Grammy Awards 2012 – komentarz

Po dwugodzinnej drzemce pobudka – punkt 2 w nocy. Uznałem, że skoro wielokrotnie potrafiłem poświęcić się dla ceremonii oscarowej, to dlaczego nie skorzystać z okazji, że niemiecka stacja Pro 7 zdecydowała się na transmisję Grammy Awards 2012? W nocy z 12 na 13 lutego 2012 r. czasu polskiego w Staples Center w Los Angeles miała miejsce 54. ceremonia rozdania w dalszym ciągu cieszących się niemałym prestiżem nagród muzycznych Grammy. Oglądając całe to przedstawienie, na bieżąco zapisywałem swoje przemyślenia i uwagi. Oto moja relacja…

Główną ceremonię, na której wręczono nagrody tylko w nielicznych kategoriach (resztę nagrodzonych ujawniono jeszcze przed jej rozpoczęciem podczas osobnej ceremonii prowadzonej przez Dave’a Koza i MC Lyte), oficjalnie otworzył Bruce Springsteen, wykonując „We take care of our own”. Z jego twarzy można było wyczytać, że ten człowiek posunął się już trochę w latach, ale mimo tego nie brak mu ikry. Żywiołowością mógłby obdzielić grupę młodzieniaszków. Następnie na scenę wkroczył odpowiedzialny tego wieczora za konferansjerkę raper LL Cool J.

„We have a death in our family” – powiedział na wstępie LL Cool J, zmawiając za zmarłą dzień wcześniej Whitney Houston publiczną modlitwę. Mimo że piękny to gest, gwiazdy modlące się podczas Grammy Awards – przyznajcie, to dosyć kuriozalny widok… Ale strata Whitney nadal sprawia ogromny ból…
Po wspólnych modłach wszyscy obejrzeli na telebimie fragment występu wielkiej Whitney sprzed wielu lat, gdy ta na gali Grammy Awards wykonywała swój nieśmiertelny hit – „I will always love you”. Następnie LL Cool J oficjalnie powitał powracającą do śpiewania po kilku miesiącach głosowej niedyspozycji Adele, która wyglądała tego wieczora dużo bardziej amerykańsko niż kiedykolwiek wcześniej, a jej słodszy niż zwykle uśmiech mógł nawet trochę krępować…

„This night is about music” – rzekł konferansjer, po czym na scenie pojawił się Bruno Mars, którego stylizowany mniej więcej na połowę XX wieku występ, podobnie jak show Springsteene’a, również miał niewiele wspólnego z posępnym nastrojem, w który wprowadzały wszystkich częste odniesienia do losu, jaki przed galą spotkał Whitney Houston. Ale na temperujące zbyt radosny nastrój ballady miał jeszcze przyjść czas. Mars, wykonując dynamiczne „Runaway baby”, także złożył hołd gwieździe filmu „The Bodyguard”, co nie pozbawiło jego performance’u pozytywnej aury. Prócz tego trochę potańczył i poskakał, by na koniec zacząć śpiewać przez megafon. O dziwo, było w jego występie niemało rock and rolla, ale człowiek z Marsa w dalszym ciągu nie zdołał wkupić się w moje łaski.

Bonnie Raitt i Alicia Keys ku czci 2 wielkich gwiazd, które ostatnio nas opuściły – wspomnianej Whitney oraz Etty James, wykonały wspólnie utwór spopularyzowany pół wieku temu przez James – „A Sunday kind of love”. Ten występ udowodnił to, co tak naprawdę powinno być oczywiste – blues i R&B można ze sobą całkiem zgrabnie połączyć. Obie wokalistki odczytały ponadto, kto zwyciężył w kategorii „najlepsze solowe wykonania popowe”.
Best Pop Solo Performance: „Someone like you” Adele
Pozostali nominowani: „Yoü and I” Lady Gaga, „Grenade” Bruno Mars, „Firework” Katy Perry, „Fucking perfect” Pink.

Po wręczeniu nagrody w tej kategorii ponownie zaserwowano nam energetyczną muzykę. Na scenie pojawił się bowiem Chris Brown, który na swoim ostatnim longplayu postanowił zrobić w kilku miejscach ukłon w stronę muzyki klubowej. Podczas Grammy wokalista skupił się jednak na tańcu, mocno posiłkując się playbackiem, który był ewidentny zwłaszcza w końcówce jego performance’u – gdy „śpiewał” „Beautiful people”. Występ rozpoczęła skrócona wersja utworu „Turn up the music”, który zapowiada najnowsze wydawnictwo muzyka – album „Fortune”.

Fergie i związany przez kilka lat z piękną J.Lo Marc Anthony ogłaszali zwycięzcę w kategorii, z którą ten drugi nie ma absolutnie nic wspólnego (chociaż próbuję właśnie wyobrazić sobie go w kultowym stroju Nelly’ego – w za wielkim T-shircie, z plastrem pod okiem i w majtkach na głowie) – „najlepsze wykonanie rapowe”.
Best Rap Performance: „Otis” Jay-Z & Kanye West
Pozostali nominowani: „Look at me now” Chris Brown feat. Lil Wayne & Busta Rhymes, „The show goes on” Lupe Fiasco, „Moment 4 life” Nicki Minaj feat. Drake, „Black and yellow” Wiz Khalifa.
Zwycięzcy nie pojawili się na gali. EGO Westa ciężko musi teraz znosić nieobecność jego dysponenta (tak, Kanye – o tobie mowa), który zmarnował okazję na osobiste pochwalenie się kolegom i koleżankom z branży swoim kolejnym triumfem (dzięki temu Taylor Swift – przykładem rapera – nie musiała niepotrzebnie wspinać się na scenę).

Po chwili z rapem gwiazda country, Reba McEntire, zapowiedziała wspólny występ nagrywającego muzykę utrzymaną w podobnym klimacie Jasona Aldeana, który wystąpił wspólnie z Kelly Clarkson. Duet wykonał utwór „Don’t you wanna stay”, który znajdziemy na ostatnim krążku tak Aldeana, jak i Clarkson (nawiasem mówiąc, wokalistka kojarzona z programem „American Idol” śpiewała kiedyś także z zapowiadającą ją tym razem Rebą).

Następnie przyszła pora na występ ratującej rocka przed zejściem do podziemia (tak, Davidzie Guetto – ty się do tego przyczyniłeś!) grupy Foo Fighters. Ja tego zespołu nie kupuję (odpowiada mi rock w innym wydaniu), dlatego nie podejmuję się oceny jej występu. Rąk w górze było co nie miara (bo występ odbył się na innej scenie, którą zamiast wystrojonych gwiazd muzyki okalali zwykli śmiertelnicy), więc performance chyba się podobał. Ja za to nadrobiłem w tym czasie zaległości w relacjonowaniu imprezy.

Po przerwie przyszła pora na wyczekiwany przez wielu wspólny występ Rihanny i Brytyjczyków z Coldplay. Wyglądająca jak strach na wróble (co to za fryzura?!) barbadoska wokalistka zaczęła od zwolnionego z początku „We found love”, przy którym przez chwilę wiła się po ziemi, by potem zedrzeć z siebie jedną warstwę swego odzienia i prezentować swoje wdzięki w – jeśli dobrze widziałem – mało gustownym lateksie. Strój fatalny (ale nie tym mam się tu zajmować), występ również zupełnie mnie nie porwał. „We found love” przerodziło się w którymś momencie w „Princess of China”. Tym samym na scenę wkroczył Chris Martin ze skromną gitarką. Akustyczna wersja piosenki, którą znajdziemy na krążku „Mylo Xyloto”, pozbawiona całkowicie elektryzujących motywów i kultowej „ściany dźwięku” była miałka i nudna jak flaki z olejem. Gdy zaś Rihanna zeszła ze sceny, do Chrisa dołączyli współtowarzysze. Usłyszeliśmy „Paradise”, które też zabrzmiało trochę nijako (i ten jojczący Martin!). Występ Coldplay na MTV Europe Music Awards był o niebo lepszy od tego dzisiejszego. Ale może to ja źle słyszę o 3 w nocy… A tak na nich liczyłem. Na szczęście finał występu był już dosyć przyzwoity. Marne to jednak pocieszenie.

O wręczających nagrodę rockowym muzykom nie warto wspominać. Przejdźmy do informacji o nagrodzie.
Best Rock Performance: „Walk” Foo Fighters
Pozostali nominowani: „Every teardrop is a waterfall” Coldplay, „Down by the water” The Decemberists, „The cave” Mumford & Sons, „Lotus flower” Radiohead.

Nieco senna aura towarzyszyła występowi Maroon 5, którzy śpiewali utwór „Surfer girl” formacji The Beach Boys. Najwidoczniej hawajskie klimaty (czułem się jakby dwudziestą godzinę leżał na plaży w Honolulu) w środku nocy nie są dla mnie wymarzoną rozrywką. Dużo zabawniej było popatrzeć na mierzący się z inną piosenką The Beach Boys, tj. „Wouldn’t it be nice”, zespół Foster The People… Słuchając i patrząc na Marka Fostera, miałem przed oczami wielką szynszylę. Pewnie nikt (poza Kordianem z Pop Goes the Blog) nie rozumie, co mam na myśli, ale zapewniam Was, że był to prześmieszny widok. W końcu na pierwszy plan wyszli bohaterowie tego segmentu – The Beach Boys. W „Good vibrations” pod koniec wsparli ich wokaliści Foster The People i Maroon 5, którzy zdawali się być niepocieszeni faktem, iż nie pozwolono im śpiewać ich własnych piosenek. Nietęgą minę miał zwłaszcza Adam Levine. Gdyby wydłużyć ten występ o kilka minut, lider Maroon 5 mógłby zechcieć zostać drwalem albo cieślą, byle tylko nie kazano mu już więcej śpiewać piosenek „Plażowych Chłopaków”. Cóż, pokaz zrobiony całkowicie na siłę. Nic się tu nie kleiło…

Stevie Wonder – nim zapowiedział występ Paula McCartneya – na swojej słynnej harmonijce zagrał krótką melodię dla Whitney Houston. Z kolei sir Paul zaśpiewał nam walentynkową, usypiającą serenadę – „My Valentine”.

Common i Taraji P. Henson, prezentujący zwycięzcę w kategorii „najlepszy album R&B”, przypomnieli postać Gila Scotta-Herona. Parafrazując tekst jego popularnego nagrania, Henson przekazała Gilowi ważny komunikat: „The revolution is being televised”.
Best R&B Album: „F.A.M.E.” Chris Brown
Pozostali nominowani: „Second chance” El DeBarge, „Love letter” R. Kelly, „Pieces of me” Ledisi, „Kelly” Kelly Price.
Nagroda dla Chrisa Browna to dowód na to, że świat wybaczył mu aferę z Rihanną, o której na pewno słyszeliście. Gdy odczytywano kolejne nazwiska z listy nominowanych, realizatorzy pokazali nam, jak wokalista mocno przeżywa ten moment. Widać było, że ta nagroda będzie miała dla niego ogromne znaczenie. Nie da się jednak ukryć, że „F.A.M.E.” nie jest w całości albumem R&B (co nie stanowi przeszkody, by Brown odebrał nagrodę w tej kategorii, ale jest potwierdzeniem tego, że wykonawcy R&B szukający poklasku branży mogą śmiało sięgać po inne gatunki – zmienia się zatem oblicze R&B).

W utworze „Mean”, z banjo w dłoni, na scenie zaprezentowała się ulubienica Ameryki, Taylor Swift, ubrana tego wieczora w mało wyszukaną, kwiecistą sukienkę, z zaplecionym na bok warkoczem. Podczas jej występu zrobiło się bardzo swojsko (mało uroczyście), ale jednocześnie w pewien sposób autentycznie. Taka estetyka nie jest mi wprawdzie zbyt bliska, ale Ameryka powinna być zadowolona. I taka też była, o czym świadczyła przesadnie owacyjna reakcja publiki.

Po występie Taylor Swift aktor z filmu „Smerfy 3D”, Neil Patrick Harris, wręczył nagrodę w jednej z najważniejszych kategorii – „najlepsza piosenka”. Statuetka w tej kategorii wędruje zawsze w ręce twórców. Jeżeli zatem muzyk wykonujący dany utwór nie jest jednocześnie jego twórcą, nie otrzymuje nagrody.
Song of the Year: „Rolling in the deep” Adele – nagroda dla twórców: Adele i Paul Epworth
Pozostali nominowani (podaję nazwiska/pseudonimy artystów, a nie twórców): „All of the lights” Kanye West feat. Rihanna, Kid Cudi & Fergie, „The cave” Mumford & Sons, „Grenade” Bruno Mars, „Holocene” Bon Iver.

Po odebraniu nagrody przez Adele scena należała już do Katy Perry, a ta dała chyba nieco fajniejszy występ niż jej koleżanka, Rihanna. Nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że podobne kostiumy, choreografia i cały anturaż występu towarzyszy Dodzie podczas jej tournee promującego chłodno przyjęty album „Siedem pokus głównych” (a tak na marginesie – do tej pory wydawało mi się, że mamy siedem grzechów, a nie pokus głównych). Perry po kilku taktach „E.T.” przeszła w „Part of me” – jej nowe nagranie, które znajdziemy na reedycji bestsellerowego „Teenage dream”.

Kandydatów do nagrody w kategorii „najlepszy album country” prezentowały inne gwiazdy tego nurtu: Miranda Lambert i Dierks Bentley.
Best Country Album: „Own the night” Lady Antebellum
Pozostali nominowani: „My kinda party” Jason Aldean, „Chief” Eric Church, „Red River Blue” Blake Shelton, „Here for a good time” George Strait , „Speak now” Taylor Swift.
Zespół Lady Antebellum chyba nie do końca wierzył w zwycięstwo. Nie ma się co dziwić, bo konkurencja była wyjątkowo silna. Grupa zagrała Taylor Swift na nosie.

Chris Martin nie powinien czuć się osamotniony na gali, bowiem jego małżonka, Gwyneth Paltrow, również na niej zaistniała, zapowiadając najbardziej wyczekiwany występ imprezy. Adele po kilku miesiącach z dala od estrady wykonała swój przełomowy hit – „Rolling in the deep”. Wielu liczyło pewnie, że ponownie spróbuje wzruszyć nas jedną ze swoich szczerych ballad. Brytyjka postanowiła tym razem się nie zamartwiać. Dla słuchających jej na żywo to, co Adele śpiewała podczas uroczystości, nie miało tak naprawdę większego znaczenie. Bez względu na wybór piosenki ten performance po prostu nie mógł się nie udać. I tak w istocie było. Gwiazda piosenkę roku śpiewała jakby od niechcenia, ale robiąc to ze świetnym rezultatem i niemałym wdziękiem. Nie był to co prawda występ na miarę zeszłorocznego wykonania „Someone like you” na BRIT Awards, ale po obejrzeniu wcześniejszych pokazów Rihanny i Katy Perry byłem pewien, że poziom artystyczny imprezy dzięki Adele znacznie wzrósł.

Po występie Adele znowu zrobiło się swojsko. Był to segment poświęcony legendzie country, Glenowi Campbellowi. Na scenę w pierwszej kolejności wyszło zapowiedziane przez Taylor Swift trio The Band Perry. Ten występ sprawiał wrażenie kontynuacji tego, co pokazała chwilę wcześniej wspomniana Swift. Następnie The Band Perry zostali zastąpieni przez Blake’a Sheltona. Krótki performance tej dwójki gwiazd stanowił wprowadzenie do występu Glena Campella, którego wyróżniono nagrodą za całokształt twórczości.

Gwiazdami country na Grammy Awards 2012 obrodziło. Następna w kolejce była urocza Carrie Underwood, która dała króciutki wokalny popis w towarzystwie witanego na stojąco Tony’ego Bennetta („It had to be you”). Tej dwójce powierzono odczytanie zwycięzcy w kategorii „najlepszy nowy artysta”. Zdaniem magazynu „Billboard” najbardziej prawdopodobnym zwycięzcą było trio The Band Perry. Na szczęście wygrał muzyk, za którego najmocniej trzymałem kciuki: szczery, skromny, wyjątkowy i – jak się okazało – zabawny.
Best New Artist: Bon Iver
Pozostali nominowani: The Band Perry, J. Cole, Nicki Minaj, Skrillex.

W końcu nadeszła pora na tradycyjne złożenie hołdu zmarłym artystom oraz innym osobom związanym z branżą muzyczną. Lista nazwisk była bardzo długa. Znaleźli się na niej m.in. Amy Winehouse, Nick Ashford, Steve Jobs, Heavy D, Nate Dogg, Gary Moore i Whitney Houston. To nazwiskiem tej ostatniej artystki zakończono prezentację zdjęć zmarłych, po czym na scenę wyszła Jennifer Hudson, która zmierzyła się z jedną z największych ballad w dziejach – „I will always love you”. Hudson śpiewać potrafi doskonale, więc nie było wątpliwości, że i z takim numerem świetnie da sobie radę. Oczywiście trudno jest przebić wykonanie Houston, zwłaszcza teraz, gdy będziemy podchodzić do niego z jeszcze większym sentymentem niż kiedykolwiek wcześniej. Niemniej to był jeden z najpiękniejszych momentów gali.

By rozweselić posmutniałych gości i poprawić minorowe nastroje, w które wprowadził wszystkich segment „tribute”, do akcji ruszyli David Guetta z Chrisem Brownem i Lil Waynem, którzy wykonali „I can only imagine” (piosenkę znajdziemy na albumie „Nothing but the beat” Guetty). Następnie na osobnej scenie doszło do połączenia sił przez Foo Fighters i DJ-a Deadmau5a, który zremiksował przebój ekipy Dave Grohla – „Rope”, a następnie zaprezentował swoją produkcję – „Raise your weapon”. Okazuje się, że Dave Grohl potrafi się świetnie bawić także przy łamanych dźwiękach generowanych przez dyskdżokeja.

W tym momencie wybiła 5 rano i stacja Pro 7 zaprzestała dalszego nadawania, bo na tę godzinę miała już przewidziany następny program. Pełen profesjonalizm, jak widać… Na szczęście gala zbliżała się już do końca, więc pozostałe występy mogłem zobaczyć a potrzebne informacje wyczytać w sieci.

Przedostatni występ na gali dała – opisywana przez Drake’a w samych superlatywach – Nicki Minaj. I chociaż nie jest to artystka, z którą dobrze się rozumiemy, trzeba przyznać, że dała tego wieczora bardzo widowiskowe show, poprzedzone krótkim filmem ukazującym ją jako opętanego narcyza, którego wyleczyć może jedynie egzorcysta. Był to wstęp do nowego nagrania Minaj – „Roman holidays”. Na scenie we wszystkie strony skakali przebrani za mnichów młodzi mężczyźni, a w drugiej połowie performance’u wdreptał na nią – w takt tradycyjnej melodii „O come all ye faithul” oraz w towarzystwie ministrantów – ksiądz-egzorcysta. Opętana Minaj w którymś momencie zaczęła lewitować, coraz wyżej unosząc się nad sceną. Gdy wisiała wysoko nad głowami swoich mnisich tancerzy, występ się zakończył (a liczyłem, że coś jeszcze się wydarzy…). Pomysł dziwaczny, ale dzięki niemu występ zapadł w pamięć.

Nagrodę w kategorii „nagranie roku”, która – w przeciwieństwie do statuetki w kategorii „piosenka roku” – wręczana jest wykonującemu dany utwór artyście, jego producentom i innym osobom odpowiedzialnym za brzmienie (nie zaś twórcom muzyki i tekstu), prezentowała grupa Lady Antebellum. Obyło się bez niespodzianek.
Record of the Year: „Rolling in the deep” Adele – nagrodę otrzymali: Adele, Paul Epworth, Tom Elmhirst i Mark Rankin
Pozostali nominowani (podaję jedynie nazwiska/peudonimy wykonawców): „Holocene” Bon Iver, „Grenade” Bruno Mars, „The cave” Mumford & Sons, „Firework” Katy Perry.

W ten sposób dobrnęliśmy do najważniejszego punktu ceremonii – kategorii „album roku”. Misję wręczenia nagrody w tej kategorii powierzono nominowanej wielokrotnie do Grammy, ale dopiero w tym roku wyróżnionej nagrodą, tyle że specjalną (a nie „regularną”), Dianie Ross, której towarzyszył LL Cool J.
Album of the Year: „21” Adele – nagrodę otrzymali: Adele, Jim Abbiss, Paul Epworth, Rick Rubin, Fraser T. Smith, Ryan Tedder, Dan Wilson, Philip Allen, Beatriz Artola, Ian Dowling, Tom Elmhirst, Greg Fidelman, Dan Parry, Steve Price, Mark Rankin, Andrew Scheps, Tom Coyne (a więc artysta oraz osoby odpowiedzialne za brzmienie poszczególnych piosenek, jak i całego albumu)
Pozostali nominowani: „Wasting light” Foo Fighters, „Born this way” Lady Gaga, „Doo-wops & hooligans” Bruno Mars, „Loud” Rihanna.

Galę zamknięto występem nagrodzonego specjalnym wyróżnieniem – MusiCares Person of the Year, Paula McCartneya, któremu towarzyszyli na scenie: Bruce Springsteen, Joe Walsh i Dave Grohl. Było rockowo, ale nie w moim guście. Jako że nie przepadam za muzyką sir Paula, a jego występ mało mnie interesował, nie będę silił się na bardziej wnikliwą jego ocenę.

Adele zdobyła łącznie 6 nagród. Wygrała we wszystkich kategoriach, w których była nominowana. Po raz drugi w historii zdarzyło się, by solistka wróciła z ceremonii z 6 statuetkami w ręce. Po raz pierwszy dokonała tego Beyoncé przed 2 laty dzięki ciepłemu przyjęciu jej albumu „I am… Sasha Fierce” oraz pochodzących z niego utworów. Kobiet-solistek, które podczas 1 gali zgarnęły 5 nagród, jest już całkiem sporo. Mimo że na pierwszy taki przypadek musieliśmy czekać aż do roku 1999, gdy Lauryn Hill została obsypana nagrodami Grammy za swój solowy debiut, to w ostatnim dziesięcioleciu z podobną sytuacją spotykaliśmy się nader często. Po 5 wyróżnień podczas jednego wieczora zdobyły także: Alicia Keys – 2002 r., Norah Jones – 2003 r., Beyoncé – 2004 r., Amy Winehouse – 2008 r. a za swoją kolaborację z Robertem Plantem – także Alison Krauss w 2009 r. (jeśli by wziąć pod uwagę także kobiece formacje, można by dopisać tutaj 5 nagród dla Dixie Chicks w 2007 r.). Być może gdyby szczyt popularności Mariah Carey (5 nagród mimo 34 nominacji) i Whitney Houston (6 nagród, 26 nominacji) przypadał na minioną dekadę, obie diwy miałyby dziś na koncie ze 2 razy więcej nagród niż faktycznie mają – a bez wątpienia obie zasłużyły sobie na większe uznanie „kapituły” niż to, z jakim się spotkały. To samo mógłbym powiedzieć o Janet Jackson (6 nagród na koncie) i Madonnie (7 nagród). To trochę dziwne, że wokalistki, które w dużym stopniu zdefiniowały amerykańską muzykę pop/R&B ostatniego 30-lecia, dostają nagrody Grammy jedynie wyjątkowo. Wokalistki R&B popularne w XXI w. są przez Akademię Fonograficzną doceniane znacznie częściej – np. Alicia Keys ma już 14 nagród Grammy (27 nominacji) a Beyoncé ma jako solistka 13 nagród (a dodając do tego wyniki osiągane razem z Destiny’s Child: Beyoncé była nagradzana 16 razy, a nominowana aż 44).

W istocie rekord należy jednak do Michaela Jacksona i zespołu Carlosa Santany – Santana. Jackson i Santana jednego wieczora wynieśli z gali aż po 8 statuetek (Jackson w 1984, Santana w 2000). Aczkolwiek muzykę z albumu „Supernatural”, za który w 2000 r. obsypano Santanę nagrodami, w 2000 r. faktycznie nagradzano 9-krotnie, tyle że jedna ze statuetek nie poszła w ręce zespołu. 6 nagród jednego wieczora, podobnie jak tym razem Adele, a w 2010 r. Beyoncé, zgarnęli ponadto Quincy Jones (1991 r.) i Eric Clapton (1993 r.).

Największym przegranym gali jest Bruno Mars. 6 nominacji i zero nagród – podobna historia zdarzyła podczas Grammy Awards tylko 3 razy, przy czym w 2002 r. India.Arie miała nominacji 7, natomiast Mariah Carey w 1996 r. oraz 50 Cent 10 lat później – po 6. Bez nagrody z tegorocznej gali, mimo 5 nominacji, wyszli: Radiohead i Lil Wayne. Smakiem musiały się obejść także: Lady Gaga i Nicki Minaj. Wieczór był jednak bardzo udany dla grupy Foo Fighters oraz Kanye Westa. Rockowa formacja zdobyła aż 5 nagród, a popularny raper – 4.


fot. Adele i pół tuzina nagród Grammy (billboard.com)

Kategorie, w których zwycięzcy zostali ogłoszeni przed główną galą:

Najlepsze popowe wykonanie zespołu albo duetu: „Body and soul” Tony Bennett & Amy Winehouse (trudno oprzeć się wrażeniu, że Winehouse otrzymała tę nagrodę w pierwszej kolejności dlatego, że tak wypadało)
Najlepszy instrumentalny album popowy: „The road from Memphis” Booker T. Jones
Najlepszy wokalny album popowy: „21” Adele
Najlepsze nagranie taneczne: „Scary monsters and nice sprites” Skrillex
Najlepszy album taneczny/elektroniczny: „Scary monsters and nice sprites” Skrillex (ciekawe, czy 2 nagrody Grammy dla Skrillexa w kategoriach tanecznych to wyłącznie efekt tego, że jest obecnie na niego „hajp” nie z tej ziemi, czy głosującym faktycznie bardziej podobają się jego dokonania od repertuaru Robyn albo Cut Copy; a może tylko Skrillexa słuchali…?)
Najlepszy wokalny album z popem tradycyjnym: „Duets II” Tony Bennett
Najlepsze wykonanie hardrockowe/metalowe: „White limo” Foo Fighters
Najlepsza piosenka rockowa: „Walk” Foo Fighters (nagroda dla twórców: Foo Fighters)
Najlepszy album rockowy: „Wasting light” Foo Fighters
Najlepszy album alternatywny: „Bon Iver, Bon Iver” Bon Iver
Najlepsze wykonanie R&B: „Is this love” Corinne Bailey Rae
Najlepsze wykonanie R&B tradycyjnego: „Fool for you” Cee Lo Green & Melanie Fiona
Najlepsza piosenka R&B: „Fool for you” Cee Lo Green & Melanie Fiona (nagroda dla twórców: Cee Lo Green, Melanie Fiona i Jack Splash)
Najlepsza kolaboracja rapowa: „All of the lights” Kanye West feat. Rihanna, Kid Cudi & Fergie (w piosence „All of the lights” udziela się bardzo wielu muzyków; wytypowanie do nagrody mało udzielającej się w tym nagraniu Fergie jest dla mnie zaskoczeniem)
Najlepsza piosenka rapowa: „All of the lights” Kanye West feat. Rihanna, Kid Cudi & Fergie (nagroda dla twórców: Kanye West, Jeff Bhakser, Fergie, Malik Jones i Warren Trotter)
Najlepszy album rapowy: „My beautiful dark twisted fantasy” Kanye West (a wielu uważało, że 2 nominacje dla Kanye w jednej kategorii mogą mu przynieść więcej szkody niż pożytku – podobnie jak fakt, że West wydał w ciągu roku 2 krążki, być może stanął mu na drodze do nominacji w kategorii „album roku”; tymczasem to Lil Wayne i przereklamowana Nicki Minaj musieli obejść się smakiem)
Najlepsze wykonanie country: „Mean” Taylor Swift
Najlepsze wykonanie country zespołu albo duetu: „Barton Hollow” The Civil Wars
Najlepsza piosenka country: „Mean” Taylor Swift (nagroda dla twórcy: Taylor Swift)
Najlepszy album new age: „What’s it all about” Pat Metheny
Najlepsze improwizowane solo jazzowe: „500 miles high” Chick Corea
Najlepszy wokalny album jazzowy: „The mosaic project” Terri Lyne Carrington
Najlepszy instrumentalny album jazzowy: „Forever” Corea, Clarke & White
Najlepszy album jazzowy – duży band: „The good feeling” Christian McBride Big Band
Najlepsze wykonanie gospel albo z nurtu współczesnej muzyki chrześcijańskiej: „Jesus” Le’Andria Johnson
Najlepsza piosenka gospel: „Hello fear” Kirk Franklin (nagroda dla twórcy – Kirk Franklin)
Najlepsza piosenka z nurtu współczesnej muzyki chrześcijańskiej: „Blessings” Laura Story (nagroda dla twórcy – Laura Story)
Najlepszy album gospel: „Hello fear” Kirk Franklin
Najlepszy album ze współczesną muzyką chrześcijańską: „And if our God is for us…” Chris Tomlin
Najlepszy album latynoski z nurtu pop/rock/urban: „Drama y luz” Mana
Najlepszy album tejano albo z regionalną muzyką meksykańską: „Bicentenario” Pepe Aguilar
Najlepszy album banda albo norteno: „Los Tigres Del Norte and friends” Los Tigres Del Norte
Najlepszy album latynoski z nurtu tropical music: „The last mambo” Cachao
Najlepszy album americana: „Ramble at the Ryman” Levon Helm
Najlepszy album bluegrass: „Paper airplane” Alison Krauss & Union Station
Najlepszy album bluesowy: „Revelator” Tedeschi Trucks Band
Najlepszy album folkowy: „Barton Hollow” The Civil Wars
Najlepszy album z muzyką regionalną („regional roots”): „Rebirth of New Orleans” Rebirth Brass Band
Najlepszy album reggae: „Revelation pt 1: the root of life” Stephen Marley
Najlepszy album world music: „Tassili” Tinariwen
Najlepszy album z muzyką dziecięcą: „All about Bullies… Big and small” różni artyści
Najlepszy album ze słowem mówionym: „If you ask me (and of course you won’t)” Betty White
Najlepszy album komediowy: „Hilarious” Louis C.K.
Najlepszy album z muzyką musicalową: „The book of mormon” Josh Gad & Andrew Rannells (etc.)
Najlepszy soundtrack: „Boardwalk empire: volume 1” różni artyści (producenci: Stewart Lerman, Randall Poster i Kevin Weaver)
Najlepszy album z muzyką filmową („score soundtrack”): „The king’s speech” Alexandre Desplat
Najlepsza piosenka z filmu: „I see the light” Mandy Moore & Zachary Levi – z filmu „Tangled”, tj. „Zaplątani” (nagroda dla twórców – Alan Menken i Glenn Slater)
Najlepsza instrumentalna kompozycja: „Life in eleven” Bela Fleck & The Flecktones (nagroda dla twórców – Bela Flack i Howard Levy)
Najlepsza instrumentalna aranżacja: „Rhapsody in blue” Gordon Goodwin’s Big Phat Band (nagroda dla twórcy – Gordon Goodwin)
Najlepsza instrumentalna aranżacja towarzysząca wokalowi: „Who can I turn to (when nobody needs me)” Tony Bennett & Queen Latifah (nagroda dla twórcy – Jorge Calandrelli)
Najlepsza oprawa wydawnictwa: „Scenes from the Suburbs” Arcade Fire (nagroda dla twórcy – Caroline Robert)
Najlepsza oprawa specjalnej edycji wydawnictwa: „The promise: the darkness on the edge of town story” Bruce Springsteen (nagroda dla twórców – Dave Bett i Michelle Holme)
Album z najlepszą wkładką (tj. posiadający najlepiej opracowane informacje znajdujące się w książeczkę dołączonej do płyty): „Hear me howling!: blues, ballads & beyond as recorded by the San Francisco Bay by Chris Strachwitz in the 1960s” (nagroda dla twórcy – Adam Machado)
Najlepszy album historyczny: „Band on the run (Paul McCartney archive collection – deluxe edition)” Paul McCartney & The Wings (nagroda dla twórców – Paul McCartney, Sam Okell i Steve Rooke)
Najlepiej zaaranżowany album: „Paper airplane” Alison Krauss & Union Station (nagroda dla twórców – Neal Cappellino, Mike Shipley, Brad Blackwood)
Producent roku – nieklasyczny: Paul Epworth (współpraca z Adele, Foster The People i Cee Lo Greenem)
Najlepiej zremiksowane nagranie: „Cinema (Skrillex remix)” Benny Benassi (nagroda dla twórcy – Skrillex)
Najlepszy zremasterowany album: „Layla and other assorted love songs (super deluxe edition)” Derek & The Dominos (nagroda dla twórców – Elliot Scheiner, Bob Ludwig i Bill Levenson)
Najlepszy teledysk – krótka forma: „Rolling in the deep” Adele (nagroda dla twórców i artysty – Adele, Sam Brown i Hannah Chandler)
Najlepszy teledysk – długa forma: „Foo Fighters: back and forth” Foo Fighters (nagroda dla twórców i artysty – Foo Fighters, James Moll i Nigel Sinclair)
+ 9 kategorii dedykowanych muzyce klasycznej, którymi nie będę się zajmował.

Na stronie www.grammy.com/nominees znajduje się pełna lista nominowanych i zwycięzców.

Nagrody specjalne otrzymali:
MusiCare Person of the Year: Paul McCartney;
President’s Merit Award: Richard Branson;
Grammy Lifetime Achievement Award: Allman Brothers Band, Glen Campbell, Tom Jobim, Roy Haynes, George Jones, The Memphis Horns, Diana Ross, Gil Scott-Heron;
Grammy Trustees Award: Dave Bartholomew, Steve Jobs, Rudy Van Gelder;
Technical Grammy Award: Roger Nichols, Celemony.

Musimy mieć na uwadze to, że w tym roku gala odbyła się po dokonanej w trakcie roku 2011 znacznej redukcji kategorii. Zeszłoroczne rozdanie nagród Grammy uwzględniało jeszcze 109 kategorii, tymczasem teraz jest ich 78. O zmianach, jakie dokonano, wspomnę w osobnym wpisie. Uważam jednak, że 2 kategorie dedykowane muzyce tanecznej to zbyt mało, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, iż wpływy takiej muzyki są obecnie w USA dużo silniejsze niż 5, 10 czy 15 lat temu. Czas najwyższy poświęcić muzyce tanecznej i/lub elektronicznej więcej miejsca.

fot. słynne gramofony (billboard.com)