Co nowego w muzyce: single 3/2012

  • Norah Jones „Happy pills”

Norah Jones na okładce albumu „…Little broken hearts” wygląda superseksownie! Jakby tego było mało, wokalistka nie tylko staje się odważniejsza w swoich stylizacjach, ale także coraz bardziej przebojowa. Już singiel „Chasing pirates” z albumu „The fall” był na tyle przystępny dla zwykłego śmiertelnika, że nie pogardziła nim radiowa Zetka. Najnowszy utwór jazzującej Jones z klimatem charakterystycznym dla bestsellerowego albumu „Come away with me” sprzed 10 lat również nie ma zbyt wiele wspólnego. Jest żywiej, radośniej, bardziej popowo, ale na tyle rozważnie, by piękna i utalentowana Norah nie zatraciła swej klasy, uroku i stylu, a „produkt” (jakież to fatalne słowo w tym kontekście) utrzymany był w dobrym guście. Świetna okładka albumu + rozsądnie wybrany singiel przekonały mnie, że na planowany na maj longplay Nory warto i należy czekać (piszę to, mimo że Jones nie jest jedną z tych wokalistek, których jestem w stanie słuchać dłużej niż godzinę). Jeśli płyta nie będzie udana, zawsze zostaje okładka… TA okładka!

(posłuchaj)

fot. okładka zapowiadanego na wiosnę 2012 r. albumu: Norah Jones „…Little broken hearts” (blogspot.com)

  • Amanda Mair „Sense”

Trzeci singiel w karierze tej młodziutkiej (17-letniej) Szwedki pilotuje jej długogrający debiut (zatytułowany po prostu „Amanda Mair”), który w połowie lutego ukazał się w jej rodzinnym kraju. Nad muzyką nastolatki już od jakiegoś roku rozpływają się autorzy stron internetowych poświęconych muzyce pop (Idolator, Popjustice). Do ich rekomendacji sugerowałbym podchodzić z dużą rezerwą, jako że wyjątkowo pochlebne wypowiedzi zdarzają się im bodaj kilka razy w tygodniu w stosunku do przeróżnych popowych gwiazdek. Jednakże jestem zdania, że w tym przypadku rekomendowana przez nich wokalistka warta jest tego, by przynajmniej odnotować jej muzyczny start.

Po singlowe „Sense” sięgnąć powinni ci, którzy uważają się za sympatyków lekkiego, frywolnego popu. Piosenka ma rytmiczny podkład, dzięki czemu chwytliwa jest nie tylko w refrenie, ale także podczas zwrotek, które moim zdaniem są nawet przyjemniejsze od refrenu. Mam wrażenie, że ta piosenka, jeżeli ma się spodobać konkretnej osobie, najpewniej spodoba się jej już po kilkudziesięciu sekundach (jeśli singlowi panny Mair ta sztuka się nie uda, chyba nie ma sensu – wbrew tytułowi – przekonywać się do niego na siłę). Być może „Sense” nudzi się równie szybko, jak wpada w ucho (zapytajcie mnie o to za jakieś 2 tygodnie), ale wydaje się, że dla tak wyprodukowanego popu powinno znaleźć się miejsce na radiowych antenach (zwłaszcza że ostatnio znaleziono je m.in. dla napisanego naprędce, banalnego coveru przeboju „Alone”) – przynajmniej tych europejskich.

Mair stanowi nie lada zagrożenie dla takich wokalistek, jak choćby Niemka Lena, a jej dziewczęcość i delikatność stanowią odpowiednią przeciwwagę dla agresywnych bitów i przekrzyczanych „zaśpiewek” Rihanny. (Nawiasem mówiąc, nie macie wrażenia, że „darcie się” jest ostatnio w cenie? – posłuchajcie np. „Only girl (in the world)”, „Firework” albo „Stronger (what doesn’t kill you)”).

(posłuchaj)

fot. Amanda Mair na okładce swojego debiutanckiego longplaya (idolator.com)

  • Sam Sparro „Happiness”

„Black and gold” to świetny kawałek (posłuchaj, jeśli nie znasz). Mówcie, co chcecie, ale Sparro prezentuje w nim kilka (zwłaszcza jedno) takich „przejść”, że aż chciałoby się je zapętlić. Jego głos nie jest pozbawiony intrygującej tajemnicy, momentami jest nawet drapieżny. Słychać, że Australijczyk jest pewny swojego wokalu, świadomy swojego talentu. Skłonności narcystyczne wykazywał także przy kilku innych okazjach. Sparro jest przy tym wyrazisty. Lubi być kontrowersyjny i bezczelny. Nie miał oporów, by na początku swojej kariery mieszać z błotem (może to za mocne słowa…) Madonnę albo otwarcie mówić o swojej homoseksualnej orientacji. Takie indywidualności przyciągają, ale i bez tej otoczki Sparro potrafi zainteresować – głos ma bowiem, delikatnie mówiąc, niczego sobie.

„Happiness” takich emocji, jak „Black and gold”, już we mnie nie budzi. Jest to jednak solidna dawka electro i funky, której w ostatnich dniach słuchałem już niejednokrotnie. Jako przedsmak drugiego longplaya (planowany tytuł: „Return to paradise”) „Happiness” to odpowiedni wybór. Warto jednak pamiętać o tym, że za uzależniającym „Black and gold” nie poszedł równie dobry album. Oby tym razem dysproporcja między pierwszym singlem a całą płytą nie była już tak rażąca. Z tego względu cieszyć może, że „Happiness” to mniej wyszlifowany produkt niż „Black and gold”. Może tym razem Sparro rozłożył siły na cały album. Polecam „Happiness” zwłaszcza o poranku. Potrafi rozbudzić i pomaga pozytywnie rozpocząć dzień. Słuchając tego numeru w aucie, również senni być nie powinniście.

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Sam Sparro „Happiness” (samsparro.com)

  • Santigold „Disparate youth”

Amerykanka Santi White aka Santigold (kiedyś Santogold) planuje w tym roku wydać swój drugi album. Od tego debiutanckiego minęły już 4 lata, więc czas najwyższy, by wypuścić nowy materiał. W digitalnej erze każdy rok nicnierobienia liczy się artyście co najmniej za dwa. Singla „Disparate youth”, który ma wprowadzać nas w świat krążka „Master of my make-believe”, słuchałem zaledwie kilka razy, ale już po jednym czułem, że na tym się nie skończy. Nie wiem, na czym polega jego siła, ale numer z wyjątkową łatwością mnie wkręcił. Dlatego uznałem, że warto o nim napisać – choćby były to wypowiedzi niemające większego sensu.

Jest to ponadto o tyle ciekawy przypadek, że cały czas spokoju nie daje mi, jak należałoby zakwalifikować „Disparate youth”, stosując ugruntowany już podział muzyki na gatunki. Ale to właściwie nie pierwszy raz, jak Santigold (przez niektórych uważana za amerykański odpowiednik M.I.A.) bawi się stylami, tworząc swój własny, nie do podrobienia. Delikatnie bujający klimat jej nowego singla powoduje, że moim pierwszym skojarzeniem staje się muzyka reggae i/lub dub, chociaż „sprawa” jest dużo bardziej złożona. Co ciekawe, wskazane gatunki nie są jednymi z tych, w które jestem mocno wdrożony i które szczególnie sobie upodobałem, a – jak widać – tym razem zadziały na plus. Zamiast jednak szufladkować tę artystkę, lepiej w tym czasie posłuchać po raz kolejny jej nowej propozycji. Jestem pewien, że mało komu przypadnie ona do gustu, ale czuję też, że niektórzy z Was, podobnie jak ja, są w stanie wkręcić się w nią. Najpierw trzeba jednak podjąć próbę. Oby nie był to trud daremny.

(posłuchaj)

fot. okładka singla: Santigold „Disparate youth” (factmag.com)

  • Gogol Bordello „Let’s get crazy”

Zasadniczo nie cierpię piłkarskich hitów. Nie lubię też i samej piłki nożnej. Z pewnością przez ten fakt nie stosuję żadnej taryfy ulgowej wobec piosenek nagrywanych z myślą o rozemocjonowanych kibicach, a więc piosenek dających im dodatkowy bodziec do wspólnego stadionowego śpiewania i zagrzewania drużyn do walki. Nie mam jednak nic przeciwko temu, by takowe produkcje towarzyszyły kolejnym imprezom piłkarskim. Każda muzyka ma swoich odbiorców, a ta ich grupa (kibice) to wyjątkowo „pojemny” target. Sądzę, że dla wielu fanów piłki, zwłaszcza dla tych, którzy wcześniej ciepło przyjęli takie numery, jak „Feel the rush” czy „Waka waka (this time for Africa)” (nieśmiało przypomnę, że obu piosenek nie lubię), „Let’s get crazy” może okazać się idealną propozycją, a co za tym idzie – piosenka winna spełnić swoje zadanie, miło kojarząc się później z wydarzeniem, któremu ma towarzyszyć. A nagranie formacji Gogol Bordello jest – jak łatwo się domyślić – muzycznym wsparciem zbliżającego się wielkimi krokami EURO 2012 (hymn imprezy przygotowany przez firmę Coca-Cola). Ja tego numeru z własnej woli słuchać na pewno nie będę, ale sympatycy Slavka i Slavko powinni przynajmniej spróbować stawić mu czoła. Myślę, że duża część z nich nie będzie rozczarowana. Tymczasem ja będę sobie słuchał czegoś innego – choćby piosenek, o których napisałem powyżej.

(posłuchaj)

fot. szalona ekipa z Gogol Bordello (students.ch)