Finał 3. edycji polskiego „X Factora” – komentarz

W planach blogowych nie miałem pisania o 3. polskiej edycji „X Factora”, mimo że widziałem wszystkie odcinki tej odsłony, ale po finale zmieniłem zdanie.

Zgodnie z danymi zamieszczanymi regularnie przez wirtualnemedia.pl przedwczoraj zakończyła się edycja, która rekordów oglądalności zdecydowanie nie biła (tu szczegóły; choć pamiętać należy, że do podanych wyników powinniśmy dodać oglądalność powtórek i widownię z sieci). Zwyciężyła ją Klaudia Gawor, przerywając tym samym dobrą passę mężczyzn, którzy wygrywali dwie pierwsze edycje, ale za to podtrzymując trend, zgodnie z którym „X Factora” wygrywa uczestnik, który wcześniej pojawił się w „Mam talent!” i został przez jurorów odrzucony na którymś z etapów (pisano już o tym na muzyka.interia.pl). Do tego Klaudia jest drugim z kolei triumfatorem „X Factora”, który zdawał maturę w okresie, gdy trwała zwycięska dla niego edycja.

Okazało się, że pomiędzy dwójkę faworytów w osobach Wojciecha Ezzata i wspomnianej Klaudii Gawor rzutem na taśmę wbił się Grzegorz Hyży, któremu od dawna wróżono maksymalnie 3. miejsce. Taki werdykt widzów był dla mnie zaskoczeniem, a tych 3. edycja programu zbyt często nie serwowała. Może poza niefortunnym moim zdaniem wyeliminowaniem na etapie domów jurorskich Marty Ławskiej, która prezentowała wyjątkowo wysmakowane interpretacje utworów, za których śpiewanie się brała. Z miłą chęcią zastąpiłbym nią Maję Hyży, która w odcinkach na żywo najczęściej była wycofana i zdecydowanie odstawała od reszty solistów. Nie radziła sobie z utworami, które nie leżały w jej estetyce, a i tymi rzekomo jej bliskimi ani na moment nie zdołała mnie oczarować. To przykre, że w finałowej dziewiątce „X Factora” znalazła się osoba, która w konkurencyjnym „The Voice of Poland” najpewniej odpadłaby już na etapie, gdy uczestników już co najmniej 2 razy więcej, o ile nie wcześniej… Być może jej studyjne nagrania (o ile ktoś zdecyduje się rozwinąć karierę Mai) przekonają mnie do unikalności jej wokalu i jej siły jako mającej na siebie pomysł artystki – tego automatycznie wykluczyć nie mogę. Nie da się jednak przejść obojętnie wobec faktu, iż program dosyć jaskrawo ukazał wszystkie jej słabe strony jako muzyka.

Nudą wiało w tej edycji w większości momentów, co jest o tyle zastanawiające, że producenci show zdają sobie sprawę z 4 niekorzystnych dla nich okoliczności (faktorów):

1) dużej konkurencji (to nie te czasy, gdy był „Idol” i niestanowiąca dla niego zagrożenia, bo zbudowana według innego pomysłu i emitowana w innej części dnia „Szansa na sukces”);

2) wypalania się formatu muzycznych talent show;

3) coraz pewniej zarysowującego się przekonania społeczeństwa, że takie programy rzadko lansują przyszłe gwiazdy;

4) oraz (będącej konsekwencją 3 powyższych czynników) słabnącej oglądalności (gdy startowała pierwsza edycja, oczekiwania co do tego elementu były chyba znacznie większe, a tu mający być liderem programów rozrywkowych „X Factor” nie potrafi pewnie zostawić w tyle niepromowanego i produkowanego z taką pompą programu „Jaka to melodia?”).

Jeżeli nie jest się w stanie znaleźć leku na zaradzenie tym 4 oddziałującym na siebie okolicznościom, trudno będzie robić wielkie widowisko, które przyciągnie przed ekrany tabuny widzów, dając im rozrywkę na wysokim poziomie, która jednocześnie potrafi ich zaintrygować i zaskoczyć.

Nadal uważam, że za bardzo się w „X Factor” bojkotuje polską muzykę, której w odcinkach na żywo poświęcono… pół regularnego odcinka! oraz mniej niż pół odcinka finałowego. Tymczasem finaliści programu najczęściej właśnie w tym języku będą nagrywać… Z tej perspektywy dobrze jednak, że na etapie castingów pozwolono wykonywać własne utwory, nawet jeżeli mnie jako widzowi łatwiej jest oceniać nowe wykonania przebojów innych artystów. Sęk w tym, że niewielu z możliwości śpiewania czegoś własnego skorzystało.

Wracając jednak do finału… Zastanawiam się, czy to, że w odcinku finałowym Klaudii Gawor przydzielono do duetu Edytę Górniak, nie postawiło jej w nieco uprzywilejowanym położeniu względem pozostałej dwójki. Z jednej strony Rea Garvey (znany z grupy Reamonn, a ostatnio solowego hitu „Wild love”) (duet z Grzegorzem Hyżym) i Tanita Tikaram (duet z Wojciechem Ezzatem), których nagrania Polacy być może kojarzą (w przypadku Tikaram będzie to raczej tylko jeden utwór – „Twist in my sobriety”), ale niekoniecznie utożsamiają je z konkretnymi nazwiskami, z drugiej gwiazda, którą Polacy, nawet jeżeli lubią krytykować za różne ekscentryczne zachowania i cukierkowe słowa (których i w tym odcinku z jej ust nie zabrakło, a jakże!), mimo wszystko nadal podziwiają.

Myślę, że powyższą tezę łatwo jest zbijać innym argumentem. Gdyby bowiem Klaudia Gawor została całkowicie przyćmiona przez Górniak, o co przecież przy takiej „rywalce” nie trudno, mogłoby to skutecznie stanąć na jej drodze do zwycięstwa, odsłaniając wszystkie niedoskonałości jej wokalnego warsztatu. Dziewczyna w odcinku finałowym stanęła jednak na wysokości zadania i, chociaż zdawała się zachowywać pokorę, wyciągnęła na wierzch wszystkie swoje atuty i najpewniej dlatego udało jej się odnieść zwycięstwo. Cóż, czekamy na debiutancki materiał, żeby ocenić, czy widzowie dokonali właściwego wyboru.

Dla mnie to Wojciech Ezzat był (i jest nadal) właścicielem najciekawszej barwy w tym finale. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że sukces wydaje się bardziej iść w parze z wiekiem i historią Klaudii. Z Ezzata łatwo jest bowiem zrobić kolejnego Krzysztofa Kiljańskiego, czy nawet jednego ze zwycięzców – będącego już na szczęście historią – show „Jak oni śpiewają?”Piotra Polka, a ja wolałbym w nim widzieć kogoś więcej. Przyznaję jednak szczerze, że Klaudia Gawor od początku mało mnie ekscytowała jako wokalistka i chociaż wiele drzemie w niej talentu, uważam, że ciekawsze wokale mogliśmy usłyszeć w konkurencyjnych formatach.

Jeszcze 2 rzeczy w odcinku finałowym 3. edycji „X Factora” mnie uderzyły. Po pierwsze, był to strój zagubionej w roli gwiazdy Tanity Tikaram. Abstrahując od tego, że wokalistka swoje frazy wyśpiewywała dosyć niedbale, jakby robiła nam łaskę, że w ogóle wyszła na scenę, a ostatni występ publiczny dała dekadę temu, najbardziej w oczy rzucały się jej szerokie, wytarte portki, w których zapomniana już gwiazda wyglądała przy takim anturażu finałowego odcinka jakby szła po ziemniaki na pobliski bazarek (cóż z tego, że założyła marynarkę). Może gdyby była to osoba o jakieś 20 lat młodsza, to inaczej odebrałbym taki pomysł na ubiór (że to niby tak młodzieżowo – powiedzmy)… Nie jestem blogerem modowym, jak np. córka premiera, ale komuś tu zabrakło wyczucia gustu.

Po drugie, dlaczego – u licha! – dziewiątka finalistów „X Factora” na zakończenie edycji wykonywała ostatni hit zdziecinniałego One Direction? Czy naprawdę nie można było wybrać dojrzalszego repertuaru? Uczestnicy odcinków na żywo polskiego „X Factora”, w tym zwłaszcza zwycięzca całej edycji, na finał programu śpiewają utwór wykonywany przez uczestnika zagranicznej edycji tego samego programu, który na dodatek nie zdołał wygrać swojej edycji. To trochę absurdalna sytuacja, nie sądzicie?

PS Za jedną rzecz na pewno tę edycję pochwalić należy: zmianę prowadzącego, który kompletnie się w tej roli nie sprawdzał.

A na koniec wideoklip do największego przeboju Tanity Tikaram.