Rozdanie nagród Grammy 2010 – komentarz

Wprawdzie od rozdania nagród Grammy minęło już kilka tygodni, więc mój komentarz może wydawać się znacznie spóźniony, jednak uznałem, iż przy ocenie tego typu wydarzeń pośpiech nie zawsze jest wskazany. Na niektóre kwestie można obiektywniej spojrzeć dopiero z perspektywy czasu. Mam nadzieję, iż mimo dużego opóźnienia, z zainteresowaniem przeczytacie mój wpis.

Tegoroczne (52.) rozdanie nagród Grammy, które miało miejsce 31 stycznia 2010 r. w Los Angeles, można podsumować zdaniem: dla każdego coś miłego. Statuetki Grammy otrzymali niemal wszyscy nominowani artyści, którzy w ubiegłym roku osiągnęli sukces. Chociaż jedni nagród dostali więcej, inni nieco mniej, to de facto na liście nagrodzonych znajdziemy prawie wszystkie zeszłoroczne gwiazdy. Tym oto sposobem wyróżniono i Beyoncé, która przewodziła w 2009 r. muzyce R&B, i Lady Gagę, która wyznaczyła nowy muzyczny trend, i The Black Eyed Peas, którzy zaliczyli najlepszy rok w swojej karierze; oczywiście nie zabrakło nagród dla ulubienicy Ameryki, Taylor Swift, jak i dla popularnych – nie tylko wśród fanów rocka – panów z Kings Of Leon. Jeżeli ktoś woli spokojny pop, z małą dawką energii i wyjątkowo okrojonym instrumentarium, to na pewno ucieszą go nagrody dla Jasona Mraza i Colbie Caillat. Z kolei fani mocnego grania, dla których nagrody dla Kings Of Leon byłyby niewystarczające, bez wątpienia odczują niemałą satysfakcję z powodu wyróżnień dla kultowego AC/DC, a także Judas Priest i panów z Green Day. A jeżeli ktoś preferuje jednak hiphopową stylistykę, to proszę bardzo – na liście zwycięzców mamy i Jaya-Z, i Eminema, i nawet podobno skompromitowanego z powodu ekscesu w czasie gali MTV VMA 2009, Kanye Westa, a także Dr. Dre, 50 Centa i T-Paina. Nagrody otrzymali także inni popularni artyści: Bruce Springsteen, Rihanna (dzięki temu, że załapała się do nagrania „Run this town” Jaya-Z), A. R. Rahman (twórca muzyki do filmu „Slumdog. Milioner z ulicy”), Michael Buble, David Guetta, Jamie Foxx oraz – popularny w USA – Maxwell. Krytykom podobał się krążek zespołu Phoenix, w związku z czym nagrodę też dostał. Zdziwieniem jest brak na liście nominowanych Whitney Houston – ten fakt również był zaskoczeniem dla magazynu „Billboard”. Jakby Houston jednak była nominowana, to może i ona też załapałaby się na jakąś statuetkę – przecież kategorii nie brakuje! Jeżeli zaś chodzi o mniej popularnych wykonawców (chociażby takich, jak Melanie Fiona), to zapewne już samą nominację traktowali oni jako spore wyróżnienie; zresztą – nie mieli raczej innego wyjścia, bowiem na statuetki za bardzo liczyć nie mogli, jako że większość kategorii została już obstawiona. Zastanawiałem się nad tym, czy to faktycznie coś złego, że zdecydowana większość artystów, którzy w okresie od 1 października 2008 r. do końca sierpnia 2009 r. (w celu przesunięcia gali na wcześniejszy termin w tym roku skrócono okres podlegający nominacjom o 1 miesiąc) osiągnęła sukces, została wyróżniona nagrodą Grammy. Z jednej strony powinniśmy być zadowoleni, że Grammy odzwierciedliły w tym roku gusta odbiorców muzyki. Z drugiej jednak nie możemy zapomnieć o tym, iż do tej pory nagrody Grammy postrzegane były jako wyróżnienia wskazujące nam, którzy wykonawcy i które wydawnictwa są warte uwagi, nawet jeżeli nie są one szczególnie popularne i nie trafiają do masowego słuchacza. Możliwe są 2 drogi interpretacji tegorocznych wyników – albo ten rok był wyjątkowy, ponieważ ludzie kupowali muzykę, która faktycznie jest najlepsza, albo Grammy Awards zaczynają zmieniać się na nagrody MTV, które bynajmniej nie stawiają jakości na pierwszym miejscu. Która z możliwych interpretacji jest słuszna – oceńcie sami. Myślę jednak, iż większość z Was dojdzie do tego samego wniosku, który mnie nasuwa się na myśl.

Tym razem najwięcej nagród w czasie gali otrzymała kochana przez tłumy Beyoncé (do tej pory 6 statuetek w czasie jednej ceremonii nie otrzymała żadna inna wokalistka; zdarzało się to jednak panom – np. Santana, głównie dzięki swojemu świetnie przyjętemu albumowi „Supernatural”, otrzymał przed 10 laty aż 8 statuetek w ciągu jednego wieczora). Zgadzam się, że jest to niezwykle utalentowana wokalistka, która ponadto potrafi lansować przebojowe kawałki, utrzymujące pewien – mimo wszystko dosyć wysoki – poziom. Mam jednak poczucie, iż płyta „I am… Sasha Fierce” i zawarte na niej utwory nie czynią z Beyoncé najlepszego artysty okresu, który podlegał nominacjom – jednego z dobrych, ale na pewno nie najlepszego. Największą furorę w czasie gali zrobiła piosenka „Single ladies (put a ring on it)” – notabene, najlepsza piosenka 2008 r. wg magazynu „Rolling Stone”. Mnie ten utwór nigdy specjalnie nie zachwycał, lecz spodziewałem się, że jego popularność, ciekawy klip i dobre recenzje krytyków przełożą się na sukces w czasie Grammy. Rzeczone nagranie jest oryginalne – nie zaprzeczę. Niektórzy jednak postrzegają je wręcz jako coś kultowego, a mnie ta atmosfera fascynacji jakoś się nie udziela. Po zastanowieniu doszedłem jednak do wniosku, iż właściwie większość nagród Beyoncé otrzymała w kategoriach R&B (4 z 6), a przyznać trzeba, iż tego gatunku jest obecnie czołową przedstawicielką. To ona wyznacza obecnie trendy i decyduje o kształcie współczesnego R&B. Ma olbrzymi wkład w tzw. czarną muzykę. Przypuszczam więc, że właśnie to przyczyniło się do jej wielkiego sukcesu w czasie gali Grammy Awards. Beyoncé w ciągu zaledwie kilku lat swojej solowej kariery stała się ikoną współczesnej muzyki i na przełomie 2008 i 2009 r. było to mocno zauważalne; to był dla niej szczególnie dobry okres. Dlatego też nie można powiedzieć, iż na otrzymane statuetki nie zasłużyła. Choć nie zgadzam się z niektórymi głosami, iż należały jej się te nagrody, ponieważ zapracowała sobie na nie przez kilka lat ciężkiej i owocnej pracy. Grammy to nagrody przyznawane za muzyczne dokonania w precyzyjnie określonym okresie (12-miesięcznym, a tym razem wyjątkowo 11-miesięcznym), a nie za całokształt twórczości (za całokształt można otrzymać co najwyżej osobne wyróżnienie). Nie mylmy więc tych dwu kwestii. Co więcej, za swoje wcześniejsze dokonania Beyoncé ma już na koncie wcześniej otrzymane statuetki Grammy. W sumie w jej posiadaniu jest ich aż 16!

Jeżeli chodzi o występy w czasie gali, to spróbuję potraktować to zagadnienie bardzo syntetycznie. P!nk jak zwykle dała popis swoich akrobatycznych umiejętności (niemal dokładnie to samo widzieliśmy w czasie MTV VMA 2009) – występ poprawny, aczkolwiek wyjątkowo mdły. Bon Jovi niestety trochę przynudzali – niepokojące jest to, że coraz częściej brzmią jak muzycy country; oby to były tylko chwilowe ich fanaberie. Fergie z The Black Eyed Peas momentami śpiewała całkiem przyzwoicie, jednak były też i takie chwile, gdy wokalnie zawodziła. Zresztą cały występ grupy nie trzymał równego poziomu. Fergie i jej koledzy lepiej poradzili sobie z „Imma be” niż z „I gotta feeling”. Poza tym nie zawsze trzymali się melodii, a na tym etapie kariery dobrze byłoby już słyszeć dźwięki. Kiepsko wypadła Taylor Swift – o jej występie dyskutowano w mediach najwięcej, tym bardziej, że to ona zdobyła najważniejszą statuetkę gali, tj. nagrodę za album roku, więc wypadałoby, żeby potrafiła czysto śpiewać. Pomysł wspólnego występu Lady Gagi i Eltona Johna zasadniczo mi się spodobał, choć to, co zobaczyłem, mimo wszystko nie zwaliło mnie z nóg (niemniej jednak – było na co popatrzeć). Jeżeli zaś chodzi o Beyoncé, to wykonanie „If I were a boy” było chyba nieco – pozwolę sobie użyć tego słowa – przekrzyczane; mocny (niby rockowy) podkład w ogóle nie przypadł mi do gustu, a ten fragment przeboju Alanis Morissette sprzed lat chyba został dodany nieco na siłę – Beyoncé robi lepsze wrażenie jak po prostu śpiewa, nie potrzebuje tego całego „cyrku” wokół siebie. Tak zrobił Maxwell i wyszło mu to na dobre – skupił się na pokazaniu swojego talentu i tym właśnie przebił kilka innych występów z gali, w których postawiono na spektakularność zamiast na wspomniany talent; pomysł z pojawieniem się na scenie (w trakcie występu Maxwella) nieco zapomnianej już Roberty Flack uważam za interesujący, chociaż piosenka z jej udziałem była trochę nijaka. Na muzykę kosztem show postawił zespół Dave Matthews Band, co wyszło mu na plus. Wzruszający był moment, w którym przebój „Earth song” Michaela Jacksona wspólnie odśpiewali: Celine Dion, Usher, Jennifer Hudson, Carrie Underwood i Smokey Robinson, chociaż pewnie wszyscy wolimy oryginał. Ale nie mogło się obyć bez hołdu dla Króla Popu. Cieszy mnie, że Green Day wystąpili z obsadą musicalu „American idiot”, opartym na albumie grupy o tym samym tytule – występ był jak najbardziej w porządku. Z kolei współpraca raperów, tj. Lil Wayne’a, Eminema i Drake’a z Travisem Barkerem z popularnego niegdyś zespołu Blink 182 niezbyt mi się spodobała; jak dla mnie głos Lil Wayne’a jest wprost przerażający, zresztą jak i sam Wayne. Natomiast Jamie Foxx i jego koledzy, choć byli nieco lepsi, również nie zaprezentowali niczego wyjątkowego – Foxxa stać na wiele więcej. Znacznie ciekawszy był jednak występ dedykowany zmarłemu w 2009 r. Les Paulowi – chociaż nie jest to moja muzyczna bajka. Z kolei Mary J. Blige oraz Andrea Bocelli pokazali się z dobrej strony, pięknie ukazując wszystkim siłę swoich imponujących głosów we wspólnie wykonywanym utworze „Bridge over troubled water” dedykowanym Haiti – niby śpiewali pięknie, jednak zrobiło się przez to zbyt patetycznie; ja się jakoś nie wzruszyłem. Poza tym na gali wystąpili jeszcze przedstawiciele muzyki country – Zac Brown Band i Lady Antebellum. Ci drudzy byli całkiem nieźli, jednak klimat Zac Brown Band zupełnie mi nie odpowiadał. Zwłaszcza w tych momentach, gdy na scenie panowała taka niepokojąco swojska atmosfera, byłem zdziwiony, że to tegoroczni zdobywcy Grammy za debiut roku (chociaż jako przedstawiciele country prezentują się chyba całkiem znośnie). Przypuszczam jednak, iż wszystkie występy brzmiały znacznie lepiej na żywo niż w relacji telewizyjnej czy internecie. Dość jednak na temat występów.

Przyszedł czas na zaprezentowanie listy zwycięzców. W związku z tym, iż liczba kategorii jest wprost oszałamiająca (zawiera aż 109! pozycji) pomijam niektóre (mało mnie interesujące) kategorie, w tym m.in. kategorie jazzowe, latynoskie, muzykę klasyczną i jeszcze kilka innych. Warto zaznaczyć, iż na liście nominowanych znajdowały się również polskie nazwiska – Polacy otrzymali nominację do Grammy w 2 kategoriach odnoszących się do muzyki klasycznej – „najlepsze wykonanie orkiestrowe” oraz „najlepsze wykonanie chóralne”. Niestety na samych nominacjach się skończyło. Spójrzmy jednak na listę zwycięzców (w kilku miejscach pozwoliłem sobie na zaprezentowanie swojego zdania).

Najlepsze nagranie (nagroda dla wykonawców, producentów, aranżerów, osób miksujących): „Use somebody” Kings Of Leon
Najlepsza piosenka (nagroda dla autorów piosenek): „Single ladies (put a ring on it)” Beyoncé
Najlepszy album (nagroda dla wykonawców, producentów, aranżerów, osób miksujących itp.): „Fearless” Taylor Swift
Pozostali nominowani to: Beyoncé, Lady Gaga, The Black Eyed Peas i Dave Matthews Band (wszyscy za ich ostatnie krążki) – widać więc, iż tym razem w czasie nominowania postawiono na znane tytuły, które odniosły w USA komercyjny sukces (album Dave Matthews Band w Polsce nie jest zasadniczo znany, ale akurat w USA sprzedawał się przyzwoicie). Kryterium sukcesu posłużono się również przy wyborze zwycięzcy. Doceniam pannę Swift za olbrzymi wkład w powstanie tego krążka, bowiem niewielu artystów w tak młodym wieku jest w stanie napisać cokolwiek bez pomocy doświadczonych muzyków. Mam jednak poczucie, że lekkie, wpadające w ucho piosenki z pogranicza pop i country to trochę za mało, aby uznać właśnie ten krążek za najlepszy. Ponadto, z całym szacunkiem dla The Black Eyed Peas, ale nominacja dla „The E.N.D.” też była dla mnie pewnym zaskoczeniem w związku z wieloma bardzo krytycznymi opiniami na temat tego albumu ze strony wielu poważnych pism muzycznych.
Najlepszy debiut: Zac Brown Band
Kolejna lokalna amerykańska gwiazda… Do tego z nurtu country. Czy naprawdę nie było innego (czytaj: lepszego) debiutanta? Dla jasności dodam, iż Lady Gaga nie mogło otrzymać nominacji w komentowanej kategorii w związku z tym, iż jej singiel „Just dance” wydany został jeszcze przed okresem podlegającym nominacjom, w związku z czym jej debiut przypadł na poprzednią, tj. 51. ceremonię Grammy Awards.
Najlepsze wokalne wykonanie popowe – wokalistki: „Halo” Beyoncé
Mocna kategoria, bowiem z „Halo” bój o nagrodę stoczyły: „Hot n cold” Katy Perry, „Sober” P!nk, „You belong with me” Taylor Swift i znacznie mniej popularne „Hometown glory” Adele. I właśnie tę ostatnią kompozycję bym wyróżnił – to przepiękny, klimatyczny utwór, który ma większą siłę oddziaływania niż wszystkie pozostałe tytuły razem wzięte. No ale przecież wypadało przyznać nagrodę Beyoncé…
Najlepsze wokalne wykonanie popowe – wokaliści: „Make it mine” Jason Mraz
Najlepsze wokalne wykonanie popowe – zespoły lub duety: „I gotta feeling” The Black Eyed Peas
Najlepsza wokalna współpraca popowa: „Lucky” Jason Mraz & Colbie Caillat
Najlepszy wokalny album popowy (wokal stanowi co najmniej 51% albumu): „The E.N.D.” The Black Eyed Peas
Najlepszy wokalny album z popem tradycyjnym: „Michael Buble meets Madison Square Garden” Michael Buble
Najlepsze instrumentalne wykonanie popowe: „Throw down your heart” Bela Fleck
Najlepszy instrumentalny album popowy: „Potato hole” Booker T. Jones
Najlepsze nagranie taneczne: „Poker face” Lady Gaga
Pozostali nominowani: „Celebration” Madonny, „Womanizer” Britney Spears, „Boom boom pow” The Black Eyed Peas i „When love takes over” Davida Guetty i Kelly Rowland. To była moim zdaniem najbardziej ekscytująca kategoria. Niezwykle rzadko zdarza się, iż o miano najlepszego tanecznego nagrania walczą same niekwestionowane przeboje, przeważnie bowiem w gronie nominowanych utworów znajdowały się tak przeboje, jak i piosenki mniej popularne, aczkolwiek wyróżniane ze względu na ich wyjątkowość (jako że stawiano w głównej mierze na jakość, nie zaś na komercyjny sukces). Chociaż nie można pominąć faktu, iż „Celebration” i „When love takes over” na The Billboard Hot 100 zdziałały niewiele, w przeciwieństwie jednak do zestawień „Billboardu” z muzyką taneczną, a przede wszystkim do europejskich list przebojów.
Najlepszy album taneczny/elektroniczny: „The fame” Lady Gaga
Najlepsze wokalne wykonanie rockowe – wykonawcy solowi: „Working on a dream” Bruce Springsteen
Najlepsze wokalne wykonanie rockowe – zespoły lub duety: „Use somebody” Kings Of Leon
Najlepsze wykonanie hardrockowe: „War machine” AC/DC
Najlepsze wykonanie metalowe: „Dissident aggressor” Judas Priest
Najlepsza piosenka rockowa: „Use somebody” Kings Of Leon
Najlepsze instrumentalne wykonanie rockowe: „A day in the life” Jeff Beck
Najlepszy album rockowy: „21st century breakdown” Green Day
Najlepszy album alternatywny: „Wolfgang Amadeus Phoenix” Phoenix
Najlepsze wokalne wykonanie R&B – wokalistki: „Single ladies (put a ring on it)” Beyoncé
Najlepsze wokalne wykonanie R&B – wokaliści: „Pretty wings” Maxwell
Najlepsze wokalne wykonanie R&B – zespoły lub duety: „Blame it” Jamie Foxx & T-Pain
Najlepsze wokalne wykonanie R&B tradycyjnego: „At last” Beyoncé
Najlepsza piosenka R&B: „Single ladies (put a ring on it)” Beyoncé
Najlepszy album R&B: „BLACKsummers’night” Maxwell
Najlepszy album ze współczesnym R&B: „I am… Sasha Fierce” Beyoncé
Najlepsze wykonanie urban/alernative: „Pearl” India.Arie & Dobet Gnahore
Najlepsze wykonanie rap – wykonawcy solowi: „D.O.A. (death of auto-tune)” Jay-Z
Najlepsze wykonanie rap – zespoły lub duety: „Crack a bottle” Eminem, Dr. Dre & 50 Cent
Najlepsza współpraca z raperem: „Run this town” Jay-Z, Kanye West & Rihanna
Najlepsza piosenka rap: „Run this town” Jay-Z, Kanye West & Rihanna
Najlepszy album rap: „Relapse” Eminem
Najlepszy album reggae: „Mind control – acoustic” Stephen Marley
Najlepsze wokalne wykonanie country – wokalistki: „White horse” Taylor Swift
Najlepsze wokalne wykonanie country – wokaliści: „Sweet thing” Keith Urban
Najlepsze wokalne wykonanie country – zespoły lub duety: „I run to you” Lady Antebellum
Najlepsza wokalna współpraca country: „I told you so” Carrie Underwood & Randy Travis
Najlepsze instrumentalne wykonanie country: „Producer’s medley” Steve Wariner
Najlepsza piosenka country: „White horse” Taylor Swift
Najlepszy album country: „Fearless” Taylor Swift
Najlepsza ścieżka dźwiękowa do filmu„Slumdog. Milioner z ulicy”
Najlepszy album z oryginalną muzyką z filmu (nagroda dla kompozytorów) „Odlot” Michael Giacchino
Najlepsza piosenka z filmu: „Jai ho” A. R. Rahman, Sukhvinder Singh, Tanvi Shah, Mahalaxmi Iyer & Vijay Prakash (z filmu „Slumdog. Milioner z ulicy”)
Nominację w tej kategorii (a moim zdaniem również i nagrodę) otrzymać powinno nagranie „O… saya” A. R. Rahmana i M.I.A., które w filmie słyszymy w rewelacyjnie zrealizowanej pierwszej scenie. Kompozycja genialna! Najlepszy fragment całego soundtracku – szkoda, że go nie doceniono w czasie Grammy Awards.
Producent roku (nie klasyczny): Brendan O’Brien
Odpowiedzialny m.in. za ostatnie albumy Bruce’a Springsteena i AC/DC.
Najlepszy remiks: David Guetta za „When love takes over (electro extended remix)” (David Guetta feat. Kelly Rowland)
Najlepszy teledysk (nagroda dla reżyserów i producentów klipu oraz dla wykonawcy): „Boom boom pow” The Black Eyed Peas (reżyser: Mat Cullen & Mark Kudsi)
Najlepszy album new age: „Prayer for compassion” David Darling
Najlepsza piosenka gospel: „God in me” Mary Mary feat. Kierra „KiKi” Sheard
Najlepszy album z muzyką z musicalu: „West Side Story”
Najlepsza kompozycja instrumentalna: „Married life” Michael Giacchino (z filmu „Odlot”)
Najlepsza instrumentalna aranżacja muzyczna towarzysząca wokalowi: „Quiet nights” Diana Krall
Najlepiej zaaranżowany album (z wyłączeniem muzyki klasycznej): „Ellipse” Imogen Heap
Nagroda specjalna – za dobroczynność i wkład w muzykę: Neil Young
Nagroda specjalna za całokształt twórczości: Leonard Cohen, Bobby Darin, David „Honeyboy” Edwards, Michael Jackson, Loretta Lynn, Andre Previn, Clark Terry

Dokładniejsze informacje, w tym pełną listę nominowanych i nagrodzonych znaleźć można na stronie: http://www.grammy.com/nominees

fot. okładka albumu: „I am… Sasha Fierce” Beyoncé – największej triumfatorki 52. ceremonii wręczenia nagród Grammy (spotify.com)