Koncert Justyny Steczkowskiej w „Fortach Kleparz” (31.05.2012 r.) – relacja!

31 maja to co prawda nie Dzień Dziecka, a ja – urodzony 3 miesiące przed katastrofą w Czarnobylu – dzieckiem już od dawna nie jestem, ale mimo tych niezgodności w przeddzień dziecięcego święta postanowiłem umilić sobie wieczór, a za najlepszą formę celebracji uznałem ofertę krakowskich „Fortów Kleparz”. To właśnie tam odbył się jeden z koncertów na trasie promującej album „XV” artystki, której głos po raz pierwszy wgniótł mnie w fotel jeszcze w dzieciństwie.

Artystką, którą mam na myśli, jest oczywiście Justyna Steczkowska. Obok Edyty Górniak Justyna od połowy lat 90. zeszłego stulecia pozostaje dla mnie najbardziej niezwykłym wokalnym zjawiskiem na rodzimym rynku muzycznym (niejaka Sara May, która kilka lat temu forsowała tezę, że Justyna nie najlepszą wokalistką jest, jak sądzę – miała na myśli samą siebie…).

fot. Justyna specjalnie dla Czytelników MUZYKO(B)LOGa

To było moje pierwsze spotkanie z muzyką Justyny w wersji live. Wiele lat temu wokalistka gościła w moim rodzinnym mieście (jakim – powinniście wiedzieć, jeśli czytaliście np. ten wpis), jednak pech chciał, że w tym samym czasie miałem szkolny komers. Wtedy zrezygnowałem z koncertu, czego długo nie mogłem sobie darować. Na szczęście w ostatni dzień maja a.D. 2012 udało mi się w końcu zrekompensować sobie konsekwencje tamtej decyzji.

„Forty Kleparz” to miejsce, które od kilku miesięcy przypomina mi o tym, że polskie programy typu talent show sukcesu nie gwarantują, ponieważ jakieś pół roku temu obsługiwała mnie tam dziewczyna, która przed tym niespodziewanym spotkaniem była już finalistką jednego z takich programów, a i w innym daleko zaszła (oba znacie z anteny TVN). Teraz będę miał z tym miejscem więcej wspomnień – i to znacznie milszych. Mimo niewielkich gabarytów sceny zainstalowanej w klubie Justyna i jej zespół nie poprzestali na zwykłym odtworzeniu piosenek przewidzianych w planie koncertu. Przygotowano dla nas wiele małych atrakcji (wizualizacje, kostiumy etc.), które złożyły się na sukces całego widowiska.

Jedną z takich wartości dodanych (w tym przypadku głównie dla pań) była możliwość obserwowania dwóch muskularnych mężczyzn z surowym wyrazem twarzy, prezentujących się w kilku niecodziennych wcieleniach: a to jako ludzi-koni, innym razem w roli Edwarda Nożycorękiego, a następnie przyodzianych w strój ninja. Przebierała się również główna gwiazda. Wykonując solidnie przearanżowaną „Dziewczynę szamana”, przykuwała wzrok niemiłosiernie długimi pazurkami, w „Grawitacji” występowała w długiej sukni, z częściowo zakrytą czymś na miarę woalki twarzą, w zaśpiewanej na końcu (nie licząc bisu) „Modlitwie” miała na głowie… gałęzie, a sylwetkę miała spowitą czarną, prześwitującą szatą! Wszystko wyglądało efektownie, zwłaszcza że odpowiednio zgrane było ze światłami, które w wielu punktach występu dodawały show tajemniczości. I to właśnie ten mistyczny charakter koncertu był jednym z jego największych atutów. Zresztą „misterium” to jedno z pierwszych słów, które cisnęły się na usta po obejrzeniu tego, co działo się na scenie.

W istocie dało się wyodrębnić dwie główne estetyki występów wchodzących w skład koncertu: część utworów przyjmowała niemalże sakralną formę, a Justyna dawała wówczas popis swoich wokalnych możliwości, czarując i hipnotyzując nas obracającymi się w wysokich rejestrach wokalizami. Te bardziej melancholijne, czasem uwodzące utwory (bądź ich fragmenty) poprzeplatane zostały drapieżnymi, podszytymi rockowymi zagrywkami wykonaniami. Justyna świetnie odnajduje się w obu tych estetykach, ale to właśnie te ostrzejsze „wejścia” robiły na mnie największe wrażenie. Mam przeczucie, że wokalistka śmiało mogłaby śpiewać w hardrockowej kapeli, bowiem mocno zagrane, gitarowe riffy rozbudzają w niej jakąś diabelską moc, a jej głos nie ma wtedy przed sobą żadnych barier.

Podczas koncertu zaprezentowano nie tylko nowsze nagrania, ale również dużo starsze tytuły. Dobrze znane nam przeboje z poprzednich płyt gwiazdy pojawiły się jednak w nowych aranżacjach. I w ten sposób usłyszeliśmy m.in. „Kryminalną miłość” z nowoczesnym, pulsującym rytmem czy też trudną do rozpoznania z początku „Dziewczynę szamana”. Ponadto usłyszeliśmy m.in. „Oko za oko, słowo za słowo”, moją ukochaną „Grawitację”, niedawne „To mój czas” oraz „Za karę”.

Justyna rozpoczęła koncert mocnym akcentem. Promujący najnowsze wydawnictwo utwór „Skłam” wokalistka i jej zespół wykonali naprawdę… soczyście. Głos Justyny ogarnął „Forty”, a przód sali (tyłu nie widziałem) zaczął się coraz odważniej poruszać. Gwiazda wkroczyła na scenę w seksownym, skórzanym, przylegającym do ciała kombinezonie, który uwidocznił to, o czym wiedziałem już wcześniej – figurę pani Steczkowska ma idealną! Wprawdzie filigranowa z niej kobieta, ale kobiecości i seksapilu ma w sobie tyle, że mogłaby nimi obdzielić cały batalion pań, nadal pozostając atrakcyjną.

Które fragmenty koncertu najlepiej zapamiętam? Poza wspomnianym „Skłam”, które otworzyło półtoragodzinne widowisko, zachwyciła mi Justyna agresywnym wykonaniem „Wrogu mój”, jak i niezwykłym „Sanktuarium”, którego liczne walory odkryłem dopiero wczoraj. W tym ostatnim wokalistka pięknie przekazywała emocje, a pod koniec tej pieśni robiła z głosem naprawdę wielkie rzeczy! Główną część krakowskiego występu zwieńczyło wykonanie „Modlitwy”, po którym Justyna nagle upadła na podłogę i leżała na niej na tyle długo, że niektórzy zaczęli się już o nią martwić. O wypadku nie mogło być jednak mowy. Za to pewne było to, że możemy liczyć na bis.

Wybór piosenki na bis niezmiernie mnie ucieszył, ponieważ padło na „Boskie Buenos”, którym Justyna rozkochała mnie w swoim wokalu wiele lat temu w przechodzącej już niestety do historii „Szansie na sukces”… Piosenka była jeszcze bardziej rockowa niż w znanej mi dotychczas wersji, ale – co ważne – nie zabrakło w tym wykonaniu popisowego fragmentu. Justyna, zgodnie z moimi przewidywaniami, zafiniszowała w taki sposób, że swoim głosem byłaby w stanie stłuc cały kredens wypełniony szkłem! Gdybym tego wieczora usłyszał jeszcze „Karuzelę z Madonnami”, osiągnąłbym chyba pełnię szczęścia…

Po zejściu Justyny i jej (w dużym procencie rodzinnego) zespołu ze sceny jeszcze na chwilę pozostałem w krakowskich „Fortach Kleparz”. W efekcie mam dla Was miłą niespodziankę od Justyny Steczkowskiej, której skan zamieściłem na początku tego tekstu. Również i ja nieco się obłowiłem, co obrazują 2 poniższe zdjęcia.

Jeszcze jedno muszę Wam powiedzieć – nawet jeśli nie trafia do Was muzyka Justyny Steczkowskiej, mogę Was zapewnić, że głos ta pani ma piekielnie niezwykły, a na żywo bez większego wysiłku potrafi nim osiągać najwyższe szczyty. To był bardzo dobry koncert i udany wieczór, którym będę żył jeszcze przez kilka najbliższych dni.

Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie na profilu bloga na Facebooku.

nagłówek i zdjęcia w tekście: zasoby własne