Co nowego w muzyce: single 12/2013

W poprzednim poście z cyklu „Co nowego w muzyce: single” (tutaj) pisałem o singlach:

Tomasz Makowiecki „Holidays in Rome”,
Britney Spears „Work bitch”,
Juveniles „Washed away”,
Patrycja Markowska „Wielokropek”,
Koobra feat. Joanna „Something real”.

Dzisiaj kolejna dawna singli z komentarzem. Miłego słuchania!

  • Pet Shop Boys feat. Example „Thursday”

Dojrzali panowie z Pet Shop Boys z jakichś powodów uznali, że warto byłoby połączyć siły z dżentelmenem skrywającym się pod pseudonimem Example. Owocem tej współpracy jest utwór „Thursday”, promujący album Electric”, do którego powstał teledysk z Szanghajem w tle. Słuchając tego przebojowego (zaiste!) numeru, myślę sobie, że kolaboracja z Example nie była wcale złym pomysłem, choć nadal dziwi mnie, dlaczego to akurat z nim Neil i Chris zdecydowali się nagrać kawałek. Czyżby deficyt bardziej inspirujących przedstawicieli młodego pokolenia chętnych na współpracę? A może to sam Example o tę współpracę – skutecznie – zabiegał?

Na moje ucho piosenka bliska jest muzyce, którą Pet Shop Boys święcili kiedyś triumfy na listach przebojów, co powinno stanowić zachętę, by spędzić choćby kilka minut z „Thursday”. Zresztą, cały album „Electric” brzmi jakby Neil i Chris nie byli już od dawna po pięćdziesiątce, a od szczytu ich popularności nie upłynęły co najmniej 2 dekady. Tyle że dzisiaj niewielu słuchaczy potrafi to docenić. Mnie ten kierunek odpowiada znacznie bardziej niż wynurzenia z wydanego rok wcześniej „Elysium”. Dodam jednak, że z zestawu singli: „Vocal” i „Thursday”, stawiam na ten pierwszy!

(posłuchaj)

Pet Shop Boys

  • Berlin „It’s the way”

Amerykański zespół o mylącej nazwie Berlin, który zasłynął nieśmiertelną balladą do filmu „Top Gun” „Take my breath away”, wydał we wrześniu nowy album. Niewielu ten fakt zanotowało, ale od czego macie mnie!

Na longplayu „Animal” znajdziemy sporo niezbyt oryginalnego, tanecznego electropopu, odrobinę synthpopowych melodii (które, czego akurat nie potwierdza singiel „Take my breath away”, w latach 80. były zespołowi bliskie), ale i wyłaniającą się od czasu do czasu wyraźną (moim zdaniem) nostalgię wokalistki, Terri Nunn, za jej młodzieńczą, nieco punkową naturą.

Niemniej grupa Berlin, z pewnością mając na uwadze, że to ballada przyniosła jej najwięcej funduszy i przy tym chwilę sławy, na „Animal” nie zapomniała o balladach. Jedna z nich, „It’s the way”, promuje to wydawnictwo. Można posłuchać i powspominać, ale lepiej nie oczekiwać zbyt wiele, ponieważ „It’s the way” to ballada, którą Terri Nunn wokalnie niewielu oczaruje. W „Take my breath away” jej głos brzmiał pewniej, dźwięczniej; tutaj wokalistka w refrenach (bo zwrotki wypadają znacznie lepiej) trochę za bardzo snuje się po dźwiękach, miauczy, przez co momentami nie brzmi zbyt wiarygodnie i naturalnie (od dojrzałej wokalistki można oczekiwać czegoś więcej). Nie jest to jednak nagranie, które zmusiłoby mnie do zmiany kanału, gdybym natknął się na nie w radiu. Soulowy klimat „It’s the way” może za to zapewnić chwilę wytchnienia na przeładowanym nie zawsze pasującymi do siebie różnościami albumie „Animal”.

(posłuchaj)

okładka albumu „Animal” zespołu Berlin

  • Lisa Stansfield „Can’t dance”

Powrót w dobrym stylu szykuje dla nas Lisa Stansfield. Sygnalizuje go singlem „Can’t dance” zdobionym jej soulowym (choć bardziej krzykliwym niż łagodzącym) wokalem oraz wzbogaconym paletą dźwięków wydobywających się z żywych instrumentów. Album „Seven” będzie pierwszym longplayem Stansfield od 9 lat.

Lisa Stansfield jako wokalistka, ale i osoba, sprawia wrażenie dystyngowanej, a przy tym intrygującej wytwarzającą się wokół niej aurą niedostępności. Mimo tego, że niewiele jej piosenek (oczywiście spośród tych, które słyszałem) zatrzymało moją uwagę na dłużej, mam ogromny szacunek do niej jako świadomej swych atutów wokalistki. Wydaje mi się, że gdybym tylko miał okazję usłyszeć ją na żywo, moje zainteresowanie jej repertuarem wzrosłoby o 300%.

Swoją artystyczną dojrzałość i klasę Stansfield przenosi na grunt współczesności w utworze „Can’t dance”. Zaczyna się od mocnego wejścia, bez budowania nastroju czy dramaturgii. Nie jest to jednak wyłączna zasługa Lisy, ale i samej kompozycji. Gdyby ktoś wmawiał mi, że mam do czynienia z utworem nagranym kilkanaście lat temu, pewnie byłbym w stanie w to uwierzyć. Tym samym dodatkowym walorem „Can’t dance” staje się jego muzyczna uniwersalność. Oczywiście ani teraz, ani 10 czy 15 lat temu, „Can’t dance” nie brzmiałoby szczególnie „na czasie”, ale jednocześnie nie raziłoby niedzisiejszością. To po prostu bezpieczna propozycja na każdy czas – nie zapada w pamięć na lata, nie ekscytuje, ale potrafi uprzyjemnić słuchaczowi kilka minut życia.

(posłuchaj)

okładka albumu „Seven” Lisy Stansfield

  • Ciara „Overdose”

Przed sięgnięciem po nowy album Ciary zakładałem, że nie odnajdę na nim żadnych electropopowych naleciałości. Tymczasem okazało się, że w kawałku „Overdose” niemało tego electropopu doświadczamy, choć duże znaczenie ma tu również rytm. Muszę jednak przyznać, że numer brzmi jak materiał na hit list przebojów i przez to troszkę chodzi mi po głowie, mimo że nie mogę wyzbyć się poczucia, że Ciara poszła tu drogą na skróty… Trudno mi za to wybaczyć jej, że do albumu „Ciara” nie dołączono brzmiącego znacznie szlachetniej i bardziej stylowo ubiegłorocznego singla „Sorry”.

Jeśli jednak macie ochotę zapodać Ciarę na imprezie, z albumu „Ciara” najlepiej przyjęte powinno zostać właśnie „Overdose”.

(posłuchaj)

okładka singla „Overdose” Ciary

  • Hot Natured feat. Egyptian Lover „Isis (magic carpet ride)”

Wraz z brytyjsko-amerykańskim teamem Hot Natured, w którego skład wszedł od dawna próbujący się wybić wokalista o pseudonimie Ali Love, możecie wybrać się na orientalno-klubową przejażdżkę latającym dywanem. Towarzystwa dotrzyma Wam pewien Egipski Kochanek rodem… z USA!, który będzie wyszeptywał Wam do ucha fragmenty tekstu do „Isis”. Osobiście wolę jednak wokalne partie Alego Love. „Isis” w swój hipnotyczny klimat wprowadza stopniowo, toteż nie zniechęcajcie się zbyt szybko…

Jeśli wycieczka Wam się spodoba, na albumie „Different sides of the sun” znajdziecie więcej klubowych atrakcji przygotowanych przez Hot Natured, choć już bez orientalnego anturażu.

(posłuchaj)

okładka singla „Isis (magic carpet ride)” Hot Natured

  • Arctic Monkeys „Why’d you only call me when you’re high?”

Gdyby nie przegadany teledysk, w którym muzyka zeszła na drugi plan, polubiłbym ten utwór znacznie wcześniej. A tak przez kilka tygodni pozostawałem w błędnym przekonaniu, że drugi singiel z albumu „AM” zupełnie się rozsypuje, nie tworząc spójnej całości. Tymczasem wystarczyło posłuchać piosenki w oderwaniu od wideo, by przekonać się, że rytmicznym podkładem, wyśpiewywaną przez Alexa Turnera melodią oraz następującym po drugim refrenie mostkiem można się uzależnić bardziej niż poprzednim singlem „Do I wanna know?”, który przecież również był niczego sobie. W „Why’d you only…” podoba mi się również to, że refren nie został zbyt wyraźnie oddzielony od zwrotek, a mimo tego nie czuję, jakby mi tu czegoś brakowało. Szkoda, że to taki krótki utwór…

(posłuchaj)

okładka singla „Why’d you only call me when you’re high?” Arctic Monkeys

RZUTEM NA TAŚMĘ

  • Ania Rusowicz „To co było”: Stopniowo oswajałem się z big-bitem, który na salony powrócił dzięki Ani Rusowicz. Jej nowy singiel podtrzymuje trend wypracowany na albumie „Mój big-bit”. I co znamienne, najfajniejszym elementem tego utworu jest według mnie właśnie ta oldschoolowa muzyka. Podkład szybko wpada w ucho.
  • Bright Light Bright Light „An open heart”: Totalny miszmasz, czyli coś pomiędzy electropopem a synthpopem z elementami taneczności spod znaku wczesnych lat 90. (melodia przypomniała mi np. o na pozór mało podobnym: Felix „Don’t you want me”), gdy ani electropop, ani synthpop na parkietach nie brylowały. Czyli sam już nie wiem, do jakiej epoki nawiązuje to nagranie. Do tego piosenka może szybko wpaść w uszko i… nie pozostać w nim na długo. Bez szału, ale moja pierwsza reakcja była pozytywna.
  • Editors „Formaldehyde”: Gdybyście się zastanawiali, jaką postać powinien przyjąć rockowy kandydat na radiowy hit, przy którym można nadto wyszumieć się na koncercie, pobrykać na imprezie, dziarsko pomykać po polskich szosach bądź po prostu fajnie spędzić czas, proponuję właśnie taką formułę. „Formaldehyde”. Melodyjnie, gitarowo i angażująco.
  • Holy Ghost! „Okay”: Odpalenie pierwszego tracka z drugiego albumu amerykańskiego duetu Holy Ghost! pt. „Dynamics” od razu wywołało we mnie skojarzenia z muzyką Alphaville z czasów ich świetności. Numer w porządku, ale mnie jakoś w pamięć zapaść nie może.
  • Julio Bashmore feat. Jessie Ware „Peppermint”: Częsty współpracownik Jessie Ware, Julio Bashmore, oraz sama Jessie mają dla nas kolejny owoc ich muzycznej przyjaźni. „Peppermint” nie jest już tak wysublimowanie taneczne, jak doskonałe „Imagine it was us”, ale za to jest w stanie wycisnąć z nas siódme poty. No chyba że ktoś jest szczególnie nieruchawy.
  • Katy B „5 AM”: Tegoroczne single Katy B są wyjątkowo przebojowe. „5 AM” i „What love is made of” przebijają pod tym względem m.in. „Katy on a mission” czy „Easy please me”, ale jednocześnie wygląda na to, że Katy gubi gdzieś po drodze swój charakterystyczny styl wypracowany na debiutanckim „On a mission”, zlewając się stopniowo z electropopowymi wokalistkami, od których – jak mi się wydawało – chciała się odróżniać. Ja akurat nie mam z tym problemu, bo przy „5 AM” bawię się w najlepsze…
  • Shine 2009 „Older”: Piosenka może się wielu wydać trochę nudnawa i monotonna (co w gruncie rzeczy może zdarzyć się przy słuchaniu większości utworów Shine 2009), ale myślę, że ten numer potrzebuje czasu, żeby wbić się do głowy. Przysłużyć się może np. do oczyszczenia umysłu z toksycznych myśli. Choć nie jest to drugie „So free” (przypomnę – mój singiel roku 2011)….
  • Silverstar „Music is magic”: Skoczne, zarażające dobrą energią z rana, elektryzująco-funkujące nu-disco. Coś odpowiedniego dla sympatyków Daft Punk.

okładka singla „Formaldehyde” Editors