Eska Music Awards 2010 – komentarz

Gala Eska Music Awards pretenduje do miana najpopularniejszego rozdania polskich nagród muzycznych organizowanego z największym rozmachem – na miarę imprez typu nagrody MTV. Chociaż konkurencja jest mizerna (obdarte z resztek prestiżu Fryderyki, amatorskie do granic możliwości Viva Comet czy festynowe Superjedynki), to droga do osiągnięcia zamierzonego celu wydaje się długa, kręta i… sam nie wiem czy w ogóle osiągalna. Tegoroczna gala była tego dobrym przykładem.

Zobaczyliśmy wprawdzie kilka całkiem przyzwoitych występów – wcale nie odbiegających poziomem od tych znanych nam z nagród MTV (które, notabene, w ostatnich latach stają się coraz nudniejsze i mniej atrakcyjne), pojawiło się również kilka międzynarodowych gwiazd średniego formatu (Melanie Fiona, OneRepublic – znani, chociaż nienależący do czołówki) oraz kilka pomniejszych gwiazdek (Inna, Katerine, Oceana, White Lies – chociaż dla tych ostatnich określenie „gwiazdka” jest chyba zbyt obraźliwe; nie użyłem jednak tego słowa w pejoratywnym znaczeniu). Problem w tym, że zaproszenie atrakcyjnego towarzystwa nie wystarczy, żeby uważać, że zorganizowało się wielką galę. Konferansjerka Dody i Tomasza Karolaka pozostawiała wiele do życzenia, podobnie jak backstage’owe relacje niejakiego Jankesa, w czasie których dawał on nie najlepszy popis swoich komicznych umiejętności, dawkując nam od czasu do czasu tzw. żenujące żarty prowadzącego (to przykre, że gwiazdy gali również musiały w tym czymś uczestniczyć). Metodologia przyznawania wyróżnień zagranicznym gwiazdom także pozbawia EMA (czy to przypadek, że skrót nazwy gali jest taki sam, jak popularnych europejskich nagród MTV?) szans na miano poważnej imprezy. Jeżeli bowiem (a wszystko na to wskazuje) najpierw zapraszamy gości, a w zależności od tego, kto przyjedzie, następnie rozdajemy nagrody w specjalnie utworzonych dla nich kategoriach zagranicznych, to nawet jeżeli taki proceder będzie częściowo wytłumaczalny (byłoby to tłumaczenie tego typu: jesteśmy przecież w Polsce, więc już sam fakt przybywania na taką galę zagranicznych gości jest niemałym wydarzeniem, więc może stwórzmy pozory, że zapraszamy tych, którzy są ulubieńcami słuchaczy), to z pewnością nie zdarza się on na żadnej liczącej się gali. Organizatorzy przyznali wprawdzie jedną statuetkę gwieździe, której na imprezie nie było (Ke$hy za zagraniczny debiut roku), jednak poza tym wyjątkiem jakoś niespodziewanie wszystkie wyróżnione międzynarodowe gwiazdy na galę przybyły (nawet na nagrodach MTV rzadko się to zdarza). Moje podejrzenia co do tego, że najpierw zaprasza się gwiazdy, a potem – w zależności od tego, która z nich zgodziła się przyjechać – przyznaje się im nagrody, potwierdza fakt, że internauci mogli oddawać swoje głosy jedynie w kategoriach odnoszących się do polskich artystów. A przykład Melanie Fiony, nagrodzonej w kategorii „album roku – świat”, która dziękowała fanom za tę (jak się okazało – pierwszą w życiu) nagrodę, dowodzi, że nawet same gwiazdy nie wiedzą o tym, że ta statuetka to nie potwierdzenie uznania słuchaczy Radia Eska, a jedynie podarunek od tzw. kapituły EMA (która nawet nie ułożyła listy nominowanych, a od razu podała zwycięzców).

Doceniając z jednej strony Eskę za to, że stara się jak może, żeby zrobić z EMA imprezę na dużą skalę z gwiazdami nie tylko z Polski, ale i z różnych zakątków świata, ubolewam jednocześnie nad tym, że w tak nietuzinkowy i – mimo wszystko – skandaliczny sposób przyznaje się im wyróżnienia. To ma być, jak sądzę, pewien rodzaj podziękowania za to, że w ogóle raczyły do nas przyjechać. A nie wystarczyłoby, jakby jednak sami słuchacze wybrali swoich ulubieńców – nawet gdyby nie mieli możliwości zobaczenia ich na żywo, a te zagraniczne gwiazdy, które na żywo wystąpią, nawet bez wyjechania z Polski bez jakiegokolwiek wyróżnienia, po prostu zadowolą się otrzymanym honorarium? Bo chyba nikt nie przypuszcza, że występują za darmo… Jedyną zagraniczną gwiazdą, która wyszła z gali z pustymi rękoma, była Katerine – jest to jednak, wbrew pozorom (a mylne wnioski o jej – Bóg wie jakiej – popularności można wysunąć, jeśli popatrzy się na jej karierę tylko przez pryzmat Polski, a nie całej Europy), niemal nieznana w Europie artystka, tak więc może uznano, że nie ma jej za co przyznać nagrody, ale sam fakt występowania i promowania siebie w Polsce powinien być dla niej zadowalający… A może stwierdzono, że otrzymanie przez nią nagrody za przebój lata w czasie Sopot Hit Festiwal 2009 powinien ją zadowolić?

Wracając jednak do wspomnianych konferansjerów, zacznę może od Tomasza Karolaka, czyli – jak się okazało – totalnego amatora w prowadzeniu czegokolwiek. Był sztuczny, miał opóźnione reakcje, silił się na dowcipy w stylu: „a swój pierwszy raz przeżyłem…”, nie był nawet dobrze ubrany. Nadużywanie określenia „że tak powiem”, spoglądanie na kartkę w trakcie zapowiadania osoby wchodzącej na scenę (imię i nazwisko to najwidoczniej zbyt długa kwestia do zapamiętania dla… aktora) – tylko potęgowały towarzyszące mi od samego początku relacji (której podjęła się stacja Polsat) poczucie zażenowania tym, czego byłem świadkiem. Jednym słowem: katastrofa – i to w każdym calu. Może i pan Tomasz w filmach radzi sobie dobrze, jednak konferansjerka nie jest najwyraźniej jego żywiołem, dlatego też sugerowałbym rezygnację z prób zostania showmanem i powrót do aktorskich korzeni. Z kolei Doda swoim zachowaniem co najmniej kilkukrotnie pokazała kompletny brak klasy, idiotycznie komentując sukcesy swoich kolegów i koleżanek po fachu. Znamienny był moment, gdy nagrodę za polski debiut roku z rąk Edyty Górniak, która uchodzi przecież za największą medialną rywalkę Dody, a – jakby tego było mało – została ostatnio nowym nabytkiem jej byłej menedżerki, odebrał nie kto inny, jak Marina – czyli kolejna artystka (oj, to nie jest dobre określenie dla dziewczyny, która ma na koncie… niech pomyślę… 1 singla), która – podobnie jak Górniak – została podopieczną Mai Sablewskiej, dawnego sprzymierzeńca Dody. 3 oblicza Mai Sablewskiej na 1 scenie – to było spore wydarzenie dla polskich tabloidów. Dało się zauważyć, że Dodzie sytuacja ta bynajmniej nie odpowiada.

Całkowitym brakiem wyczucia i dobrego smaku wykazała się Doda, komentując otrzymanie przez – nie bójmy się tego powiedzieć – bardziej od niej utalentowaną Melanie Fionę statuetki EMA w bardzo niewybredny sposób, a mianowicie słowami: „Zazdroszczę jej tyłka. Ma taki, że można na nim szklanki stawiać”. Prócz tego zazdrość przemawiała przez nią, gdy za najlepszą polską artystkę uznano Agnieszkę Chylińską. Z kolei wyróżnioną statuetką dla zagranicznej artystki roku Innę Doda podsumowała zdaniem: „Podarowała wam wiele hitów, które znacie z anteny Eski i tylko z tej anteny”. Cóż, Dody już nawet Eska nie chce puszczać… Doda nie kryła swej zawiści wobec Mariny, której – bardziej udany niż się spodziewałem – występ również niezasłużenie skwitowała, zarzucając mu sylwestrowy (w domyśle: biesiadny, wesołomiasteczkowy tudzież folklorystyczny) charakter. Wydaje się, że z największą pokorą (o ile jest ona w ogóle zdolna do takiej emocji) odniosła się do zwycięstwa kolejnej jej sporej rywalki, Ewy Farnej. Może są jednak jacyś artyści, do których Doda ma szacunek (poza sobą, Nergalem i ewentualnie Marylą Rodowicz, tj. jej nową koleżaną)… Poniżej pasa był jej słowny cios wymierzony w wyróżnionego statuetkę dla polskiego artysty roku Andrzeja Piasecznego. Gdy, wyczytująca jego nazwisko, Edyta Herbuś oznajmiła, że Piasek będzie musiał ją przytulić, zazdrosna Doda, zorientowana – jak widać – w buduarowych pogłoskach o orientacji seksualnej wokalisty, wypaliła (nawiasem mówiąc, skonstruowane niepoprawnie zdanie): „Ja myślę, że on wolałby przytulać Tomka bardziej” (Karolaka, rzecz jasna). Piaseczny miał jednak więcej klasy i nie dał się sprowokować.

Przyznać należy, że żaden z wymienionych tekstów nie był śmieszny. Wszystkie reakcje Doduli (tak ją też niektórzy w czasie gali nazywali) świadczą o tym, że chwyta się ona praktycznie czego może, żeby utrzymać się jeszcze w błysku fleszy. Przykre jest jednak to, że szanowna celebrytka nie jest w stanie dostrzec tego, że przez ten czas, kiedy ona lansowała się w programach tego pokroju, co „Gwiazdy tańczą na lodzie”, jej konkurencja bynajmniej nie stała z założonymi rękami. Gdyby Doda raczyła nagrać w końcu obiecywaną od dawna pierwszą po 3 latach płytę, może jej (dawni) fani przypomnieliby sobie o niej jako wokalistce, lecz w obecnej sytuacji wszystko wskazuje na to, że jej czas jako gwiazdy muzyki (bo jako showmanki chyba jeszcze nie) powoli dobiega końca. Doda próbuje się bronić przed upadkiem na wszelkie sposoby, m.in. wmawiając sobie, jak i widzom EMA, że (ten tekst padł w czasie gali kilkukrotnie, nawet po angielsku, żeby zagraniczne gwiazdy „załapały”): „Królowa jest tylko jedna”. Historia zna wszakże wiele przypadków, gdy samozwańczy królowie (a Dody bynajmniej nikt królową nie obwołał) źle kończyli swój żywot… Zresztą, policzkiem dla Dody powinien być fakt, że otrzymała tylko 1 nominację do EMA i to w mało ważnej kategorii „video roku” za klip do piosenki „Rany”, a dodatkowo – mimo tego, że odniosła w tej kategorii zwycięstwo, była to 1 z 2 nagród, których w czasie gali nie wręczono (wyniki ogłoszono jedynie na oficjalnej stronie rozdania EMA)! Dodzie, o ile nadal chce być uważana za piosenkarkę, pozostało tylko 1 wyjście: musi jak najszybciej nagrań nową płytę – i to na dodatek taką, która spodoba się nastolatkom (na starszą widownię bym nie liczył). Jeżeli płyta będzie się utrzymywać na średnim poziomie, to jest szansa na to, że Doda powróci na rynek muzyczny i potem spokojnie przez kolejne kilka lat będzie mogła ponownie wcielać się w rolę celebrytki (rolę, która najwidoczniej najbardziej jej odpowiada) aż do kolejnego wypalenia jej „fenomenu”. Jeżeli jednak muzyczny comeback się nie powiedzie, Doda skończy tak samo, jak popularny niegdyś Michał Wiśniewski. Tyle jednak o Dodzie.

 fot. okładka reedycji albumu: „Diamond bitch” Dody – prowadzącej galę Eska Music Awards 2010 (spotify.com)

Wspomnę może o samych występach. Mnie osobiście najbardziej zaskoczył pomysł wspólnego występu Kasi Wilk i Katerine. W mojej opinii Kasia Wilk, marnująca się przez długi czas u boku Meza, to jedna z bardziej uzdolnionych wokalistek w Polsce. Do R&B nadaje się u nas jak mało kto! Panie zaśpiewały swego rodzaju miks piosenek „Pierwszy raz” i „Ayo technology” – nie było jednak tak, że każda śpiewała partie wyłącznie swojego nagrania. Katerine przez moment śpiewała po polsku (!) „Pierwszy raz” – słychać było, że tekstu nauczyła się na pamięć, z pewnością nie rozumiejąc go ni w ząb, ale efekt i tak był bardzo fajny. Z kolei gdy Kasia Wilk wyśpiewywała pierwszą zwrotkę „Ayo technology”, można było się przekonać, że tempo artykułowania słów jest w tej piosence na tyle szybkie, że to nie lada sztuka, żeby zaśpiewać ją wyraźnie i dokładnie, bez „połykania” sylab – tym większe brawa dla Katerine, która w oryginale zrobiła to brawurowo. Występ był oryginalny – miło się słuchało oraz patrzyło na efekt współpracy obu pań.

Dobrze zaprezentowała się również Melanie Fiona, śpiewająca – a jakżeby inaczej – „Monday morning”. Biorąc pod uwagę, że nie jestem wielkim zwolennikiem tego nagrania, a ponadto mam go już po dziurki w nosie (od 5 miesięcy leci w radiu non stop), tym większe wyrazy szacunku dla Fiony, że potrafiła uwodzić swoim głosem na tyle, że wysłuchałem jej piosenki w skupieniu. Podobnie było również z Oceaną, której przebój „Cry cry” przełączam, jak tylko gdzieś go usłyszę (zasadniczo od początku mnie nużył, ale z czasem, gdy słyszało się go po kilka razy dziennie, odnosząc wrażenie, że nawet w lodówce go grają, znienawidziłem go do reszty), lecz na żywo chętnie go wysłuchałem, jako że w tym wydaniu Oceana prezentowała się naprawdę dobrze. Słychać, że talentu jej nie brakuje. Szkoda tylko, że organizatorzy zawiedli i przez co najmniej minutę w ogóle nie było słychać, co śpiewała wokalistka, ponieważ nie chodził ani główny, ani wręczony jej później awaryjny mikrofon. Dopiero po dłuższej chwili mikrofon zadziałał. To była poważna wpadka…

Na największą gwiazdę imprezy kreowano OneRepublic. Panowie z tej kapeli zarówno otworzyli, jak i zamknęli imprezę. Na wstępie usłyszeliśmy ich największy przebój „Apologize”, na koniec zaś – ostatnio spopularyzowane „All the right moves”. Wykonania przyzwoite, chociaż nie ukrywam, że w wersji studyjnej oba nagrania brzmią nieco lepiej. Wokalista, Ryan Tedder (współtwórca wielu przebojów, m.in. „Bleeding love” Leony Lewis), wykazywał chyba zbyt dużą ekspresyjność w swoim zachowaniu w porównaniu do charakteru śpiewanych piosenek – chyba zapatrzył się na Chrisa Martina z Coldplay. Głos ma jednak całkiem ładny. Nie podobał mi się za to występ Afromental – momentami zbyt agresywny i chaotyczny. Co ciekawe, w duecie Ewy Farnej i Kombii w piosence „Black & white” (jednej z bardziej irytujących z repertuaru tejże grupy) połączonej z „La la laj” lepiej radziła sobie Farna – to musi być przykre, gdy śpiewasz swój utwór (mam na myśli „Black & white”) z innym artystą, a jemu wychodzi on lepiej niż tobie. Grzegorz Skawiński wyrażał jednak swój podziw wobec talentu Farnej, więc najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z nie byle jakim artystą. Co by bowiem o Farnej nie myśleć – nawet jeżeli nie lubi się jej piosenek, talentu odmówić jej nie można. Dziewczyna głos ma potężny, czego najlepszy dowód dała w czasie (samodzielnego już) wykonania przeboju „Cicho”. Wprawdzie jak na razie odbiorcami jej muzyki są głównie osoby poniżej 20. roku życia, jednak wokalistka jest na dobrej drodze, by zwojować na całego nasz rodzimy rynek muzyczny – o ile nie pogubi się w nim, jak Doda. Mnie osobiście do gustu przypadł również występ grupy White Lies – w Polsce wprawdzie mało znanej, lecz mającej już na koncie 1. pozycję na brytyjskiej liście sprzedaży albumów za sprawą debiutanckiego krążka „To lose me life…”. Indierockowy zespół wykonał tytułową piosenkę z tego krążka – utwór z rockowym pazurem, niebywałą energią, atmosferą tajemniczości, a do tego doszedł jeszcze atrakcyjny, głęboki głos wokalisty. Przypuszczam, że White Lies (nagrodzony tego wieczora w kategorii „rockowy zespół roku”) wystąpił na gali z ramienia stacji Eska Rock. Fajnie, że postawiono właśnie na tę kapelę.

Trochę nudą wiało ze sceny w czasie występu Inny, która wylansowała w 2009 r. jeden z największych tanecznych kawałków na antenie Eski, pt. „Hot”. To właśnie on powinien był zabrzmieć tego wieczora. Filigranowana Inna nie dość, że wybrała nieco wtórny utwór „Amazing”, to dodatkowo niepotrzebnie pozbawiła go w początkowej fazie tanecznego charakteru. Nie oszukujmy się, Inna nie jest wybitną wokalistką – głosik ma wszak bardzo przeciętny, jeżeli więc udało jej się przebić dzięki skocznym, dyskotekowym melodiom, to może niech za bardzo z nimi nie kombinuje. Z kolei za poprawny, aczkolwiek średnio pasujący co atmosfery całej gali, uważam występ Andrzeja Piasecznego, który wykonał po raz n-ty słyszany pewnie przez wszystkich setki razy (aż do obrzydzenia) przebój „Chodź, przytul, przebacz”. Na szczęście więcej działo się na scenie w czasie występu Mariny – jej „Glam pop” wydaje się być wzorowane na przebojach typu „TiK ToK” Ke$hy, dlatego też – w związku z dużym potencjałem przebojowości tego nagrania – sukces singla w młodzieżowej Esce był pewny (mimo tego, że jest to piosenka stosunkowo banalna). Nie wiem jeszcze, na co stać Marinę, więc z oceną jej jako artystki postanawiam się jeszcze wstrzymać. Mam jednak wątpliwości, czy to rzeczywiście był debiut roku – ale skoro tak właśnie uznali słuchacze Eski, to pozostawmy ten werdykt bez dalszego komentarza. Poza duetem z Ewą Farną, po raz drugi swój sceniczny popis na scenie dali wspomniani weterani z Kombii, którzy wykonali nowy utwór „Gdzie jesteś dziś”, chyba niepotrzebnie naładowany modnym ostatnio modyfikatorem głosu auto-tune. Piosenkę słyszałem jednak po raz pierwszy, więc nie chcę być wobec niej zbyt krytyczny.

Z pewnością jako ciekawy pomysł ocenić należy miks zagranicznych przebojów z ostatnich kilkunastu miesięcy zaserwowany nam przez niecodzienne trio – raczkujących jeszcze w polskim show biznesie takich artystów, jak: Mrozu, Candy Girl i Marina. W czasie miksu usłyszeliśmy fragmenty: „I gotta feeling” (Mrozu), „If I were a boy” (Candy Girl), „Poker face” (Marina), „Whatcha say” (Mrozu), „Sweet dreams” (Marina), „Hot n cold” (Candy Girl, a potem wszyscy razem). Na pewno była to jedna z większych atrakcji gali. Wprawdzie wszystkie (bez wyjątku) wykonania odbiegały poziomem od oryginałów (nieprofesjonalne było zatykanie przez Marinę ucha w czasie „Sweet dreams” – może miała jednak jakieś problemy z odsłuchem), ale całość nie wypadła tak najgorzej.

Warto wspomnieć, że nagrody wręczali tego wieczora m.in.: Edyta Górniak, Michał Piróg, Grzegorz Skawiński, Rafał Maserak, Patricia Kazadi, Nergal, Edyta Herbuś, Paulla itd. – ekipa wręczających została więc, jak myślę, odpowiednio dopasowana do grupy potencjalnych widzów gali (niezrozumiałe byłoby wszak pojawienie się tu osób pokroju Ireny Santor).

fot. oficjalne logo Eska Music Awards 2010 (plotek.pl)

Podsumowując, jak widać – Radio Eska stawia na młodego słuchacza i wykazuje się konsekwencją w działaniu, aby właśnie do tego odbiorcy trafić. Dobór zasadniczo wszystkich zaproszonych na galę gwiazd, osób wręczających nagrody, nawet nieszczęsnych prowadzących tej konsekwencji dowodzi. Niemniej, chociaż Esce należą się wyrazy szacunku za postawienie na takie gwiazdy, które po pierwsze – przez wielu uznane zostaną za atrakcyjne, po drugie – na scenie z gorszym lub lepszym, ale zasadniczo przyzwoitym efektem radzą sobie na scenie, po trzecie – mniej więcej odzwierciedlają ofertę programową stacji, to jednocześnie, aby z Eska Music Awards zrobić czołowe rozdanie nagród muzycznych w Polsce, należy nieustannie dążyć do profesjonalizmu – bo młodzieżowo (a tak mają być te nagrody postrzegane), wcale nie oznacza nieprofesjonalnie. Przeszkodą na tej drodze do profesjonalizmu okazali się bez wątpienia nieradzący sobie zupełnie z konferansjerką prowadzący (niech będą to osoby znane i lubiane przez młodzież, ale zarazem takie, które potrafią podołać – bądź co bądź – niełatwemu zadaniu prowadzenia dużej gali). Innymi przeszkodami były również wpadki tego typu, jak niedziałający w czasie występu Oceany mikrofon, z którym przez długi czas nikt nic nie zrobił, a ponadto (a może przede wszystkim) odgórne przyznawanie nagród artystom, którzy są w stanie na galę przyjechać. Mimo wielu słów krytyki z mojej strony, muszę przyznać, że jeżeli w Polsce jakakolwiek gala rozdania nagród ma szansę zbliżyć się do światowego poziomu (przynajmniej tego średniego), to jest to chyba właśnie EMA. Jednakże przed organizatorami jeszcze bardzo dużo pracy. Oby wyciągnęli wnioski z tegorocznych niedociągnięć.

A oto lista nagrodzonych:

Hit roku – Polska: „Cicho” Ewa Farna
Artystka roku – Polska: Agnieszka Chylińska
Artysta roku – Polska: Andrzej Piaseczny
Zespół roku – Polska: Afromental
Debiut roku – Polska: Marina

Hit roku – świat: „Cry cry” Oceana
Artysta roku – świat: Inna (kategoria wspólna dla wokalistów i wokalistek)
Zespół roku – świat: OneRepublic
Debiut roku – świat: Ke$ha (nagrodę artystce wręczył specjalny wysłannik Eski)
Album roku – świat: „The bridge” Melanie Fiona
Rockowy zespół roku – świat: White Lies

Nagrody, których nie przyznawano w czasie gali, a zwycięscy zostali ogłoszeni na stronie www.ema.eska.pl:
Video roku: „Rany” Doda
Rockowy hit roku: „Upadam” Lipali

Brakuje tu nagrody w kategorii „album roku – Polska” (a jest przecież „album roku – świat”) oraz rozdzielenia na „artysta roku – świat” i „artystka roku – świat” (a takie rozdzielenie widzimy przecież przy kategoriach polskich). Ta niekonsekwencja to chyba kolejny dowód na to, że nagrody w kategoriach zagranicznych przyznaje się w zależności od tego, którzy goście z zagranicy zgodzą się przyjechać. Tym razem przyjechało dużo wokalistek, a nie było za to żadnego wokalisty – gdyby jednak jakiś się pojawił, pewnie otrzymałby statuetkę w kategorii „artysta roku – świat”. A jako że tak się nie stało, to stworzono specjalnie dla Melanie Fiony kategorię „album roku – świat”. Myślę, że dla pominiętej w wyróżnieniach Katerine też można było jakąś kategorię stworzyć – na pewno było jej przykro, że nic nie dostała… 😉

Dla porównania zerknąłem na zeszłoroczną listę zwycięzców. W 2009 r. pojawiły się następujące kategorie zagraniczne: zagraniczny debiut roku (Lady Gaga – która dostała nagrodę w taki sam sposób, jak Ke$ha), zagraniczny rockowy zespół roku (The Killers), zagraniczny popowy artysta roku (Matt Pokora), zagraniczny hit roku („Angels” Morandi) i zagraniczny album roku („One of the boys” Katy Perry).

fot. okładka albumu: „Hałas w mojej głowie” Candy Girl – jednej z gwiazd gali Eska Music Awards 2010 (tekstowo.pl)

nagłówek – fot. logo Radia Eska (play.google.com)