Taylor Swift nokautuje konkurencję

Taylor Swift jest artystką, która jak dotąd nie zdołała uwieść mnie swoją muzyką, czy też przynajmniej wzbudzić we mnie jakichś większych emocji. Jest to jednak postać, która na amerykańskim rynku muzycznym w trudnych dla fonografii czasach jest w stanie zdziałać cuda. Nie bez powodu nazywa się ją ulubienicą Ameryki. Po rewelacyjnym przyjęciu jej poprzedniego albumu „Fearless”, o którego sukcesach pisałem m.in. w muzycznym podsumowaniu 2009 r. w USA (tu), Taylor nadal idzie jak burza i dokonuje rzeczy, których najwięksi w tej branży mogą jej obecnie tylko pozazdrościć.

Świeżo wydany album wokalistki (trzeci w karierze) noszący tytuł „Speak now” okazał się motorem napędowym dla mającej się ostatnio nie najlepiej listy The Billboard 200 ukazującej nam fizyczną i cyfrową sprzedaż albumów w USA. Krążek, podobnie jak jego poprzednik sprzed 2 lat, zadebiutował na szczycie amerykańskiego zestawienia – i to z godnym podziwu wynikiem. Zakupiło go bowiem ponad milion osób! Uściślając, w ciągu tygodnia płyta rozeszła się w Stanach w ilości 1 047 000 egzemplarzy. Jest to tym samym najlepszy rezultat uzyskany przez jakikolwiek album od marca 2005 r., kiedy to wyczekiwany przez wielu krążek „The massacre” 50 Centa wygenerował wynik rzędu 1 141 000 egzemplarzy. Zauważmy jednak, że przed 5 laty sprzedaż płyt na największym rynku fonograficznym na świecie była na znacznie wyższym poziomie niż obecnie.

Taylor Swift za sprawą swojego „Speak now” jest pierwszym od czerwca 2008 r. wykonawcą, którego album w ciągu jednego tygodnia rozszedł się w nakładzie przekraczającym magiczną liczbę miliona kopii. Ostatnim takim szczęśliwcem był (nieszczególnie przeze mnie podziwiany) Lil Wayne, którego longplay „The Carter III” w tygodniu premiery zakupiło 1 006 000 mieszkańców Ameryki. Do rekordu listy The Billboard 200 obu płytom jest jednak daleko, ponieważ ani Taylor Swift, ani Lil Wayne nawet nie zbliżyli się do rezultatu, jaki uzyskał 10 lat temu album ekstremalnie wówczas popularnego w Stanach boysbandu ‚N Sync (którego członkiem był znany wszystkim doskonale Justin Timberlake). Krążek „No strings attached” wystrzelił w tygodniu premiery z nieosiągalnym dziś dla żadnego artysty wynikiem sprzedaży równym 2 416 000 kopii (dokładne dane na temat sprzedaży fonogramów oparte na systemie Nielsen SoundScan publikowane są od 1991 r.), a w kolejnych tygodniach sprzedawał się na tyle dobrze, że kilka lat później przypadło mu w udziale przewodnictwo liście najlepiej sprzedających się albumów minionej dekady w USA (więcej: tutaj).

Pisząc o niesamowitym osiągnięciu albumu 20-letniej Amerykanki, warto także wspomnieć o tym, że tylko jednemu wydawnictwu z nurtu country (a za reprezentantkę tego gatunku powszechnie uznawana jest panna Swift), odkąd podawane są oficjalne wyniki sprzedaży płyt w USA, udało się uzyskać lepszą tygodniową sprzedaż. Mowa o płycie Gartha Brooksa pt. „Double live”, która zadebiutowała na szczycie The Billboard 200 w grudniu 1998 r. z wynikiem 1 085 000 sprzedanych kopii (to, nawiasem mówiąc, jeden z najlepiej sprzedających się albumów country w historii). Tymczasem gdyby wziąć pod uwagę jedynie panie wykonujące muzykę country, wtedy należałoby uznać Taylor Swift za rekordzistkę. Do tej pory w damskim gronie owym tytułem mogła się szczycić (a jakżeby inaczej) Shania Twain, której multiplatynowy krążek „Up!” w tygodniu premiery rozszedł się w Stanach w liczbie 874 tys. kopii. Jeżeli jednak spojrzymy na dane odnoszące się do wszystkich pań – tym razem bez podziału na gatunki muzyczne, wówczas zauważymy, że (od momentu, gdy publikuje się dokładne informacje na temat sprzedaży) wyłącznie 4 kobietom udało się sprzedać w przeciągu tygodnia ponad milion egzemplarzy swojego dzieła. Najlepszy wynik uzyskała wiosną 2000 r. Britney Spears z drugim w karierze krążkiem „Oops!…I did it again” zakupionym w Stanach aż przez 1 319 000 osób. Siedmiocyfrowy tygodniowy nakład uzyskały ponadto płyty: „Feels like home” Norah Jones w lutym 2004 r. (1 022 000 kopii) oraz w okresie świątecznym 1992 r. soundtrack do filmu „The Bodyguard”, którego sprzedaż liczona jest na konto Whitney Houston, pomimo tego, że Amerykanka wykonuje na nim jedynie połowę utworów i pełni funkcję współproducenta wykonawczego (1 061 000 kopii) [więcej o soundtracku wszech czasów: tu].

Jeżeli natomiast porównamy otwarcie „Speak now” na liście The Billboard 200 z otwarciem „Fearless”, okaże się, że aktualny longplay Taylor Swift prawie podwoił wynik swojego poprzednika, który w tygodniu debiutu znalazł w USA 592 tysiące nabywców. Czy nowe wydawnictwo wokalistki będzie utrzymywać się na wysokich pozycjach popularnego zestawienia płytowego tak długo, jak jej wcześniejszy krążek – trudno dziś wyrokować. Zapewne najrozsądniej postąpimy, jeżeli cierpliwie poczekamy i będziemy przyglądać się temu, jak sprzedaż „Speak now” kształtuje się w kolejnych tygodniach. Niemniej mogę pokusić się o sformułowanie pewnej prognozy. Nauczony doświadczeniem przychylam się ku hipotezie, że omawiana płyta nie może liczyć na tak niebywałą żywotność w czołówce, co „Fearless”, a co za tym idzie – ostatecznie do wyniku swojego poprzednika nie dobije. Spójrzmy np. na przywołany powyżej krążek Britney Spears – „Oops!…I did it again”, który, choć wystartował z dużo lepszym rezultatem niż poprzedni album Księżniczki Pop i w sumie rozszedł się w USA w imponującym, ponad 10-milionowym nakładzie, ostatecznie nie osiągnął aż tak fenomenalnego wyniku sprzedaży, co „…Baby one more time”. Ten ostatni znalazł do dziś 14 milionów amerykańskich nabywców. Subtelna różnica pomiędzy obiema sytuacjami sprowadza się do tego, że „Speak now” jest trzecim albumem Taylor Swift, a nie drugim – tak jak to było z „Oops!…I did it again” w przypadku Spears, więc mamy tu do czynienia z piosenkarkami znajdującymi się na nieco odmiennych etapach kariery. Nie zmienia to jednak faktu, że po megasukcesie płyty jakiegoś artysty, który był wynikiem sukcesywnego docierania do kolejnych nabywców przez wiele miesięcy, stosunkowo często zdarza się, że kolejny album tejże gwiazdy startuje na liście bestsellerów płytowych z dużo wyższego pułapu, ale za to szybciej maleje zainteresowanie tym tytułem, co w ostatecznym rozrachunku wychodzi na jego niekorzyść w porównaniu z jego poprzednikiem. Niekoniecznie musi to spotkać Taylor Swift, ale wydaje się to wielce prawdopodobne (aczkolwiek przynajmniej do świąt „Speak now” powinno bez większego problemu znacząco polepszyć swój dotychczasowy wynik).