Recenzja płyty: Brodka „Granda”

Udało się. W końcu doczekałem się dobrego polskiego albumu, który jest jednocześnie oryginalny i przebojowy. I jakoś wcale nie jestem zaskoczony faktem, że jego „sprawczynią” jest Monika Brodka. Nie zgadzam się z powszechnie wyrażanym obecnie poglądem, jakoby jej poprzednie dokonania były radiowym popem średniego szczebla. Takie herezje można opowiadać, sugerując się jedynie wydawanymi do tej pory przez Brodkę singlami (choć i tak nie wszystkimi). Gdy poszukamy głębiej i wsłuchamy się zarówno w debiutancki „Album”, jak i jego następcę, „Moje piosenki”, znajdziemy co najmniej kilka świetnie brzmiących, dobrze napisanych i wcale nie takich typowo radiowych utworów. Nie jest też do końca prawdą, że najnowsza „Granda” to krok milowy w stosunku do jej poprzedników. Owszem, muzyka, jaką na tym krążku serwuje nam Brodka, znacznie odbiega od tego, co otrzymywaliśmy od niej wcześniej. Nie jest to jednak jakaś wielka rewolucja, a raczej kolejny etap procesu ewolucji młodej artystki. Pamiętajmy bowiem, że Monika, nagrywając swoje pierwsze 2 wydawnictwa, była jeszcze nastolatką, a jak na tak młody wiek ze swoich artystycznych obowiązków wywiązywała się naprawdę przyzwoicie.

Na „Grandzie” słychać, że Monika jest artystką poszukującą. Słychać, że dojrzała, rozwinęła skrzydła, pozwoliła sobie na więcej swobody, eksperymentów – nie tylko w brzmieniu, ale także w tekstach, a nawet w artykułowaniu wyrazów. W ten sposób staliśmy się świadkami pięknego rozwoju artystycznego talentu Brodki, a jest to tym donioślejsze wydarzenie, że – jak wiemy – w dzisiejszym dotkniętym kryzysem przemyśle muzycznym nasi ulubieńcy coraz częściej postanawiają wybrać drogę na skróty, nagrywając coś, co schlebia tanim gustom i dalekie jest od unikalności. „Granda” stanowi zaprzeczenie tej niepokojącej tendencji. Co więcej, przemiana Brodki mnie wydaje się w pełni wiarygodna – tym bardziej, że wokalistka już nie raz pokazywała nam, że nie ma „ambicji”, by być celebrytką (a dziś jest to słowo o wybitnie pejoratywnym znaczeniu), nie lubi być ograniczana, szufladkowana. Pamiętajmy także o jej żywieckich korzeniach (Monika urodziła się w Twardorzeczce) i góralskim temperamencie, a te elementy na nowej płycie zostały mocno wyeksponowane. Mając powyższe na uwadze, zarzucanie Monice jakiejś nieprawdziwości w jej muzycznej metamorfozie jest niczym nieuzasadnione.

Pisząc o odmienionej Brodce, warto przytoczyć wypowiedź, która pada w ostatnim wywiadzie „Machiny” z wokalistką (nr 10/2010): „Niedawno pomyślałam, że nadszedł czas, żeby już przestać dziękować losowi za daną mi szansę i wziąć sprawy w swoje ręce. Chcę wykorzystać swoją rozpoznawalność do robienia ciekawych rzeczy. Bo ja mam zajebiście. Powiedz, ilu artystów tworzących nietypową muzykę ma szansę wybić się ze swoją twórczością? A ja mam taką możliwość dzięki swoim poprzednim płytom. Dlatego się ich nie wstydzę”. Trafne spostrzeżenie.

Nowe dzieło Moniki Brodki jest efektem jej współpracy z Bartkiem Dziedzicem, który pełnił tu strategiczną rolę kompozytora oraz producenta. Do warstwy tekstowej przyczynili się z kolei Radek Łukasiewicz z Pustek oraz Jacek Szymkiewicz z Pogodno. Oba nazwiska stanowią gwarancję tego, że tekstom na „Grandzie” nie można zarzucić banalności, a odbiorca może liczyć na dużo niespodziewanych i intrygujących frazeologizmów („Nie polubię cię w twej koszuli w pstrości / Zbliżysz się o krok, porachuję kości” – czy nie brzmi to interesująco?). Tym razem jednak większy niż zwykle wkład w powstanie płyty miała sama wokalistka, która jest współodpowiedzialna za muzykę wszystkich (za wyjątkiem „Hejnału”) piosenek na krążku, a także za część tekstów. Czy to nie kolejny dowód na to, że Monika staje się pełnowymiarową artystką? Wokalistka przyznaje w wywiadach, że bardzo dużo czasu zajęło jej skompletowanie ekipy muzyków, która pomogłaby jej zrealizować ten projekt. Jak widać (a raczej słychać), okupione trudem poszukiwania w pełni się opłaciły. Ten album, wydany 4 lata po „Moich piosenkach”, możemy potraktować również jako argument przemawiający za tym, że do stworzenia dobrej płyty potrzeba czasu. Pośpiech nie sprzyja tworzeniu wielkich dzieł, choć pewnie znajdą się wyjątki od tej reguły.

Imponujące w „Grandzie” jest to, że stanowi ona doskonałe zestawienie modnej dziś elektroniki z licznymi ludowymi akcentami, a dodając do tego zmyślne teksty, otrzymujemy produkt (oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu) wysokiej klasy. Owo ludowe brzmienie to efekt wykorzystania takich osobliwych instrumentów, jak trombita czy wakat. A i skrzypce nie należą do grona najczęściej pojawiających się dziś w muzyce rozrywkowej „urządzeń” grających.

„Granda” to jedynie 35 minut muzyki, ale za to jakiej muzyki! Po jednokrotnym przesłuchaniu ma się ochotę na ciąg dalszy, a że większej liczby piosenek na albumie nie przewidziano, słuchamy go od początku. W ten sposób do 11 kompozycji zamieszczonych na płycie szybko się przywiązujemy. Moimi ulubionym momentami na „Grandzie” są (i to zdecydowanie): dynamiczny, zadziorny utwór tytułowy oraz bardziej subtelny, klimatyczny i siejący we mnie ziarenko niepokoju „Excipit”, który zamyka tracklistę. W tym ostatnim tkwi jakaś tajemna moc, ponieważ jak żaden inny numer na longplayu zmusza mnie do refleksji, odciskając w moim sercu i myślach pewne piętno. Co tu dużo mówić, brzmi fantastycznie i jest to jeden z najlepszych (moim zdaniem) utworów tego roku. Nawiasem mówiąc, podobnie niepokojąco oddziałuje na mnie 69-sekundowy instrumentalny „Hejnał” (wykonywany przez ojca wokalistki na trombicie). I nie mogę się zgodzić z twierdzeniem jednego z recenzentów omawianej płyty, jakoby ta pozycja była na krążku zbędna. Tymczasem wspomniana przed momentem tytułowa „Granda” to utwór, który już na Orange Warsaw Festival 2010, gdy usłyszałem go po raz pierwszy, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Mocno zapada w pamięć i nie pozwala o sobie zapomnieć. Jest idealny do zabawy. Można przy nim rozładować emocje i wprawić się w doskonały nastrój. Czaruje, ożywia, czasem drażni, innym razem zachwyca. Mam nadzieję, że usłyszymy go niebawem w roli singla. Takiego potencjału nie można zmarnować! Trochę mniej podoba mi się singlowe „W pięciu smakach”, ale pewnie dzieje się tak dlatego, że teraz już wiem, że na „Grandzie” znajdziemy kilka jeszcze lepszych kawałków. Ale przyznać należy, że pod względem muzycznym to właśnie ten utwór stanowi najlepszą wizytówkę brzmienia i charakteru całego wydawnictwa. Dopełnieniem tego obrazu jest nakręcony do niego teledysk, idealnie wprost korespondujący z jego muzyką i tekstem.

Wprost uwielbiam na tej płycie utwór „Saute”. Sama Monika określa go mianem erotyku. Nie jest to jednak typowy reprezentant tej kategorii. Wsłuchując się w jego tekst, sami przekonacie się, co mam na myśli. Delikatnością urzeka mnie na krążku utwór „Kropki kreski”, do podrygiwania zachęca zaś rytmiczna i elektryzująca „Krzyżówka dnia”. Dobrze słucha się także „K.O.”. Świetne podkłady to domena właściwie całego albumu, ale jeden z bardziej interesujących, choć jednocześnie brzmiących dosyć prosto, usłyszymy w „Bez tytułu”. Piosenka wydaje się trochę dziwna, ale chyba na tym polega jej urok. Chwytliwy refren ma z kolei pierwsza pozycja na trackliście – „Szysza”, aczkolwiek póki co przyznać muszę, że utwór ten nieszczególnie przypadł mi do gustu (nie można mu jednak odmówić nietuzinkowości). Może z czasem się do niego przekonam. Z dystansem podchodzę ponadto do spokojnej „Syberii”. Niemniej słuchanie „Szyszy” i „Syberii” wraz z innymi piosenkami z „Grandy” nie zaburzyło mojego ogólnego zachwytu nad płytą. A ta jest niezwykle spójna, co stanowi zresztą jej kolejny atut.

Moje dalsze rozpisywanie się na temat albumu nie ma większego sensu. Jeżeli przekonałem Was do tego, że warto nowej płycie Brodki dać szansę, to na pewno skorzystacie z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby jej przesłuchać. Jednakże jak ktoś tego typu muzycznych eksperymentów nie lubi, czy też najzwyczajniej nie interesuje go, jak popularna w ostatnich dniach „Granda” brzmi, pewnie i tak nie da się przekonać. W moim odczuciu jest to jedna z najlepszych płyt tego roku. Jest świeża, pomysłowa, wyróżnia się na tle innych. Nie jest poza tym zbyt alternatywna, a przez to nazbyt ciężka w odbiorze dla przeciętnego słuchacza, ani też zbyt ludowa – daleko jej bowiem do wątpliwej jakości biesiadnej estetyki Golec uOrkiestry. Krytycy chwalą Monikę za ostatnie efekty jej pracy. Ja pod tymi pochwałami również się podpisuję. Polecam!
9/10

Lista utworów:
1. „Szysza”
2. „Granda”
3. „Krzyżówka dnia”
4. „Saute”
5. „Hejnał”
6. „W pięciu smakach”
7. „Bez tytułu”
8. „K.O.”
9. „Syberia”
10. „Kropki kreski”
11. „Excipit”

nagłówek – fot. okładka albumu: Brodka „Granda” (spotify.com)