierunku elektronicznej ballady. Ale im bliżej końca utworu, tym elektronika zdaje się coraz intensywniej na nas napierać, aż w końcu zdecydowanie bierze górę i robi się zanadto hałaśliwa. Nie jest to z pewnością utwór, który poprawi status zespołu. Nie sądzę też, bym ja czuł szczególną potrzebę, by często w tym roku do niego wracać. Pewne jest jednak to, że nadal zespołowi kibicuję (choć bez „napinania się”) i z ciekawością wyczekuję nowego albumu. Piosenka na atrakcyjności zyskała dzięki teledyskowi. Dziwnemu i ciekawemu. Jest białogłowa, klatka, dużo symboli, cieczy i figur geometrycznych, są psy, puchacze i nie najlepiej potraktowana ryba. Sprawdźcie sami.

MØ „Slow love”: Jak słychać, nie tylko czarownice potrafią czarować. Magiczny, przestrzenny, ezoteryczny, z subtelnie chłodną elektroniką – taki oto singiel promuje obecnie debiutancki album MØ pt. „No mythologies to follow”. Wokalistka brzmi tu jak głos z zaświatów!

okładka albumu „No mythologies to follow” MØ

Nick & Knight „Just the two of us”: Mimo że boysbandy Backstreet Boys i New Kids On The Block nadal istnieją, Nick Carter (BSB) oraz Jordan Knight (NKOTB) zdecydowali się na poboczny projekt i… założyli duet! Amerykańska premiera albumu „Nick & Knight”, nagranego przez obu panów, zaplanowana została na 2 wrzesień br. Album promuje utwór „Just the two of us”, który posłuchać można choćby z czystej ciekawości (a ja właśnie dlatego o nim wspominam). Piosenka utrzymana jest w stylistyce nawiązującej do funky i disco z przełomu lat 70. i 80. XX w., po którą od ubiegłego roku (głównie za sprawą sukcesu „Get lucky” Daft Punk) coraz częściej sięgają gwiazdy pop i R&B (na pewno takich kawałków w drugiej połowie roku pojawi się jeszcze całkiem sporo). Wydanie płyty zostanie wsparte trasą koncertową po USA i Kanadzie. Do Polski Nick & Knight raczej nie wpadną… Wokaliści współpracowali już wcześniej, tyle że odbywało się to w ramach działalności zespołowej. BSB i NKOTB w latach 2011-2012 odbyli bowiem wspólną trasę koncertową jako supergrupa NKOTBSB. Ponadto w 2011 r. wydali album o takim samym tytule, na którym znalazło się po kilka przebojów z repertuaru każdej z grup oraz 2 wspólnie nagrane utwory wraz ze specjalnym remiksem pt. „NKOTBSB mashup”.

Redlight feat. LOLO „Cure me”: Bristolski DJ i producent Redlight jest na moim radarze od dwóch i pół roku. Przez ten czas zdążył wypuścić kilka tanecznych singli, które na jakiś czas się do mnie przyklejały. W najnowszym singlu „Cure me” (z wokalistką LOLO na „featuringu”) sięga po nieco letargiczny deep house, który w tym roku sprawdził się już doskonale w kawałku „My love” Route 94 – niedawnym brytyjskim „numerze jeden”, promowanym obecnie m.in. na antenach RMF FM i RMF MAXXX. Zresztą, w podobnym czasie wyszedł równie uzależniający singiel Redlighta pt. „36” (feat. Lotti), który jednak sukcesu nie odniósł…
Redlight miał już kilka, powiedzmy, prawie-że-przebojów na Wyspach Brytyjskich. Nie jestem przekonany, czy „Cure me” polepszy jego notowania, ale ja mu na pewno kibicuję, zwłaszcza że na 6 kolejnych jego singli lubię 5, co jak na DJ-a jest wynikiem zdecydowanie rzadkim.

okładka singla „Cure me” Redlighta i LOLO

RHODES „Your soul”: Brzmiące najpełniej o późnej porze, nastrojowe i łagodne nuty (w refrenie nabuzowane jednak emocjami) serwuje w swoim nowym singlu niejaki RHODES, który uspokajał mnie jesienią utrzymanym w podobnie lirycznym tonie singlem „Raise your love”.

Rita Ora „I will never let you down”: Co prawda nie jest to najbardziej wyrafinowany pop znad Tamizy, jaki w tym roku słyszałem, ale stworzony przez Calvina Harrisa singiel niesie ze sobą dawkę optymalnej, bo mało nachalnej i przyjaznej radiowym playlistom, energii, która przez krótki czas popychała mnie do tego, by pamiętać o tym numerze podczas tworzenia rowerowej playlisty. Podoba mi się charakterystyczny hook (stylizowany na riff; a może to po prostu jest riff?), który przeprowadza nas przez wszystkie zwrotki, rozwijając się w refrenach. Calvin wykazał się w tym utworze pewną powściągliwością, dzięki czemu gdy słucham aktualnego singla Rity Ory, nie mam wrażenia, że to w istocie nowy singiel jej producenta.

Röyksopp & Robyn „Do it again”: Norweski duet i szwedzka wokalistka spotykają się wprawdzie nie po raz pierwszy, ale tym razem jest to współpraca na większą skalę. Singiel „Do it again” stanowił jedną z tajemniczych zapowiedzi 35-minutowej EP-ki o takim samym tytule, która swoją premierę miała w drugiej połowie maja. O ile późniejszy singiel „Sayit” jest jak dla mnie za bardzo robotyczny, siermiężny i agresywny, w „Do it again” udało się tworzące go połamane, syntetyczne dźwięki połączyć z tanecznym zacięciem i stworzyć w ten sposób electropopowy numer, który może funkcjonować w mediach jako typowa piosenka. „Sayit” to już bardziej pewien eksperyment, muzyczne tło (choć, jak sądzę, nazbyt masywne i mięsiste, by z poziomu tła nie wychodzić po chwili na pierwszy plan, przytłaczając wszystko dookoła).

Saint Raymond „Everything she wants”: Pochodzący z Nottingham Callum Burrows, pseudonim artystyczny Saint Raymond, o którym po raz pierwszy pisałem na blogu w sierpniu 2013 r. przy okazji singla „Letting go”, przyszykował na wiosnę kolejny singiel, po który przez kilka tygodni sięgałem bez jakiegokolwiek przekonywania siebie do tego, że warto to uczynić. Lekka i dziarska, gitarowo-popowa, melodyjna piosenka „Everything she wants” pilotuje EP-kę „Ghosts” (wydaną w maju). Równie dobrze mogliby ten numer nagrać panowie z Two Door Cinema Club (uważni czytelnicy wiedzą, że takie sformułowanie nie pojawia się na blogu po raz pierwszy). W związku z premierą EP-ki piosenka po czasie doczekała się teledysku. Niezbyt kosztownego – należy zaznaczyć. Jeżeli ktoś słuchał wcześniej wersji bez teledysku a ma sprawne ucho, może odnieść wrażenie, że ktoś trochę pogrzebał w podkładzie. W istocie podkład na potrzeby klipu został nieznacznie zmodyfikowany (mimo że owe zmiany nie wydają mi się potrzebne). Ja nadal słucham wersji nieteledyskowej (posłuchaj). Bardzo fajny numer!

Saint Raymond

SecondCity „I wanna feel”: Ostatnimi czasy muzyka taneczna rhythmandbluesowymi samplami stoi! Le Youth w swoich 2 ostatnich singlach („C O O L” i „Dance with me”) samplował przeboje Cassie („Me & U”) i TLC („No scrubs”), Duke Dumont w swoim aktualnym singlu („I got U”) sięgnął po hit Whitney Houston („My love is your love”), tymczasem taneczna propozycja na majowe i czerwcowe tygodnie – singiel „I wanna feel” house’owego producenta o pseudonimie SecondCity – sampluje utwór „You’re makin’ me high” Toni Braxton. Pisząc o tym utworze na fanpage’u bloga, prognozowałem, że mamy kolejnego kandydata do czołówki The UK Singles Chart. Jak się okazało, „I wanna feel” w pierwszym czerwcowym notowaniu listy zameldowało się na szczycie! Szkoda, że nie udało się to żadnej z piosenek Le Youth… O przeboju Toni Braxton, który eksploruje w swoim singlu SecondCity, pisałem na blogu w cyklu „Zapomniane melodie” (#8 – tutaj).

Sophie Ellis-Bextor „Love is a camera”: W tę piosenkę dokładniej wsłuchałem się dopiero wtedy, gdy ukazał się nakręcony do niej, stylizowany na starodawny teledysk z trupio bladą, ale jak zawsze urodziwą Sophie. Jej brytyjski akcent, wrodzona (jak zakładam) elegancja i staranność w artykulacji słów świetnie komponują się z estetyką utworu, a jest to kręcąca się niczym pozytywka, gustowna kompozycja, przy której, co dla muzyki Mademoiselle E.B. nietypowe, można tańczyć walca – nie licząc ostatnich kilkudziesięciu sekund, w których sprytnie podkręcono tempo.

The 1975 „Robbers”: Szósty już singiel z długogrającego debiutu manchesterskiej kapeli. Być może piosenka nie odróżnia się nazbyt wyraźnie od kilku innych z albumu, ale eksponuje wszystkie te elementy, z powodu których chcę słuchać tego zespołu. Na razie nie czuję przesytu. Nie wiem, jak będzie dalej…

The Afghan Whigs „Algiers”: Liryczny singiel z albumu „Do to the beast”, czyli pierwszego od 16 lal longplaya zupełnie w latach 90. nieznanej mi grupy z Cincinnati – The Afghan Whigs. W maju zacząłem wsłuchiwać się w ten kawałek, coraz bardziej czując się zaabsorbowany emocjonalną muzyką i specyficznym, rozpaczliwym, męskim wokalem, który równie dobrze może być dla wielu elementem odpychającym. Mnie, jak widać, zaintrygował. Szkoda, że nie mogę tego powiedzieć o albumie.

okładka albumu „Do to the beast” The Afghan Whigs, z którego pochodzi singiel „Algiers”

The War On Drugs „Under the pressure”: Podszyty marzycielskim podkładem, jak na shoegaze przystało, utwór, który – wbrew tytułowi – pozwala na chwilę spuścić z siebie odrobinę powietrza. Być może partie wokalne, w tym przypadku bardziej mówione niż śpiewane, nie stanowią wyraźnego atutu tej kompozycji, ale nie odbierają jej bynajmniej tych walorów, które tu uwypukliłem. A może nawet jest w nich jakiś urok… Słuchając tego przydługawego utworu, tytuł albumu, z którego pochodzi – „Lost in the dream”, nie wydaje się zupełnie przypadkowy.

Tycho „Awake” + „See”: Scott Hansen, funkcjonujący w muzyce jako ambientowy projekt Tycho, odprężenia dostarcza mi w tym roku już nie po raz pierwszy. Najpierw czyniła to relaksująca kompozycja „Awake”, która – w ślad za tytułem – powinna towarzyszyć nam raczej o świcie, ale mnie przyjemnie się jej słucha również o zmierzchu. Następnie do rangi singla z tegorocznego albumu „Awake” podniesiony został dynamiczniejszy i również jedynie instrumentalny utwór „See”.

Washed Out „Weightless”„Paracosm”, czyli wydany w 2013 r. drugi album Ernesta Greene’a aka Washed Out, był dla mnie rozczarowaniem. Ale to najpewniej przez to, że chillwave’owy muzyk bardzo wysoko postawił sobie poprzeczkę swoim baśniowym i malowniczym debiutanckim longplayem „Within and without” (2011), który jest jednym z moich ulubionych albumów ostatniego pięciolecia. Tak się jednak składa, że w dzień premiery teledysku do „Weightless” potrzebowałem utworu brzmiącego właśnie w taki sposób, dlatego na fakt, iż Washed Out kontynuuje promowanie „Paracosm”, zareagowałem bardzo pozytywnie. Porelaksujmy się zatem przy rozmytym „Weightless”.

Wilkinson feat. Tom Cane „Half light”: Mocno ożywiająca propozycja dla ospałych w niezawodnej, jeżeli o ożywianie idzie, drumandbassowej stylistyce. Przyznać muszę, że nowy singiel londyńskiego producenta Wilkinsona dosyć wpadł mi tej wiosny w ucho, mimo że nie jest to melodyjny kawałek. Idealnie sprawdza się jednak w okolicznościach, w których muzyka ma „dać kopa”, pogonić, zmotywować. Sprawdzi się zatem przy zwiększaniu szybkości podczas jazdy na rowerze albo w czasie biegania. Numer promuje wydany jesienią roku minionego debiutancki album Wilkinsona pt. „Lazers not included”.

okładka singla „Half light” Wilkinsona i Toma Cane’a

RZUTEM NA TAŚMĘ

  • Arctic Monkeys „Snap out of it”: Na albumie „AM” część kawałków mnie nużyła. Z tym, wyśpiewanym przez Alexa Turnera z częstym u niego w mniej dynamicznych kawałkach zblazowaniem i nonszalancją, tak nie było. Wybór singla – popieram.
  • Ariana Grande feat. Iggy Azalea „Problem”: Słodziutka Ariana powoli i nieśmiało zaczyna nabierać rumieńców, ale czy przypadkiem jej aktualny „Problem” to nie zbyt łatwo nasuwająca się na myśl inspiracja „Talk dirty” Jasona Derulo?
  • Avicii feat. Adam Lambert & Nile Rodgers „Lay me down”: 2 największe przeboje z albumu „TRUE” były zbudowane na tym samym pomyśle. W tym przypadku zamiast przełożonego na dźwięki natchnienia odnalezionego na Dzikim Zachodzie otrzymujemy elementy funky i popularniejszego w popowym światku wokalistę – Adama Lamberta, którego wokal lubię. Może tylko gdyby przy refrenie Avicii zaproponował nam coś, czego już wcześniej nam nie serwował…
  • GusGus „Crossfade”: I znowu będzie nam wiało chłodem z Islandii. Elektroniczna formacja GusGus tym utworem zachęcająco rozpoczyna promowanie albumu „Mexico”.
  • Jamie xx „Girl”: Odrobinę mroczna, eksplorująca przestrzeń, wkręcająca i elektroniczna ta „Dziewczyna”.
  • Jennifer Lopez „First love”: Powrót do R&B nie przyniósł większego zainteresowania, toteż na singiel wydany tuż przed premierą albumu „A.K.A.” J.Lo (a może raczej jej team) wybrała singiel, który mieści się gdzieś pomiędzy R&B a electropopem, wyprodukowany przez Maxa Martina (od lat wypuszczającego przeboje taśmowo). Nie jest to numer, którym Jennifer wbiłaby fanów popu w fotele, ale jest OK. Oby jednak „OK” to nie było zbyt mało.
  • Kasabian „Eez-eh”: Słuchając takich dźwięków, czuję się jakbym patrzył przez kalejdoskop i widział w nim wiele różnych, cieszących oko obrazków, ale w zasadzie nic konkretnego. Niemniej takie wpatrywanie, nawet jeśli bezcelowe, może sprawiać wiele frajdy. Pomysłowy i swawolny ten początek ery albumu „48:13”.
  • Katy Perry „Birthday”: Radosny, inspirowany funky numer, przy którym można się aż zakrztusić pozytywną energią. Takie piosenki mają jednak to do siebie, że za którymś razem ów pozytyw przestaje się udzielać. Może dlatego, że jest wyreżyserowany.
  • Lana Del Rey „West coast”: Tajemniczy, niejednolity podkład, a przede wszystkim zachodzące w nim zmiany tempa stanowią nie tylko elementy wyróżniające tego utworu, ale i jego największą wartość. Brakuje jednak tego jednego, głównego magnesu. Aczkolwiek fajne jest to, że chociaż Lana nie ucieka od wypracowanej już stylistyki, proponuje jednocześnie coś nowego.
  • Little Dragon „Paris”: Skoczne numery to nie zawsze radosne numery. Ten, choć posępny i namaszczony niekonwencjonalnością szwedzkiego „Małego Smoka”, mógłby wypełnić parkiety, ale raczej nie te same, na których bryluje zespół Weekend.
  • London Grammar „Sights”: Wiele poruszających kompozycji zamieścili London Grammar na swoim ubiegłorocznym debiucie. Nie wszystkie jestem w stanie od siebie odróżnić. Kiedy jednak słyszę fragmenty albumu „If you wait”, np. w postaci kolejnych singli, nie mogę odmówić brytyjskiemu triu tego, że tworzy piękną, emocjonalną muzykę.
  • Lykke Li „No rest for the wicked”: Uduchowiona czy natchniona – trudno odgadnąć. W każdym razie nietuzinkowa i wzbudzająca zainteresowanie. Taka jest Lykke Li, czego wyraz daje np. w tym utworze.
  • Metronomy „Reservoir”: Prosta, pozbawiona jakichkolwiek dodatków, syntezatorowa melodyjka i męski, znudzony wokal bliski wokalowi Willa Butlera Arcade Fire. Jest w tym coś urzekającego.
  • Molly „Children of the universe”: Jedna z niewielu w ostatnich kilkunastu latach brytyjskich propozycji na Eurowizję, która moim zdaniem jest dobrą piosenką popową. Ale nawet z nią niewiele udało się Brytyjczykom na Eurowizji zdziałać.
  • Paolo Nutini „Let me down easy”: Stylowy, retrosoulowy singiel samplujący utwór Bettye LaVette (posłuchaj). Gdyby Paolo wziął do duetu Lisę Stansfield, piosenka od razu mogłaby trafić na jej ostatni album – „Seven”.
  • Pixie Lott „Lay me down”: Sięgnąłem po ten numer, nie oczekując niczego ciekawego, jako że Pixie od dawna niczego takiego mi nie dostarczyła. Ale podkład zrobił swoje! Taneczny, mało oszczędny retro pop.
  • Richard Marx „Whatever we started”: Ten sam pełen romantyzmu głos i całkiem zgrabna popowa piosenka utrzymana w klimacie „pospiesznej ballady”.
  • Small Black feat. Frankie Rose „Real people”: Pozornie beznamiętna, syntezatorowa propozycja idealna na wieczór – taki jest tegoroczny singiel formacji Small Black.
  • Twin Twin „Moustache”: Francuska propozycja na Eurowizję to przykład figlarnego, skocznego kawałka. Trochę zrobiło mi się go szkoda, bo wcale nie był aż taki bez wyrazu, jak można by przypuszczać, sugerując się wynikami tegorocznego głosowania. Mnie nawet względnie się spodobał.
  • Woman’s Hour „Conversations”: Uspokajająca, stonowana kompozycja londyńskiej formacji, która jeszcze piękniej prezentowała się w poprzednim singlu – „Her ghost”.

okładka singla „Lay me down” Pixie Lott