Kolekcja Muzykoblogera #1: kasety, discman kontra mandolina

W październiku zmienił się szablon blog.onet.pl (do dzisiaj nie zdążyłem poprawić wielu wpisów, których grafika się przez te „przenosiny” posypała, ale spokojnie – jeszcze to zrobię). Z tego tytułu blogerom zapewniono więcej miejsca na dodawanie zdjęć. Przez ostatnie 3 lata musiałem się bardzo ograniczać. Teraz również obowiązują pewne limity, ale mimo wszystko mogę sobie pozwolić na więcej swobody. Dlatego częściej niż do tej pory będą się pojawiać na blogu zdjęcia z wybranymi gadżetami muzycznymi, których dorobiłem się przez ćwierć wieku swojej egzystencji. Niektóre z każdym kolejnym rokiem zyskują na atrakcyjności.

Fotki, które dzisiaj zamieszczam, dostępne są już na profilu bloga na Facebooku w zakładce „Zdjęcia”. Ale bloga prowadzę przede wszystkim tutaj, dlatego chciałem, żeby takie dodatki znajdowały się również na blogu.

Zaczynamy!

  • Zdjęcie #1

Muzykobloger muzyki słucha przede wszystkim z płyt i komputera. Sęk w tym, że ma w domu multum kaset, spośród których znaczna część została przezeń zgromadzona za czasów, gdy na hasło „boysband” myślało się: „Take That” a później „Backstreet Boys” (chociaż ja optowałem za East 17), na dyskotekach tańczyło się nie do „Gangnam style”, lecz „Macareny”, a dzieci zamiast spędzać całe dnie na Facebooku zbierały karteczki z „Króla Lwa”, chodziły po szkole z pstrokatym jo-jo albo opiekowały się wirtualnym zwierzątkiem zamkniętym w czymś, co nosiło nazwę: Tamagotchi. Muzykobloger ma tych kaset naprawdę dużo. Tak dużo, że nie wie, co ma z nimi robić. Dlatego zaczął je fotografować. 30 z nich uwiecznił na poniższej fotografii. To jedynie fragment jego kolekcji – kolekcji sporych rozmiarów. Spodziewajcie się ciągu dalszego tej historii.

Szybki rzut oka na zdjęcie… Jak widać, prym wiodą tu wokalistki. Zawsze tak było. Poza tym kilka kaset w większym stopniu należało do mojej siostry niż do mnie. Ale teraz ja się nimi wszystkimi opiekuję. Co więcej, w późniejszych latach kilka poniższych tytułów dotarło do mnie na innym, lepszym! nośniku zwanym „płytą kompaktową” (np. Aaliyah „Aaliyah”, Madonna „Something to remember”).

Na zdjęciu – od góry, zaczynając od lewej:

1. The Cranberries „No need to argue”
2. Metallica „Metallica”
3. Goran Bregović „Ederlezi”
4. No Doubt „Tragic kingdom”
5. Ace Of Base „Happy nation”
6. East 17 „Walthamstow”
7. TLC „CrazySexyCool”
8. Destiny’s Child „The writing’s on the wall”
9. Whitney Houston „Whitney Houston”
10. Aaliyah „Aaliyah”
11. Janet Jackson „Design of a decade 1986-1996”
12. Mary J. Blige „No more drama”
13. Madonna „Something to remember”
14. Céline Dion „Falling into you”
15. Annie Lennox „Medusa”
16. Shania Twain „Come on over” (więcej o tym albumie pisałem tutaj)
17. Cher „Believe”
18. Enya „A day without rain”
19. Jennifer Lopez „On the 6”
20. Diana King „Tougher than love”
21. Samantha Mumba „Gotta tell you” (kim jest Samantha? – tutaj znajdziecie odpowiedź)
22. Geri Halliwell „Schizophonic”
23. Alanis Morissette „Jagged little pill”
24. Britney Spears „…Baby one more time”
25. Enrique Iglesias „Enrique”
26. Seal „Seal”
27. Elton John „The big picture”
28. Michael Jackson „Blood on the dance floor”
29. Texas „Hush”
30. All Saints „All Saints”

  • Zdjęcie #2

A teraz pojedynek dwóch reliktów przeszłości. Jeden (ten mniejszy) miał zastosowanie jeszcze 10 lat temu. Młodsi Czytelnicy pewnie tego ustrojstwa nigdy nie używali. Zapewniam ich, że na rowerze z discmanem (takim bowiem imieniem ochrzczono owo urządzenie) jeździło się znacznie trudniej niż z jego starszym bratem – walkmanem, ale postawienie na discmana i tak było bardziej komfortowym rozwiązaniem niż wożenie na plecach boomboxa… Tego ostatniego oczywiście nie uskuteczniałem.

Skoro przedmiot nr 1 stanowi relikt przeszłości, to przedmiot nr 2 to już sprzęt iście przedpotopowy! Nie będę Was oszukiwał: nie umiem grać na mandolinie (wiem, zawiodłem Was). Zresztą, nawet jakbym umiał, to ciężko byłoby mi jakoś tę umiejętność w życiu wykorzystać (jeżeli macie dla mnie sensowne propozycje zastosowania – czekam na wskazówki). Grać uczyłem się za to na fortepianie (pianinie), na co mam papiery, i – znacznie krócej – na gitarze. Ale muzykiem nie zostałem. Mandoliny używał podobno inny domownik, ale za późno się urodziłem, żeby móc to zweryfikować. Dzisiaj pozostało mi jedynie przyglądanie się temu – przecudnej urody – instrumentowi i robienie mu zdjęć. Bo naukę gry na nim chyba już sobie odpuszczę. Z pewnością dużo tracę…