Co nowego w muzyce: single 2/2013

Już po Wielkanocy… I chociaż za oknem nadal mamy widoki, jakbyśmy byli w środku zimy, kalendarz już od 2 tygodni sygnalizuje, że trwa wiosna. Dlatego pozwolę sobie rozpocząć na blogu wiosenne porządki. Przez to, że ciągle brakuje mi czasu na blogowanie, na blogu nie pojawiły się kontynuacje pewnych wątków, które obiecywałem tu zamieścić. Niektóre postaram się opublikować, mimo dużego opóźnienia, a z części najprawdopodobniej zrezygnuję. W szczególności uznałem, że nie będę już dodawał na blogu długaśnych raportów z rozdań nagród. Przygotowanie ich zajmuje mi dużo czasu, a nie są to posty, na których mi szczególnie zależy. Nie rezygnuję jednak całkowicie z tego działu. Niebawem napiszę Wam, w jaki sposób postanowiłem go zredukować.

W związku zaś z tym, że w ostatnim czasie słuchałem w większości starych nagrań, niewiele uwagi poświęcając nowościom, długo nie pojawiał się na blogu nowy wpis z cyklu „Co nowego w muzyce: single”. Szczerze powiedziawszy, mój kontakt z nowościami nadal chwilowo jest ograniczony, ale uznałem, że najwyższy czas, by coś o aktualnych utworach napisać. Dzisiaj piszę w miarę krótko o 5 kawałkach.

  • Gaz Coombes „Break the silence”

Piosenka, na którą wpadłem, podążając za sugestiami YouTube’a. „Break the silence” świetnie przełamuje ciszę już od pierwszych sekund, kiedy to wchodzi zarażający, trudny do odgonienia od siebie niczym tłuściutka mucha elektroniczny motyw przewodni tej piosenki. Z taką muzyką świetnie współgrałyby dyskotekowe światła, mimo że przeważnie na dyskotekach grane są bardziej prostackie melodie.

Warto przypomnieć, że Gaz Coombes to nikt inny, jak główny głos grupy Supergrass, której zawdzięczamy np. hit „Alright” (pochodzący z albumu „I should Coco”) spłycony w 2010 r. na potrzeby list przebojów przez Traviego McCoya z Gym Class Heroes. Solowy numer Gaza gazu ma w sobie co nie miara. I chociaż pewnie należałoby „Break the silence” przyporządkować do gatunku „alt. rock”, zmyślnie wpleciona w ten utwór elektronika oraz jego budowa pozwalają umieścić go jednocześnie w katalogu potencjalnych przebojów „pop/muzyka taneczna”. Bombowy numer. Nie dziwi zatem, że zapowiadana na maj solowa płyta Gaza nosić ma tytuł: „Here come the bombs”.

(posłuchaj)

okładka albumu „Here come the bombs” Gaza Coombesa, którą promuje singiel „Break the silence”

  • AlunaGeorge „Attracting flies”

Po naprawdę niezłym i fajnie rozwijającym się „White noise”, nagranym wspólnie z zyskującym na znaczeniu i popularności projektem Disclosure, panna Aluna i jej kolega George wydali kolejny singiel, którym podgrzewają atmosferę wyczekiwania na ich debiutancki longplay.

Przy słuchaniu tej piosenki nie miałem już takiego – nazwijmy to w ten sposób – „poczucia odkrywania”, jakie towarzyszyło mi, gdy poznawałem zeszłoroczne „Just a touch” i jeszcze starsze „You know you like it”. Najpewniej to oznaka tego, iż „ogarnąłem” już, jaki patent na swoje brzmienie mają zamiar zaprezentować na swoim debiucie AlunaGeorge. Nie zmienia to jednak faktu, że kotłowanie się w kilkuminutowych nagraniach dźwięków przypominających o erze Game Boya (cóż poradzę, że takie mam skojarzenia), rhythmandbluesowych bitów, nieco dziecinnego głosiku Aluny oraz różnych cudacznych, komputerowo wygenerowanych smaczków, choćby tego quasi-pogwizdywania w „Attracting flies”, czyni z duetu AlunaGeorge jedną z bardziej intrygujących dzisiaj formacji.

„Body music” – taki tytuł ma nosić album zespołu. Tytuł wydaje się nieprzypadkowy. Oby płyta również taka była. Na razie w piosenkach duetu gra każdy najdrobniejszy element – i to jest ciekawe. Zastanawiam się tylko, jak długo będzie to dla mnie atrakcyjna propozycja.

(posłuchaj)

okładka singla „Attracting flies” AlunaGeorge

  • Redlight „Switch it off”

Skoro DJ i producent Redlight, prawdziwe nazwisko: Hugh Pescod, w krótkim czasie lansuje trzeci kawałek, który bardzo mi się podoba, chyba powinienem powoli zacząć go uważać za jednego z moich ulubionych DJ-ów. Po „Get out my head” i „Lost in your love”, które należą do grona najlepszych moim zdaniem klubowych numerów ostatnich kilkunastu miesięcy, nie liczyłem na to, że Redlight jest w stanie dorzucić trzeci równie udany produkt. Tymczasem jego najnowszy singiel, skonstruowany w zasadzie w dosyć prosty sposób, pozytywnie oddziałuje na mnie już od pierwszego odtworzenia.

Zarazem plusem i minusem hitowych kawałków Redlighta jest ich długość. Jego piosenki są na tyle krótkie, że po jednym odtworzeniu zdecydowanie jest mi mało i muszę zastosować pętlę. A stosowanie tego efektu jest, jak się domyślam, jednym ze skuteczniejszych sposób, by zostać fanem danej piosenki. Z drugiej strony przez to łatwo się do niej zrazić. Jednakże póki co zapętlenie działa jedynie na korzyść „Switch it off”. Będę miał przy czym skakać tej wiosny (tylko gdzie ta wiosna, u licha?!)!

(posłuchaj)

DJ Redlight

  • Hurts „Blind”

Po mało euforycznie przyjętym przeze mnie singlu „Miracle”, do którego z czasem się przekonałem, by następnie poczuć się nim nieco znużony, przyszedł czas na jego następcę, utwór pt. „Blind”, który na razie również nie wzbudza we mnie większych emocji. Mimo że nowego albumu moich ulubieńców z roku 2010 („Exile”) wypatrywałem już od jakiegoś roku, na razie słuchałem go tylko jeden raz, stąd nie mam jeszcze na jego temat głębszych przemyśleń. Ale już powierzchowny kontakt wystarcza, by zwrócić uwagę na to, że panowie postanowili coś w swoim brzmieniu urozmaicić, wzbogacając instrumentarium i dodając bitów, które mogą z lekka kojarzyć się z R&B (sic!), co powoduje, że trudno jest uznać „Happiness” i „Exile” za bliźniacze projekty. Może to i dobrze; ale czy na pewno w tym przypadku? Na razie nie będę odpowiadał na to pytanie… Dam sobie czas.

W muzyce Hurts edycja 2013 pojawia się  dużo dziwnych dodatków, chociażby nie do końca zrozumiałe dla mnie „o-łeo-łeo” przewijające się przez utwór „Blind” (to zabawne, że o ile przy AlunaGeorge nadmiar dodatków uznałem za plus, przy Hurts mam zgoła odmienne odczucia) . Pomimo tego, że troszkę na Theo i Adama w tym momencie psioczę, ich aktualny singiel generalnie odbieram pozytywnie, ale na pewno muszę pozwolić mu się jeszcze rozegrać w mojej głowie, żeby móc w przyszłości powiedzieć, że go lubię. Pikanterii dodaje mu z pewnością krwawy teledysk…

(posłuchaj)

okładka albumu „Exile” duetu Hurts promowanego m.in. przez singiel „Blind”

  • The Pigeon Detectives „I won’t come back”

Z początkiem kwietnia, podobnie jak Hurts, nowy singiel puścili do obiegu The Pigeon Detectives. Ten poprzedni, „Animal”, o którym nad wyraz pochlebnie pisałem pod koniec stycznia (tu), okazał się moim powerplayem niemogącej się w tym roku skończyć zimy. Z „I won’t come back” raczej już tak nie będzie, bo piosenka nie ma już tak obrzydliwie chwytliwego refrenu, jak jej poprzednik. Ale jej zamierzam jej wytrwale słuchać, czekając na album „We met at sea”

Tutaj również pojawiają się gitarowe riffy, które zachęcają do tego, by trochę potrzepać głową. Jednocześnie nie jest to taki jazgot, by mogli go zdzierżyć jedynie zagorzali zwolennicy mocnego gitarowego grania (uwaga, ja do nich nie należę). To może być zatem bezpieczny wybór dla tych, którzy z rockiem lubią obcować jedynie od czasu do czasu, a nie boją się, jak głośniki wydobywają ze swego wnętrza odrobinę huku.

Nawiasem mówiąc, ubolewam nad tym, że „Animal” ma na YouTube tak niewiele wyświetleń. „Gangnam style” mogłoby oddać temu klipowi ze 100 milionów swoich odsłon. Wiele by na tym nie ucierpiało.

(posłuchaj)

jedno ze zdjęć promocyjnych The Pigeon Detectives